literatura,  recenzje,  uzależnienia

Recenzja „Informacji zwrotnej” Jakuba Żulczyka – w formie ekspresji dychotomicznej

Burza w szklance wódy. (W szklance wódy można by utopić wszystko… )

Dominika: Głównym bohaterem Informacji zwrotnej Jakuba Żulczyka jest Marcin Kania – pięćdziesięcioletni eks-muzyk, który żyje z tantiem za przebój napisany wiele lat wcześniej i praktycznie przez całe swoje dorosłe życie pije. Poznajemy go na spotkaniu grupy terapeutycznej dla osób uzależnionych w ośrodku leczenia uzależnień Jutro.

Paweł: Jutro jednak nie nadchodzi, mimo że Kania znalazł się jakimś cudem na tej pogłębionej terapii grupowej, właściwie stoi w miejscu od lat, a nawet po raz kolejny wykonuje salto mortale lądując w odmętach wódy wszelkich gatunków i kolorów. W bagnie pijackiej wulgarności, agresji i zwidów, ostrych delirycznych halucynacji i całkiem realnych rzygowin. Tak wygląda uzależnienie. To choroba okrutna, chroniczna i nawrotowa. Żulczyk od samego początku daje nam odczuć skrajną trudność sytuacji człowieka, który nie potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami i znowu sięga po znieczulenie.

D: Ma to związek z dramatycznymi wydarzeniami w życiu głównego bohatera – jego syn, Marcin znika bez śladu… No, może nie tak całkiem bez śladu, bo zostają po nim zakrwawione prześcieradła, co każe nam podejrzewać, że wydarzyło się coś strasznego i brutalnego. Gdzieś pomiędzy tymi wydarzeniami, Marcin upija się w sztok i sponiewierany, jeszcze się trzęsąc, przychodzi na terapię.

P: Jest źle, a nawet skrajnie ciężko już od pierwszych chwil spotkania z Marcinem Kanią podczas sesji terapeutycznej. Jest gęsto, mętnie, męcząco bezradnie. Marcin przywleka swoje przepite cielsko na spotkanie grupy ludzi, którzy pod okiem terapeuty próbują sobie radzić ze zdrowieniem. To ma być grupa dla zawansowanych uczestników terapii, takich co to potrafili już spacyfikować swoje picie i uczą się jak sobie radzić w życiu, tymczasem bohater książki Żulczyka ledwo żyje, ma skrajnie nieprzyjemne objawy odstawienne i z ostatnich 48 godzin nie pamięta prawie nic.

D: Choć wie, że był ostatnią osobą, która widziała Piotrka żywego, nie ma pojęcia co się wtedy właściwie działo, z tej prostej przyczyny, że znowu się nachlał do utraty świadomości. Wie, że coś tu jest bardzo niehalo, ale czy był tylko świadkiem, czy przyczyną tego, co przytrafiło jego synowi? A może jeszcze gorzej – sprawcą?

P: Kania ma tzw. palimpsesty – dziury w pamięci, a z tych dziur wyziera piekło: strzępy urwanego filmu i świadomość, do czego po pijanemu jest zdolny… To jest ciężar nie do wytrzymania. Mieszanina najtrudniejszych ludzkich doznań: lęku, wstydu, winy, bezradności… Żulczyk jest tu precyzyjny i okrutny, świetnie nas obarcza tym ciężarem już od pierwszych stron powieści. Od pierwszych scen z udziałem człowieka na skraju przepaści.

D: Daje to niezwykle ciekawy i złożony obraz człowieka, z jednej strony sponiewieranego, będącego w niesamowicie trudnej sytuacji, właściwie w jakiejś desperacji życiowej. Człowieka, który się autentycznie boi, wręcz umiera ze zmartwienia o życie własnego syna. Z drugiej obraz niedojrzałego faceta, który sam ten chaos powoduje i jest przyczyną cierpienia wielu ludzi.

P: Do tego trzeba autorowi książki oddać, że mitologia wrażliwca-artysty-alkoholika jest w tej historii świetnie eksploatowana. Mamy tu obraz „ojca pogrążonego w rozpaczy“, a do tego jego domniemaną artystyczną „nadwrażliwość na świat“, w tej sytuacji – jego kolejne zapicie wydaje się niemalże uzasadnione. Tymczasem strona po stronie, wszystkie stadia pseudoartystycznej degrengolady zostają tu odarte z iluzji i pokazane z bezlitosną dojmująca oczywistością. Człowiek w alkoholowym ciągu ma tyle wspólnego z artystyczną wrażliwością, co czołg z motylem. W obu przypadkach istotna rola należy do gąsienic. Tyle, że człowiek w ciągu to bardziej czołg niż motyl, wbrew kiczowatym mitologiom. Nie tworzy niczego, niszczy i poniewiera, nie tylko siebie, ale każdego i wszystko w zasięgu. Tak działa uzależnienie.

D: Ta powieść wciąga i poniewiera już od pierwszych stron, rozwijając się dwutorowo: z jednej strony mamy więc próbę rozwiązania zagadki zaginięcia młodego chłopaka, spokojnego i niepijącego introwertyka – uwikłanego jednak jakimś dziwnym trafem w poważne gangstersko-polityczne machlojki, a z drugiej poznajemy życie Marcina Kani i jego próby walki z nałogiem. W tle obu tych wątków tli się historia rodziny muzyka, zmasakrowanej przez jego nałóg doszczętnie i na wszystkich poziomach, a wszystko tu łączy się ze sobą w jeden straszliwy i toksyczny węzeł…

Liczenie strat i zyków, czyli wyciąganie trupów i wniosków

Dominika: Nie wiem, jak ty, ale ja w trakcie lektury miałam wrażenie, że cały ten wątek kryminalny powieści (całkiem zresztą udany) jest właściwie tylko dodatkiem, który ma trochę uatrakcyjnić fabułę dla tak zwanego przeciętnego odbiorcy, czyli w tym przypadku – czytelnika nie na tyle zainteresowanego tematyką uzależnień, żeby mu sam nałóg wystarczył jako temat. Bo przecież tak naprawdę prawdziwą substancją tej książki, jej sednem i mięsem, są: nałóg i terapia. Wydaje mi się, że Żulczyk chciał nam pokazać picie, trzeźwienie i terapię od środka i po to właśnie napisał tę powieść.

Paweł: Zgadzam się, że Żulczyk napisał powieść niezwykle atrakcyjną literacko, mogąca jednocześnie stanowić świetny materiał na tzw. studium przypadku dla każdego terapeuty uzależnień. Przy czym to jest powieść pod każdym względem odczarowująca picie i ćpanie, odbierająca psuedo-mityczny powab tej całej fazie, odlotowi, rockendrolowym klimatom itp. Książka w niczym nie przypominająca apologetycznej twórczości Jerzego Pilcha, czy Marcina Świetlickiego, ani – z drugiej strony – słabych literacko pamiętników z odwyku typu Rok na odwyku Katarzyny T. Nowak. To wysokiej klasy powieść sensacyjna niejako przy okazji ujawniająca naturę uzależnienia i trud terapii. Ale to jest tak dobre dlatego, że wszystko jest naraz i wszystko jest pogmatwane, zapętlone, toksyczne i momentami liryczne, ale jednocześnie bardzo autentycznie brzmiące. Więc nie zgadzam się, że wątek kryminalny jest nieistotny. Ludzie uzależnieni często wikłają się nieświadomie w jakieś sprawy, o których nie mają pojęcia, podpisują jakieś umowy, nawiązują dziwne znajomości, ulegają wypadkom, albo popełniają przestępstwa – tak jak Marcin Kania, który do końca książki, do ostatniej informacji zwrotnej nie ma właściwie pojęcia co się dzieje w jego życiu…

D: Powiedz jeszcze Paweł, jak ty – jako absolwent niejednej terapii i już od jakiegoś czasu praktykujący terapeuta uzależnień – patrzysz na tę książkę? Czy sesje terapeutyczne faktycznie wyglądają tak, jak opisał je Jakub Żulczyk? Czy to jest możliwe, żeby jeden z uczestników grupy tak długo i przekonująco kłamał, jak to opisał Żulczyk?

Jakub Żulczyk

P: O terapii właściwie jest tu najmniej, ale znacząco – naprawdę nieźle jest to napisane, a właściwie wpisane w fabułę. Żulczykowi udało się nie zanudzić i nie przeładować swoją terapeutyczną wiedzą czytelnika. Ja też nie chciałbym tutaj tego robić, a jednak warto ten temat poruszyć… Terapie grupowe mogą wyglądać bardzo różnie, jednak pewne zasady powinny zostać zachowane, inaczej proces grupowy się nie udaje. Sposób komunikowania się członków grupy udzielania sobie informacji zwrotnych, zasady uczciwości; zachowanie abstynencji, zasada poufności, szacunku dla poglądów religijnych, orientacji seksualnej, wszelkich form tożsamości – to są sprawy oczywiste i powszechnie obowiązujące we wszelkich terapiach grupowych. A jednak mnóstwo zależy od prowadzącego lub prowadzących i miejsca, w którym odbywa się terapia. Lider może być wspierającym specjalistą, a może być rodzajem guru, bywa bardzo różnie. Ja sobie bardzo cenię terapie grupowe. Mają one niezwykłą moc i skuteczność, ponieważ, jeśli większość uczestników jest uczciwa a prowadzący uważny, budują się silne więzi, ludzie mocno się otwierają i pozwalają poznawać innym. Dochodzi do rodzaju synergii, powstawania rodzaju świadomości grupowej i w ramach dobrze działającej grupy nieuczciwość jednego z członków staje się bardzo trudna. Ludzie czują, że ktoś z nich ściemnia… Żulczyk opisał grupę terapii pogłębionej, na której jednemu z uczestników udawało się kłamać przez bardzo długi okres czasu. To dla mnie jest najmniej prawdopodobne, ale OK, możliwe. Żulczyk pokazał też bardzo ludzkie oblicze terapii: kłótnie i wsparcie, sprzeczki i zrozumienie, różnorodność i akceptację, przyjaźnie, więzi i relacje, ale przesadził trochę w opowieściach o zasięgu tych relacji. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie jednak chcą anonimowości poza sesjami, przynajmniej większość. Jeśli pacjenci się zaprzyjaźniają i utrzymują kontakty poza grupą to niesie to ze sobą ryzyko utraty obiektywności. To się oczywiście zdarza, ale nie jest zalecane. A już raczej bardzo rzadko cała grupa wraz z prowadzącym spotyka się poza terapią, niezależnie od okoliczności…

D: Myślę sobie, że ta książka jest bardzo potrzebna, ale na pewno nie jest uniwersalna. To nie jest tak, że każdy uzależniony przejrzy się w niej jak w lustrze. I myślę, że duże znaczenie ma tu płeć i wiek głównego bohatera, on jednak reprezentuje bardzo konkretną, specyficzną grupę społeczną. Ja, jako kobieta urodzona w latach 80-tych kompletnie się w tej historii nie odnajduję, czuję, że nic w niej o mnie nie ma, mimo że też jestem osobą uzależnioną. Trochę szkoda, że Żulczyk – który przecież jest pisarzem mojego pokolenia – zdecydował się zrobić z bohatera dziadersa. Chyba liczyłam na bardziej pokoleniowe doświadczenie. Ale powiedz jak ty to widzisz. Czy to jest książka terapeutyczna? Czy poleciłbyś ją komukolwiek ze swoich uzależnionych klientów?

P: Zanim odpowiem na Twoje pytanie, chce powiedzieć najpierw, że mnie ten bohater też nie zachwyca, ale jest prawdopodobny, to jego kiczowate, seksistowskie dziaderstwo to jest literacka siła tej postaci… Wracając do terapeutycznego aspektu – Informacja zwrotna Jakuba Żulczyka, to książka mega toksyczna, czyli zawierająca ogromną dawkę tzw. wyzwalaczy bezpośrednich i pośrednich, treści silnie konfrontujących i mogących wywoływać u osób uzależnionych całe mnóstwo trudnych doznań psychofizycznych. Więc jako terapeuta nie poleciłbym tej powieści żadnej osobie uzależnionej, nie będącej na zaawansowanym poziomie swojego zdrowienia. Żulczyk się w tańcu nie… ogranicza. Pod tym względem, ja tu widzę bardziej wymiar instruktarzowy niż terapeutyczny, to znaczy bezcenny materiał dla psychoterapeutów uzależnień i dla szerszego czytelnika, który dostaje bezcenną wiedzę o problemie, ale nie dla samych uzależnionych zainteresowanych inspiracją do leczenia. Żulczyk przedstawił komplementarną i prawdopodobną historię człowieka uzależnionego z najróżniejszymi przejawami autodestrukcyjności tego złożonego zjawiska. Właśnie zjawiska, nie tylko choroby, bo oczywiście uzależnienia mają swoje klasyfikacje medyczne i możemy uznać, że zmiany w mózgu są tu kluczowym kryterium rozumienia, ale uzależnienie to coś znacznie większego, i w tej książce są opisane wszelkie aspekty socjologiczne, kulturowe, rodzinne, ekonomiczne, prawne i czasowe (pokoleniowe) rodzenia się i rozrastania tego problemu. Lektura tej książki może być okrutnie bolesną konfrontacją dla wielu uzależnionych czytelników. Była taką również dla mnie. Poza tym, to jest – w moim odczuciu – literatura wybitna.

Jakub Żulczyk Informacja zwrotna

Wydawnictwo Świat Książki 2021

Źródło zdjęć: lubimyczytac.pl


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *