Nie przesadzajmy z tym dzieciństwem, czyli kilka przemyśleń po lekturze książki „Żyć jak Mały Książę” Stéphane’a Garniera
Mały stareńki
Mały Książę nie był książką mojego dzieciństwa. Coś takiego było w tym dziwacznym, egzaltowanym chłopcu, co od początku do końca wydawało mi się zupełnie nienaturalne i kompletnie nie trafiało do mojej młodej wyobraźni. Gdzież mu tam było do ukochanych postaci mojego dzieciństwa, do Włóczykija i do Małej Mi, do pełnokrwistych dzieciaków z Opowieści z Narni albo do tej rudowłosej wariatki z Zielonego Wzgórza! W porównaniu z nimi Mały Książę do dziś jawi mi się jako taki trochę mały stareńki; jako postać stworzona głównie po to, by stać się tubą do głoszenia pseudofilozoficznych treści, a nie jako prawdziwe dziecko z krwi i kości. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że można – dzieckiem będąc – autentycznie i szczerze go pokochać, tak prosto z serca, jak pokochać można, na przykład, Kubusia Puchatka. Serio: jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?
Wyświechtane treści?
Nigdy więc do końca nie zrozumiałam fenomenu tej książki. Po tylu dekadach od jej powstania ludzie wciąż głoszą peany na jej cześć, maglują ją w tę i we w tę i silą się na coraz to nowe interpretacje… a ja wciąż nie rozumiem dlaczego. Jak dla mnie ta książka nie zdaje egzaminu w żadnej z dwóch kategorii, w których się ją rozpatruje: ani jako powieść dla dzieci, ani jako filozoficzna opowiastka dla dorosłych. Jako historia dla dzieci zwyczajnie nie jest wystarczająco ciekawa, a jako pozycja dla dorosłych – no cóż, trochę razi tym zbiorem wyświechtanych truizmów.
Dlatego też ze sporym dystansem podeszłam do pozycji Stéphane’a Garniera Żyć jak Mały Książę. No, bo co nowego może nam zaproponować poradnik oparty na Małym Księciu, jak nie kolejną odsłonę tych samych, dobrze już nam wszystkim znanych treści? I rzeczywiście – książeczka Garniera okazała się czymś dokładnie takim: próbą zbudowania jakiejś filozofii życiowej na prawdach wyciśniętych z dzieła Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Filozofii, która w niedużym skrócie sprowadza się do tego: bądź szczery i radosny jak dziecko, a twoje życie zmieni się na lepsze. Autor proponuje, abyśmy wszyscy spróbowali odnaleźć w sobie swoje wewnętrzne dziecko, a wraz z nim dawną beztroskę i nauczyli się na nowo patrzeć na świat z dziecięcej perspektywy.
Dzieciństwo jako stereotyp
Powiem szczerze, że mam naprawdę spory problem z taką optyką. Książeczka Garniera wpisuje się w szeroko rozpowszechniony i trudny dla mnie do pojęcia szablon myślowy, który zrównuje okres dzieciństwa z beztroską, radością, szczerością i otwartością umysłu. Nie rozumiem zupełnie, skąd to uproszczenie – przecież wystarczy zajrzeć do pierwszej z brzegu piaskownicy, żeby się przekonać, że normalne dzieciaki wcale nie są takimi anielskimi stworzeniami o otwartych umysłach, jakimi wielu dorosłych chciałoby je widzieć. Dzieci bywają okrutne, bezmyślne, złośliwe i nie potrafią przewidywać konsekwencji swoich działań – i jak dla mnie powiedzenie komuś, że zachowuje się jak dziecko, bynajmniej nie jest komplementem. Tak więc sugestia, byśmy wszyscy wrócili do stanu dziecięcości zupełnie do mnie nie trafia – w mojej wizji takiego stanu rzeczy wszyscy powydrapywalibyśmy sobie oczka grabkami.
Zastanawia mnie czasami, skąd w narodzie taka powszechna nostalgia za dzieciństwem. Mam wrażenie, że fraza „beztroskie dzieciństwo” to pewna kalka myślowa, którą powtarzamy, nieszczególnie się nad nią zastanawiając. Bo gdybyśmy się jednak zastanowili, to już mało kto by się tak bardzo śpieszył z powrotem do przeszłości. Prawda jest taka, że w dzieciństwie mamy naprawdę ograniczone możliwości manewru, praktycznie żadnej decyzyjności i znajdujemy się ciągle pod czyjąś kontrolą. Dodam jeszcze, że piszę to wszystko z perspektywy osoby, która miała naprawdę udane dzieciństwo, która dorastała otoczona bezwarunkową miłością i czułą opieką – a mimo to raczej nie skorzystałabym, gdyby ktoś dał mi możliwość cofnięcia się w czasie o trzy dekady. Więc co dopiero mówić o ludziach, którym przyszło spędzić dzieciństwo w towarzystwie toksycznych przemocowców albo innych psychopatów. Bez żadnej możliwości zmiany swojej sytuacji życiowej. To jest dopiero beztroska, co?
Oczywiście rozumiem, że w koncepcji Stéphane’a Garniera chodzi nie tyle o nostalgię za autentycznym dzieciństwem, co o swego rodzaju mindset, charakteryzujący się otwartością i świeżością spojrzenia i że nie ma potrzeby odwoływać się przy okazji do całego wachlarza dziecięcych traum. Niewykluczone, że są ludzie, do których takie postawienie sprawy trafi i faktycznie poprawi jakość ich życia – jeśli tak, niech natychmiast zaopatrzą się w egzemplarz. Ja, niestety, znalazłam w tej pozycji wyłącznie zbiór banałów opartych na błędnym, z mojego punktu widzenia, założeniu na temat dzieciństwa jako okresu radości i beztroski. No, bo naprawdę: nie przesadzajmy wszyscy z tym dzieciństwem.
Za egzemplarz recenzencki dziękuje wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Żyć jak Mały Książę Stéphane Garnier
Tłumaczenie: Adriana Celińska
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2022
Jeden komentarz
wojtek
„a ja wciąż nie rozumiem dlaczego”
Ja bym sie nie przyznawał!
A w ogóle pozwolę sobie na małą psychoanalizę.
Wygląda na to, że Droga Recenzentka po prostu
nie miała szczęśliwego dzieciństwa.
Pity! (też umiem lengłidża)