film,  filmy i seriale,  kultura

Wszyscy bywamy Jessicą. O serialu „Na całego” Leny Dunham

Na początku będzie wyznanie: uwielbiam Dziewczyny Leny Dunham. Brutalna szczerość i szorstka bezkompromisowość tego serialu, w połączeniu z ujmującym humorem uczyniły z niego kulturowy fenomen, który trudno zlekceważyć. No bo czy ktoś przed Leną Dunham w taki sposób opowiadał na ekranie o doświadczeniu bycia młodą kobietą w wielkim mieście, obnażając się przy tym kompletnie – fizycznie i emocjonalnie? Czy ktoś tak autentycznie pokazywał niezręczne i okrutnie naturalne sceny seksu? I czy ktoś odważył się tak beztrosko popylać po planie na golasa, prezentując bezwzględnemu oku kamery niedoskonałe – według wszelkich obowiązujących kanonów – ciało?

Dziś Lena Dunham wraca z kolejnym serialem inspirowanym jej własną historią. Główną bohaterką Na całego (tytuł oryginału: Too Much) jest trzydziestokilkuletnia Amerykanka, Jessica (Megan Stalter), która po rozstaniu z toksycznym partnerem, Zevem (Michael Zegen) wyjeżdża do Londynu, mając nadzieję na nowy rozdział i – być może? – nową miłość. Przeszłość jednak trudno zostawić za sobą – zwłaszcza, kiedy Jess dowiaduje się, że Zev związał się z piękną i popularną influencerką, Wendy Jones (Emily Ratajkowski), która będzie odtąd udostępniać w social mediach filmiki z ich wspólnego życia. I jak bardzo Jessica by się nie starała – nie będzie mogła przestać ich oglądać. Co nie najlepiej wpłynie na jej stan psychiczny, delikatnie mówiąc.

Żeby jakoś poradzić sobie z burzą targających nią emocji, Jessica zaczyna prowadzić coś w rodzaju mówionego pamiętnika – nagrywa własne filmiki, w których zwraca się do… Wendy Jones, opowiadając jej o tym, co dzieje się w jej głowie i sercu. Nie udostępnia ich nikomu; ma to być jej prywatny dziennik internetowy, a przy okazji dość zapętlony i ryzykowny rodzaj autoterapii (o wątpliwej skuteczności).

W Londynie Jessica poznaje Feliksa (Will Sharpe) – muzyka od lat próbującego zaistnieć na londyńskiej scenie. Ta dwójka ekscentryków od razu przypada sobie do serca – ale rodzące się między nimi uczucie będzie musiało pokonać piętrzące się (przez dziesięć odcinków) przeszkody. Jak na komedię romantyczną (którą serial niewątpliwie jest, nawet jeśli traktuje wymogi gatunku z dużym przymrużeniem oka) przystało, będą wypadki, wpadki i niefortunne nieporozumienia, dawne miłości i inne duchy przeszłości oraz idiotyczne próby sabotażu – bo ani Jess ani Felix tak łatwo nie przyjmą do wiadomości faktu, że mogliby tak po prostu być ze sobą szczęśliwi i z uporem godnym lepszej sprawy będą sami rzucali sobie kłody pod nogi.

Lena Dunham fenomenalnie bawi się schematami: każe bohaterom poznać się… w toalecie, scenerią romansu jest marna klitka pod adresem zawierającym słowo „estate” (więc Jessica wyobrażała sobie, że zamieszka w prawdziwej angielskiej posiadłości rodem z dziewiętnastowiecznych romansów), a kiedy nasza bohaterka próbuje przeobrazić się w tajemniczą i zwiewną heroinę jak z Wichrowych wzgórz udaje jej się podpalić na sobie ubranie i narobić strasznego ambarasu. Zdecydowanie bliżej więc Jessice do niezdarnej, ciamajdowatej i postrzelonej Bridget Jones niż do romantycznych heroin z jej ulubionych filmów.

Tytuł oryginału – Too Much – odnosi się do słów Zeva (to ten były), którego chyba trochę przerażała intensywna i bujna osobowość Jess i twierdził, że jest jej „za dużo”. Jessica jest impulsywna, głośna, żywiołowa, nieobliczalna i niepowściągliwa; nie panuje nad własnymi słowotokami i nawet nie próbuje hamować swoich naturalnych, gwałtownych reakcji i wybuchów emocjonalnych. Przyjmuje słowa Zeva, rozumie, że dla kogoś jej osobowość może stanowić „problem” – ale na pewno nie jest ona problemem dla niej samej. I to chyba jest w tej bohaterce najlepsze: nie idzie na żaden kompromis z otoczeniem, nie próbuje się zmieniać ani dostosowywać do cudzych oczekiwań. Ludzie uważają, że jest jej za dużo? Proszę bardzo, niech sobie tak uważają, to już ich problem – ona sama będzie nosić to swoje „za dużo” jak odznakę.

Warto docenić też fakt, z jak dużą empatią serial traktuje swoich bohaterów: nawet tak negatywna postać jak Zev doczekuje się swego rodzaju ułaskawienia, poprzez rozpoznanie i nazwanie źródeł jego toksyczności, mechanizmów zachowań i traum. Praktycznie wszyscy zresztą są tu w jakiś sposób poranieni, wnoszą swoje bagaże w kolejne relacje, niekoniecznie radząc sobie z bałaganem, jakiego narobili w poprzednich. To bardzo prawdziwe – zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z trzydziestokilkulatkami, więc wszyscy mają już za sobą sporo życiowych doświadczeń.

Jak dla mnie jednak zdecydowanie najmocniejszym i najautentyczniejszym elementem serialu jest niezdrowa fascynacja Jessiki nową partnerką jej byłego faceta – jest w tym coś przewrotnie prawdziwego i sensownego. To jest ten moment, kiedy mam wrażenie, że twórczyni serialu dotyka jakiejś niewygodnej prawdy o naszej rzeczywistości i o nas samych, opowiada o czymś, co wielu z nas świetnie zna i rozumie – choć nikt się do tego nie przyzna. Serio, kto nigdy nie zafiksował się na swoim byłym/byłej albo na jego/jej nowej relacji, niech pierwszy rzuci kamień. Nie ma co się oszukiwać: w epoce social mediów wszyscy bywamy Jessicą.

Fani Dziewczyn na pewno ucieszą się na widok kilku znajomych twarzy – najfajniejszym smaczkiem jest chyba to, że sama Lena Dunham gra pogrążoną w depresji po rozwodzie siostrę głównej bohaterki, a Andrew Rannells (czyli Elijah z Dziewczyn) jest jej byłym mężem. Ale nawet nie-fani Dziewczyn na pewno docenią całą tę plejadę gwiazd, które pojawiają się w serialu w rolach drugoplanowych, a nawet epizodycznych: Kit Harrington, Stephen Fry, Andrew Scott, czy… Tomasz Włosok (tak, jest w serialu polski akcent, ale nie będę spojlerować). To chyba sporo mówi o reżyserskim fenomenie Leny Dunham, skoro aktorzy tej klasy zgadzają się wystąpić u niej w rolach, w których widać ich na ekranie przez kilka minut…

Oczywiście, że Na całego to serial specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu – bo specyficzne są tak optyka jak i poczucie humoru Leny Dunham, które potrafią polaryzować odbiorców. Niewykluczone, że potrzeba równie specyficznej wrażliwości, żeby tę optykę i humor docenić. A tym bardziej – żeby polubić główną bohaterkę, która jest pod każdym chyba względem… niestandardowa. Jak dla mnie – wszystko tu zagrało. I nikogo ani niczego nie było za dużo.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *