Głęboka północ, podzielony świat. Recenzja książki „Kradzież” Ann-Helén Laestadius
Ann-Helén Laestadius zabiera nas na głęboką północ Szwecji, do niewielkiej miejscowości zamieszkanej częściowo przez Szwedów, a częściowo przez Saamów, trudniących się hodowlą reniferów. To piękne i szlachetne zajęcie, którego tajniki przekazywane są z pokolenia na pokolenie i które w dużej mierze konstruuje tożsamość kulturową Saamów. Renifery traktowane są niemal jak członkowie rodziny, choć jednocześnie pozostają na wpół dzikie, co zdaje się znakomicie odzwierciedlać związek Saamów z naturą, tę szczególną mieszaninę dzikiej wolności i kompletnego, ufnego zadomowienia w lapońskiej głuszy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że u samych korzeni saamskiej kultury leży jakaś wewnętrzna sprzeczność: oswojenie tego, co nieoswajalne, zamieszkanie miejsc niezamieszkiwalnych.
No, ale po kolei. Główną bohaterkę Kradzieży, Elsę poznajemy w najbardziej traumatyzującym momencie jej życia – jako dziewięcioletnia dziewczynka widzi, jak ktoś zabija jej ukochanego renifera. W dodatku doskonale wie, kim jest ten „ktoś”, bo widzi jego twarz – to Robert Isaksson, mieszkaniec sąsiedniej wioski, od dłuższego już czasu podejrzewany o mordowanie reniferów. Elsa jest sparaliżowana ze strachu i przez kilka kolejnych dni nie będzie w stanie się odezwać – a kiedy już to zrobi, będzie uparcie utrzymywać, że nie widziała twarzy przestępcy. Ten dzień zdeterminuje całe jej dalsze życie, a wykrzywiona nienawiścią twarz Roberta nigdy nie przestanie prześladować jej w snach.
Mijają lata, Elsa dorasta, a przestępczy proceder trwa w najlepsze: mimo wielu zgłoszeń, rozpaczliwych telefonów na posterunek i zawiadomień o popełnieniu przestępstwa, policja niewiele robi w sprawie zabijanych zwierząt. Renifery to udomowione zwierzęta, więc zabijanie ich nie może zostać zaklasyfikowane jako kłusownictwo (ani tym bardziej jako morderstwo, jak chcieliby Saamowie) i jedyne, co można by zarzucić Robertowi to kradzież – gdyby, oczywiście były na to jakieś dowody. Sytuacja jest absurdalna, bo wszyscy przecież wiedzą, co się dzieje, a mimo to nikt nie jest w stanie powstrzymać przestępcy, który śmieje się sąsiadom w twarz i nie kryje się z nienawiścią do nich. Dorosła Elsa, zdeterminowana i wściekła, postanawia nagłośnić problem – jest częstym gościem na posterunku, rozmawia z policją i z prasą. Zabijanie reniferów – z czego zdają sobie sprawę wszyscy w okolicy – to zbrodnia nienawiści. I najwyższa pora, żeby zrozumiała to cała Szwecja. A może i reszta świata.
Ann-Helén Laestadius pozwala nam zajrzeć do świata, który aż chciałoby się zamknąć w szablonie stereotypu – łatwo wyobrazić sobie tradycyjną saamską społeczność, żyjącą w zgodzie z naturą gdzieś na północnych krańcach cywilizacji, kultywującą własne zwyczaje i silne więzi rodzinne. Tymczasem rzeczywistość niewiele ma wspólnego z tą sielską wizją: życie saamskiej społeczności naznaczone jest przemocą i stygmatyzacją, sąsiedzi nienawidzą się nawzajem, a dzieci dorastają skonfliktowane z własną kulturą. Symbolicznym znakiem tego podzielonego świata zdaje się być szkoła – czy może raczej dwie szkoły, szwedzka i saamska, połączone wspólną stołówką i salą gimnastyczną. Mimo prób zintegrowania tych dwóch światów, wspólne przestrzenie raz po raz stają się areną bójek i nikt nie ma pomysłu, jak zatrzymać tę nakręcaną od wielu pokoleń spiralę nienawiści.
I chyba właśnie dlatego jest w tej historii coś przerażającego – ten brak możliwości zmiany, ta powszechna rezygnacja i apatyczna akceptacja status quo. Owszem, ta konkretna sprawa doczekuje się rozwiązania i Robert Isaksson zostaje w symboliczny i karmiczny sposob ukarany, ale w szerszej perspektywie nic przecież z tego nie wynika. Elsa, którą od dziecka napędzała chęć zemsty, może przez chwilę poczuć satysfakcję zwycięstwa. Tylko czy rzeczywiście coś „wygrywa”, skoro będzie żyć dalej w tym samym, podzielonym świecie, z tym samym poczuciem krzywdy i wśród tych samych uprzedzeń?
Powieść Ann-Helén Laestadius zwraca uwagę na jeszcze jedno ponure zjawisko – plagę samobójstw w saamskiej społeczności. Samobójstw, o których nikt nie rozmawia, choć ich ciężar przygniata wszystkich; egzystencjalna pustka wyciąga swoje macki po kolejnych – zwłaszcza młodych – ludzi, którym brakuje narzędzi, materiałów i środków, by stawiać jej jakiekolwiek tamy. O zdrowiu psychicznym tu się po prostu nie mówi, a jeśli ktoś po fakcie zadaje sobie pytanie, czy można było jakoś pomóc jednemu czy drugiemu młodemu samobójcy, to raczej robi to w samotności, taplając się w lepkim bagnie własnych wyrzutów sumienia. Zbiorowy pejzaż emocjonalny Saamów, który wyłania się z tej opowieści jest więc naprawdę przygnębiający – i trochę ciężko się otrząsnąć z tej milczącej, podskórnej, półtajnej beznadziei.
Nie mam wątpliwości, że Kradzież to książka ważna i potrzebna – bezlitośnie odsłania to, co wyparte, zepchnięte na margines szwedzkiego społeczeństwa, niemieszczące się w pełnym samozadowolenia wizerunku otwartej, tolerancyjnej, równościowej Skandynawii. To książka, która uwiera i gniecie, zostawiając czytelnika z poczuciem dyskomfortu, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić. Może warto więc na chwilę się w tym dyskomforcie zatrzymać, pozwolić wykiełkować z niego niezgodzie – i refleksji.
Ann-Helén Laestadius Kradzież
Tłumaczenie: Natalia Kołaczek
Wydawnictwo Mova 2023
Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl