Przeczytać Afrykę: Togo. O tym, jak chłopak spod równika zamieszkał pod biegunem
Wszystko zaczęło się od tego, że Tété-Michel Kpomassie jako nastolatek w rodzinnym Togo przeżył traumatyczne spotkanie pierwszego stopnia z jadowitym wężem. W pokonaniu choroby, która z tego wynikła, pomogła mu kapłanka kultu pytona. Rodzina chłopaka uznała, że po tak cudownym uzdrowieniu Tété-Michel wstąpi do kultu, zamieszka w świątyni pytonów i poświęci im resztę życia. Ale Tété-Michel kompletnie nie miał na to ochoty, głównie dlatego, że nie znosił węży. A poza tym był ciekaw świata i chciał sam decydować o swojej przyszłości.
W trakcie rekonwalescencji Tété-Michel przypadkiem trafił na książkę o Grenlandii. Nie wiedział o tej wyspie absolutnie nic, ale gdy tylko przeczytał, że jest tam zimno i nie ma węży, postanowił: jadę! I jak postanowił, tak uczynił.
Wyjechał praktycznie tak, jak stał, bez pieniędzy, bez mapy, bez ubrań na zmianę, a nawet porządnych butów. Uznał, że po drodze wszystko jakoś samo się ułoży.
I faktycznie, ułożyło się, choć podróż zajęła mu prawie dekadę. W kolejnych afrykańskich krajach pracował, by uzbierać na bilet do Europy, potem trochę czasu spędził we Francji, w Niemczech i w końcu – w Kopenhadze, gdzie wsiadł na prom płynący na Grenlandię. Spotykał dziesiątki ludzi dobrej woli, którzy słysząc o jego szalonym projekcie oferowali mu pomoc finansową, nocleg albo pracę i słali listy do znajomych za granicą prosząc o wsparcie. I tak, w roku 1965 Tété-Michel Kpomassie po raz pierwszy postawił stopę na grenlandzkiej ziemi. Jako pierwszy Afrykanin w historii.
Inuici powitali go ze zdumieniem i ciekawością. Niektórzy wprawdzie przyglądali mu się trochę nieufnie, podejrzewając, że to wysłannik diabła, ale większość chciała go poznać, ugościć, zapytać o egzotyczny świat, z którego przybywał. Ciekawość raczej brała górę nad podejrzliwością, łamała rezerwę i skracała dystans. Taki gość nie trafia się w końcu każdemu! Wiadomość o przybyciu czarnoskórego człowieka na wyspę podało nawet lokalne radio.
Tété-Michel spędził trochę czasu w portowym mieście na południowym wybrzeżu Grenlandii, poznając lokalną społeczność i zwyczaje. Ale prędko okazało się, że życie w portowym miasteczku mocno odbiega od tego, czego naprawdę chciał doświadczyć na Grenlandii, więc ruszył dalej na północ w poszukiwaniu tradycyjnych społeczności, żyjących z polowań na foki. Po drodze zatrzymywał się w kolejnych miasteczkach i wioskach, witany przez ludzi, do których zdążyła już dotrzeć wieść o czarnoskórym podróżniku szukającym autentycznych grenlandzkich doświadczeń. I dopiero, kiedy spędził zimę na północy wyspy poczuł, że osiągnął cel.
L’Africain du Groenland to zapis podróży Kpomassiego od Togo aż po koło podbiegunowe. Książka, którą napisał już po powrocie, w roku 1981 i która została przetłumaczona na wiele języków i przyniosła autorowi niespodziewaną sławę. O swoich przygodach opowiadał następnie w czasie spotkań autorskich w wielu krajach Afryki i Europy, a dokument o jego podróży został nakręcony przez BBC. W rodzinnej wiosce zaś witano go jak bohatera (pomijając milczeniem niewygodny temat pytonów).
Co takiego niezwykłego jest w tej książce i czym wyróżnia się na tle setek innych książek podróżniczych wydawanych co roku na całym świecie? Dlaczego doczekała się tak wielu wznowień i przekładów, a nawet przedmowy Ala Alvareza?
Być może chodzi o perspektywę. Mieszkaniec niewielkiej, ubogiej wioski w Togo wyrusza poznawać równie niewielkie i często równie ubogie miejscowości w zupełnie innej części świata – nie dla sławy czy pieniędzy, ale z autentycznej, ludzkiej ciekawości i wewnętrznej potrzeby odkrywania. Bez zamiaru kolonizowania, narzucania innym swoich tradycji i przekonań, bez tej kulturowej wyższości, która przez stulecia gnała ludzi po świecie, każąc im podbijać, zdobywać albo nauczać.
Tété-Michel jedzie, żeby zobaczyć i poznać. Czyż to nie jest idealna definicja podróży?
Tété-Michel Kpomassie, L’Africain du Groenland
Wydawnictwo Flammarion, 1981
źródło zdjęć: rfi.fr