literatura,  poezja,  recenzje

Wiersze z podwórek. O tomiku Oli Lewandowskiej „Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata”

Swoim debiutanckim tomikiem Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata, Ola Lewandowska zabiera nas w przeszłość. Z powrotem do czasu podwórek i trzepaków, strupów na kolanach i pierwszych pocałunków – doświadczanych z perspektywy zbiorowego, dziewczyńskiego „my” (tak, podmiot liryczny konsekwentnie będzie pozostawał w tych wierszach zbiorowy). Ale musimy od razu na wstępie powiedzieć sobie jedno: to zdecydowanie nie będzie sentymentalna podróż w czasie. Choć na pewno będzie to podróż do źródeł. I raczej będzie bolało.

Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata jest książką o dorastaniu – co, zresztą (fenomenalnie!) zapowiada już sam tytuł. Dojrzewanie jako odkrywanie w sobie ciemności to metafora, która zdaje się mieścić w sobie kilka warstw – i im dłużej o niej myślę, tym więcej przede mną odsłania. Ciemność może być rodzeniem się seksualności (która jednak prędko okazuje się być nie tyle przestrzenią przyjemności i spełnienia, co przemocy) albo uświadamianiem sobie patriarchalnych mechanizmów władzy i wykluczenia. Może być odkrywaniem w sobie zalążków problemów psychicznych i emocjonalnych, które położą się cieniem na kolejnych latach życia. I może być wreszcie budzeniem się słusznej i twórczej żeńskiej furii. W mojej głowie jest wszystkim tym naraz.

Ola Lewandowska

Otwierający tomik utwór virgin suicide (tak samo jak słynny film Sofii Coppoli, od którego pożyczył tytuł) nie pozostawia złudzeń – oto zaczyna się czas uprzedmiotowiania budzącego się ciała, wpisywania go w schematy władzy i przemocy:

„jak opisać ten czas, który wraca

falą, jakby ktoś cisnął w wodę

ogryzkiem?

ten czas bierze imię od białych podkolanówek

i lata. Oddech po owocu nie ma nazwy

ale wiemy, co przypomina

koleżanki mówią: to już czas pierwszego stanika

jak go założysz, etap drugi: palcówka”.

To zresztą dosyć znamienne, że „koleżanki mówią”. Dziewczyńska zbiorowość nie jest w tym świecie, niestety, formą wspólnotowego oporu czy choćby źródłem siostrzanego wsparcia. Wręcz przeciwnie – to samozwańcza gwardia strażniczek status quo. Zbiorowa mądrość spod trzepaka jest powtarzaniem prawd wpojonych przez otoczenie, odtwarzaniem stereotypowego obrazu świata. Normy zostały uwewnętrznione, system z przerażającą bezwzględnością reprodukuje się sam. To dziewczyny mówią dziewczynom, jak jest, objaśniają sobie nawzajem wrogi im przecież świat: „dziewczyny mówią, że nie należymy się sobie”. Jako czytelniczka odgrodzona od bohaterek tych wierszy barierą lat, wiem już – i naprawdę smutno mi z tą świadomością – że ta banda łobuziar i burzycielek nie zmieni świata, że ich bunt ma krótki termin ważności. One jeszcze myślą, że walczą, mimo że każda z nich tkwi już co najmniej jedną nogą po stronie systemu.

Ola Lewandowska pisze o dojrzewaniu rzeczy, które trafiają w punkt. Dorastające ciało doświadcza samego siebie w sposób, który zdaje się być ciągłym przełomem: to czas rzeczy pierwszych i ostatnich. Między dzieciństwem a dorosłością nie zieje jakaś wielka przepaść – jest to raczej cała seria codziennych małych narodzin i równie codziennych małych śmierci. Żeby otworzyć drzwi do dorosłości, trzeba pozamykać za sobą drzwi dzieciństwa, a żeby pozwolić powstać kobiecie, którą się będzie, trzeba zabić w sobie dziecko, którym się było. I to jest proces, który już trwa:

„jeszcze nie wszystko się zbudziło

jeszcze jabłka kwaśne i twarde”

i w trakcie którego poetka pozwala nam podglądać swoje bohaterki:

„znamy już smak porażki, wycieramy

ją w kolana

za paznokciami toczy się ostatnia

bitwa

z okna wołają na obiad”.

Tymczasem na podwórkach, boiskach i pod klatkami bloków trwa jeszcze jedna walka – nie wiadomo, kto i kiedy ją zaczął, ale wiadomo, że trwała, zanim tu przyszłyśmy i będzie trwała jeszcze długo po nas. I że bycie dziewczyną automatycznie wrzuca nas w sam środek tej walki, której wynik i tak jest z góry przesądzony:

„kiedy chłopcy ćwiczą przejmowanie

podwórka

wbijają nas w glebę jak słupy”.

Chłopcy też uczą się ról, które narzuca im system; uczą się władzy, jaką już sam ich wzrok ma nad dziewczęcym ciałem („kim jesteśmy bez patrzenia”). Sami jeszcze trochę niepewnie testują te wody, ale już przeczuwają, że są w tej walce wygrani:

„w bramie wołają na nas

zakryj kolano, odsłoń kolano, daj

pierwsze brzydkie słowa zbieramy jak

czereśnie”.

Poezja Oli Lewandowskiej – choć oszczędna w słowach i wyraźnie nakierowana na budowanie obrazów czy wręcz filmowych kadrów – ma w sobie feministyczną świadomość językową, w której zdaje się wybrzmiewać echo Hélène Cixous. Kobieta pisząca, jeśli chce coś zmieniać – jak przekonywała francuska filozofka – musi najpierw odzyskać własne ciało, które jej przez stulecia odbierano, sprawiając, że stawało się obce jej samej. Pisanie kobiece ma zatem poprzez ciało właśnie odnaleźć swój język – i Ola Lewandowska świetnie o tym wie:

„rozgryźć wiersz, zanim ten przestanie

mówić

rozgryźć wreszcie język czerwony od

zagryzania. zanim ławica ust

przejęła mowę, byłyśmy tam

jak przecinki – kropki – wykrzykniki”.

Być może to świadomość relacji ciała i języka właśnie nadaje wierszom Oli Lewandowskiej tę swoistą moc, która sprawia, że rozumiem i czuję te utwory intuicyjnie, ciałem chyba bardziej niż intelektem. Ciałem, które doświadczyło tego samego, przeszło przez wszystkie kolejne stopnie wtajemniczenia w tę samą opresję. Ciałem, które doskonale pamięta tamten etap, tę wkradającą się podstępnie ciemność. Ciałem które już wie: z dojrzewania nie da się wyjść bez szwanku.

Ola Lewandowska Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata

Wydawnictwo Biuro Literackie 2024

Zdjęcia pochodzą ze strony biuroliterackie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *