literatura,  recenzje

Co widać z kosmosu. Recenzja książki „Orbita” Samanthy Harvey

Cała akcja tej przepięknej i przedziwnej powieści rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej w ciągu zaledwie jednego dnia. Sześcioro bohaterów – astronautów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej – tkwi wewnątrz statku kosmicznego, który okrąża Ziemię szesnaście razy dziennie. Jedno okrążenie planety w tej pędzącej po orbicie puszce trwa tylko 90 minut, co oznacza, że kipiąca kolorami Ziemia przesuwa się pod nimi w zawrotnym tempie: zaraz po Patagonii jest Południowy Atlantyk, po Kapsztadzie – Zimbabwe, „Europa przechodzi w Azję bez zbędnych ceregieli”. Oglądana z kosmicznej perspektywy planeta to fenomenalne dzieło sztuki, skończona i doskonała całość, na której nie widać żadnych linii podziału: granic, murów ani drutów kolczastych: „kontynenty i kraje pojawiają się jeden po drugim, a Ziemia wydaje się mała, ale niemal nieskończenie połączona, epicki poemat złożony z płynnych wersów”.

Roman, Anton, Chie, Pietro, Shaun i Nell mają co robić: prowadzą badania meteorologiczne, fotografują Ziemię, obserwują hodowane wewnątrz statku mikroby i rośliny, przyglądają się zachowaniom myszy w warunkach mikrograwitacji, obserwują i zapisują reakcje własnych ciał i poddają się codziennie skanom mózgu, które mają zbadać, jak funkcjonuje ludzki organizm w tak niecodziennych warunkach. Prowadzą ciągły eksperyment, w którym są zarówno naukowcami, jak i przedmiotami badań. A poza tym muszą codziennie intensywnie ćwiczyć na siłowni, żeby nie dopuścić do zaniku mięśni. Słowem – ich dni są wypełnione po brzegi.

Specyficzne to dni, bo nigdzie tak dobrze jak w kosmosie nie widać tego, jak umowny jest czas – każdego dnia astronauci widzą szesnaście wschodów i szesnaście zachodów słońca, szesnaście dni i szesnaście nocy. Trzymanie się własnej rutyny i własnego rytmu dobowego jest więc konieczne, żeby całkiem się nie pogubić w tym bezmiarze czasu; codziennie po przebudzeniu trzeba sobie przypomnieć, że jest poranek następnego dnia, bez względu na to jaka akurat pora dnia lub nocy przesuwa się za oknem. „W przeciwnym razie centrum dryfuje. Kosmos rozrywa czas na kawałki”.

Wydawać by się mogło, że oglądane z taką częstotliwością wschody i zachody słońca powszednieją, że astronauci uodparniają się na oszałamiające działanie tych nieprawdopodobnych, codziennych spektakli. Nic bardziej mylnego: „Za każdym razem, gdy to ostrze światła rozcina mrok i pośród eksplozji wyłania się z niego Słońce, niepokalana chwilowo gwiazda, po czym rozlewa swój blask niczym wywrócone wiadro i zatapia Ziemię, za każdym razem, gdy noc staje się dniem w ciągu minuty, za każdym razem, gdy Ziemia zanurza się w przestrzeni niczym nurkujące stworzenie i odnajduje kolejny dzień, dzień po dniu z głębi kosmosu, dzień co dziewięćdziesiąt minut, każdy dzień zupełnie nowy i nieskończony, wszystko to ich oszałamia”.

Samantha Harvey

Samantha Harvey zabiera nas swoją książką w absolutnie niezwykłą podróż – taką, jakiej prawdopodobnie większość z nas nigdy nie będzie miała okazji doświadczyć osobiście. Towarzyszymy bohaterom w ich rutynach i najzwyklejszych, prozaicznych czynnościach, które i tak – z racji warunków – będą wydawać nam się egzotyczne i surrealne (a czasem wręcz ekstremalne). Bo przecież nawet mycie zębów, przygotowywanie i spożywanie posiłków albo kładzenie się spać to dla astronautów uwięzionych w pędzącej po orbicie kapsule zupełnie inne doświadczenia niż dla całej reszty ludzkości. Będzie więc bardzo dziwnie… i bardzo ciekawie.

Niecodzienna codzienność życia na statku kosmicznym to jeden z najbardziej udanych aspektów tej książki. Drugim jest przepiękna refleksja, która właściwie towarzyszy tej narracji od pierwszej do ostatniej strony; przeplata się z codziennością i rutyną naszych bohaterów, jakby nigdy ich nie opuszczała. No bo rzeczywiście – jak miałaby ich opuścić, skoro non stop konfrontują się z grozą, zagadką i surowym pięknem wszechświata, skoro bez ustanku patrzą na wszystko z kosmicznej perspektywy? Autorka daje nam wgląd w przemyślenia, odczucia i emocje całej szóstki astronautów, pozwala popatrzeć przez chwilę ich oczami, pobyć z ich myślami – o przestrzeni i czasie, o pięknie i ciszy, o życiu i śmierci, o Ziemi i ludzkim ciele. Zaskakująca trafność i niebanalna głębia tych rozważań udowadniają, że z kosmosu czasem widać znacznie więcej, a czasem znacznie mniej – ale zawsze inaczej. Niewykluczone, że umysł wchodzi na jakąś inną częstotliwość, kiedy bezwładne ciało może mniej: „umysł wyzwala się w ciągu pierwszego tygodnia (…) znajduje się w strefie szaleństwa bez dni, surfuje po gnającym horyzoncie Ziemi”.

No i jest jeszcze język – pięknie świadomy siebie, medytacyjny i metafizyczny, nieoczywisty i momentami bardzo liryczny (i fenomenalnie przełożony przez Kaję Gucio). To taki rodzaj prozy, którą chce się smakować, rozgryzając zdania i pozwalając powoli sączyć się ich rytmowi i znaczeniu. Taki rodzaj prozy, którą najlepiej jest czytać powoli, z namysłem, dając jej czas na to, żeby przelała w nas całą swoją kosmiczną magię.

Jestem oczarowana tą niebywałą i – całkiem dosłownie – nieziemską lekturą, a jednocześnie pełna tego dziwnego niepokoju, jaki zostawia w nas obcowanie z wielką niewiadomą. Coś poruszyło się głęboko. Świat nagle wygląda trochę inaczej.

Samantha Harvey Orbita

Tłumaczenie: Kaja Gucio

Wydawnictwo Wielka Litera 2025


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *