Przeczytać Afrykę: Demokratyczna Republika Konga. O książce Sandry Uwiringiyimany „How Dare the Sun Rise”
Sandra Uwiringiyimana urodziła się w Demokratycznej Republice Konga, w plemieniu Banyamulenge, znanym również jako kongijscy Tutsi. W 2004 roku, jako dziesięcioletnia dziewczynka, przeżyła masakrę w obozie dla uchodźców w Gatumbie (Burundi), gdzie mieszkała z rodziną, po tym, jak w wyniku II wojny domowej w Kongu musieli ewakuować się z ojczystych stron. How Dare the Sun Rise to szczera i porażająca autobiografia młodej Kongijki – relacja z dzieciństwa w ogarniętym wojną regionie, zapis traumy i imponującego odbudowywania życia na jej gruzach. To książka, której nawet nie wypada oceniać i krytykować – bo jak niby ocenić życie dziecka, które ocalało z ludobójstwa? Opowiem Wam zatem tylko, co się stało.
Dzieciństwo w Kongu
Plemię Sandry, Banyamulenge, to społeczność zamieszkująca głównie rejon Południowego Kivu w Demokratycznej Republice Konga. Ponieważ ich korzenie sięgają terytorium dzisiejszej Rwandy, w Kongu od dziesięcioleci zmagają się z dyskryminacją i wykluczeniem, naznaczeni jako nie-Kongijczycy, pozbawieni pełni praw obywatelskich, pogardzani i nienawidzeni. Standardem w życiu plemienia jest konieczność ciągłego przemieszczania się, uciekania przed atakami i przemocą, szukania schronienia – między innymi w obozach dla uchodźców.
Sandra przyszła na świat jako przedostatnia z siedmiorga rodzeństwa, w dużej, kochającej się rodzinie, w której obydwoje rodzice byli zdeterminowani by zapewnić całej swojej gromadce możliwie stabilne dzieciństwo i dostęp do edukacji. Co więcej – wbrew normie społecznej i powszechnej opinii, że dziewczynek nie warto edukować, uparli się, że wykształcą także córki. Tata lubił powtarzać małej Sandrze: „Pewnego dnia, Sandro, zostaniesz prezydentem Kongo”. Dziewczynka była więc od dziecka zachęcana do nauki i rozwoju, zaspokajania swojej ciekawości i kreatywnego działania – mimo wszystkiego, co działo się wokół.
Obóz w Gatumbie
Kiedy dziewczynka miała dziesięć lat, jej rodzina po raz kolejny musiała uciekać przed falą przemocy (trwająca wówczas II wojna domowa w Kongu była najbardziej krwawym konfliktem zbrojnym od czasu zakończenia II wojny światowej). Schronili się w obozie dla uchodźców na terenie sąsiadującego z Kongiem Burundi.
Życie w obozie dalekie było od tego, do czego byli przyzwyczajeni i polegało głównie na staniu w ciągłych kolejkach po pożywienie i wodę. „Życie w obozie dla uchodźców jest dziwne – wspomina Sandra – nie ma szkoły, nie ma nic do roboty. Nie ma zabawek dla dzieci, lalek, nie ma żadnych rozrywek. Ludzie całymi dniami siedzą” (tłum. D.C).
Sandra szczególnie tęskniła za szkołą, ale starała się myśleć o pobycie w obozie jako o rozwiązaniu chwilowym, które miało zapewnić jej rodzinie bezpieczeństwo i umożliwić dalsze życie. Nikt nie spodziewał się tego, co miało za chwilę nastąpić.
Atak – do którego później przyznała się organizacja National Forces of Liberation – nastąpił w nocy z 13 na 14 sierpnia 2004 roku. Partyzanci, którzy napadli na obóz, podpalali namioty, strzelali do uciekających ludzi, a rannych dobijali maczetami. Nad ranem wschodzące słońce oświetliło pobojowisko, na którym leżało około 160 zmasakrowanych zwłok. W tym zwłoki najmłodszej członkini rodziny Sandry – jej sześcioletniej siostrzyczki imieniem Deborah. „Została postrzelona w głowę, ale żyła jeszcze na tyle długo, że zdążyła powiedzieć do mamy te rozdzierające serce słowa: Przytul mnie. Mama zdołała przytulić moją siostrzyczkę do piersi, kiedy umierała – coś, czego żadna matka nigdy nie powinna musieć robić” (tłum. D.C.).
Życie po apokalipsie
Reszcie rodziny udało się przeżyć i kiedy już odnaleźli się nawzajem w chaosie pobojowiska, uciekli do Rwandy. A następnie – dzięki pomocy Organizacji Narodów Zjednoczonych dla ofiar wojny – zdołali uzyskać azyl w USA.
Pozostała część relacji Sandry to historia o dorastaniu w Stanach, zderzeniu kultur i rasizmie, ale też – o odnajdywaniu swojego głosu i swojej misji. Kilkunastoletnia Sandra stanie się bowiem rzeczniczką plemienia Banyamulenge – zrozumie, że świat, aby pamiętać o takich wydarzeniach jak Gatumba, musi najpierw o nich usłyszeć. Zacznie więc opowiadać swoją historię – początkowo udzielając się w lokalnej społeczności, potem organizując wraz z bratem wystawę zdjęć ludzi, którzy przeżyli atak, a w końcu występując na konferencjach o coraz szerszym, międzynarodowym zasięgu. Na przestrzeni zaledwie kilku lat stanie się rozpoznawalną młodą aktywistką i głosem tych, którzy przeżyli apokalipsę. Oraz tych, którzy nie przeżyli i których kości – jak kości jej siostrzyczki – skończyły w ogromnym, wspólnym grobie w Gatumbie.
Przerwać krąg nienawiści
Jestem zbyt poruszona historią Sandry, by nawet próbować dodawać do niej jakiś komentarz. Pozwólmy więc zakończyć jej własnym głosem:
„Teraz wiem, że chcę żyć jak wolny człowiek, nie oddzielając się od innych ludzi, nie chcę wybierać jakiejś strony, kurczowo trzymać się swoich racji. Bo przecież kiedy ludzie pozostają podzieleni i odcięci od innych kultur, może to prowadzić dokładnie do takiego ekstremalnego myślenia, które odebrało życie Deborah. Moi ludzie postrzegani byli wtedy jako inni – dlatego byliśmy celem. Wyglądaliśmy inaczej. Brzmieliśmy inaczej. Więc inni ludzie chcieli zmieść nas z powierzchni ziemi swoimi maczetami i karabinami.
Jak miałoby to oddać sprawiedliwość mojej siostrze, gdybym przyswoiła te wszystkie podziały, które doprowadziły do jej śmierci? Moje życie było podróżą, która doprowadziła mnie do tego wniosku. Jako dziecko doświadczyłam niewyobrażalnego: moja własna siostra została zamordowana na moich oczach z powodu dyskryminacji i nienawiści. Ale nauczyłam się, że jeśli chcemy zmienić świat, nie możemy zamykać naszych serc i odcinać się od innych kultur (…). Nie możemy paść ofiarą tego rodzaju myślenia, które nas dzieli” (tłum. D.C.).
Sandra Uwiringiyimana How Dare the Sun Rise: Memoirs of a War Child,
Wydawnictwo Katherine Tegen Books 2017