Przeczytać Afrykę: Gabon. „The Fury and Cries of Women” Angèle Rawiri
Pierwszy pisarz był kobietą
Gabon – ten niewielki, niepozorny kraj na równiku – sprawi, że uradują się Wasze feministyczne serca! Otóż wyobraźcie sobie, że pierwszy powieściopisarz z Gabonu – nie pierwszy uznany na arenie międzynarodowej, czy pierwszy przetłumaczony na inne języki, ale tak w ogóle całkiem pierwszy, pierwszuteńki – był kobietą! Tak, tak, literackie szlaki przecierała w Gabonie kobieta-pionierka. Nazywała się Angèle Rawiri i żyła w latach 1954 – 2010.
Powieść jako gatunek w ogóle dość późno trafiła do tego afrykańskiego kraju (mimo bogatej tradycji lirycznej i jeszcze bogatszej – oralnej) i był już rok 1980, kiedy powieść Ebonga trafiała pod gabońskie strzechy. Ja na potrzeby mojego projektu wybrałam trzecią – i najbardziej znaną – powieść Gabonki: The Fury and Cries of Women.
Emilienne i walka z bezpłodnością
Główną bohaterką tej historii jest Emilienne – młoda, świadoma, świetnie wykształcona kobieta, która wraz z narzeczonym wraca do kraju po studiach we Francji. I tu jej życie zaczyna się komplikować, bo najpierw obie rodziny zakochanych odmawiają zgody na ślub (jednej rodzinie nie podoba się grupa etniczna, z której pochodzi druga – i na odwrót), a potem okazuje się, że Emilienne ma spore problemy z płodnością. To znaczy owszem, rodzi jedną córkę, ale ta ginie w tragicznych okolicznościach i Emilienne nie może więcej zajść w ciążę. W międzyczasie zaczynają się problemy w jej małżeństwie, mąż traci zainteresowanie jej osobą i znajduje sobie coraz młodsze kochanki, a do tego wszyscy wokół na każdym kroku przypominają nieszczęsnej Emilienne, że jako kobieta jest „niekompletna ” i „niespełniona”, bo nie ma dzieci. Nasza bohaterka – która zresztą prowadzi bardzo aktywne życie zawodowe, pracując na stanowisku kierowniczym w jednej z rządowych instytucji – inwestuje więc coraz więcej czasu i pieniędzy w kolejne badania i decyduje się na coraz dziwniejsze metody walki z bezpłodnością (z hipnozą włącznie). Wszystko, byle tylko mieć dziecko. Ponieważ nie da się rozmawiać o tej książce, nie zdradzając zakończenia, muszę w tym miejscu zaserwować Wam spojler: na końcu Emilienne zachodzi w ciążę, ale jednocześnie opuszcza męża i jego toksyczną matkę, postanawiając, że nie będą oni cieszyć się owocami jej nowo odzyskanej płodności. Cieszyć się rzeczonymi owocami będzie tylko ona sama.
To ma być feminizm?
Problemów mam z tą historią, szczerze mówiąc, dosyć dużo. Pierwszym jest to, że Emilienne wyraźnie uwewnętrznia presję społeczną i sama uważa się za „niekompletną” i „niespełnioną”, bez końca zadając sobie pytania o to, co jest z nią nie tak, dlaczego nie może być „normalna” i „taka, jak inne kobiety”. Posługuje się jakąś zewnętrzną definicją „normalności”, w ogóle nie kwestionując tego, co narzuca jej społeczeństwo. Jest to o tyle niezrozumiałe, że poza tą jedną kwestią Emilienne zdaje się być dość świadoma, dostrzega potrzebę walki o prawa kobiet, nie boi się mówić, co myśli, a nawet angażuje się politycznie. Ale ta jedna sprawa jest w jej głowie nie do ruszenia, jak prawda wyryta w kamieniu: kobieta równa się matka. Koniec dyskusji, brak możliwości manewru.
Mimo to, powieść Rawiri jest powszechnie uznawana za feministyczną. Emilienne zachodzi bowiem w ciążę dla siebie (nie dla męża i teściowej, z którymi zrywa) i to jest jej tryumf i symboliczne zwycięstwo nad całym światem. Specyfiką afrykańskiego feminizmu od początku miało być gloryfikowanie roli kobiety jako matki, szukanie w macierzyństwie i płodności wyjątkowej kobiecej siły. Rozumiem to podejście, nawet jeśli nie jest moje, ale tak czy inaczej sądzę, że kobieca siła to jedno, a uleganie presji otoczenia to zupełnie coś innego. Przedstawianie kobiecej bohaterki jako tej, która najpierw ma w życiu przechlapane, bo nie może mieć dzieci, a w końcu doczekuje się swojej „nagrody” w postaci ciąży, to jak dla mnie – bardzo przepraszam – żaden feminizm. Takie podejście nie zmienia niczego w społeczeństwie, w zbiorowej mentalności ani tym bardziej w sytuacji kobiet. Szczególnie tych, które faktycznie zmagają się z bezpłodnością. Ot, bajkowe rozwiązanie, w którym główna bohaterka w cudowny sposób dostaje na końcu to, czego pragnęła. A bezpłodne oraz bezdzietne kobiety dalej mają w gabońskim społeczeństwie przechlapane.
Wątek lesbijski i schematyczne postaci
Jest jeszcze problem wątku lesbijskiego w tej powieści. Żeby nie było – ja naprawdę bardzo doceniam fakt, że ten wątek tam w ogóle jest, bo nie zapominajmy, że rozmawiamy o pierwszej gabońskiej powieści ever – ale już to, jaki jest, pozostawia sporo do życzenia. W którymś momencie Emilienne wdaje się w romans ze swoją sekretarką, Dominique (nie wiedząc jeszcze o tym, że jest ona również kochanką jej męża) i choć sprawia jej to niewątpliwą przyjemność, to jednak nie potrafi pozbyć się poczucia winy i negatywnej samoceny. Po raz kolejny pozwala, by wdrukowane przez społeczeństwo w jej głowę etykietki i stereotypy przesądziły sprawę. Emilienne ostatecznie zrywa z Dominique, uwalniając się od „zakazanej relacji”. Problem widać gołym okiem i sytuacji na pewno nie poprawia fakt, że na końcu Dominique okazuje się być jednym z najczarniejszych charakterów tej historii, „złą kobietą” i wytrawną manipulatorką. Społeczność LGBTQ+ nie będzie zachwycona.
Dominique nie jest, niestety, jedyną nieudaną postacią w tej powieści. Tak, jak ona jest tu „złą kobietą”, tak mąż głównej bohaterki jest „złym mężczyzną”, a jego matka – „złą teściową”. Cała trójka zachowuje się jak swoje własne karykatury, a nie jak ludzie z krwi i kości, wygłaszając obiegowe opinie i frazesy i wykazując się kompletnym brakiem empatii. Wyraźnie zostali stworzeni wyłącznie po to, by Emilienne miała przeciwko czemu się zbuntować, ale ich wartość jako postaci i wiarygodność charakterologiczna są, niestety, żadne.
Choć zastrzeżeń mam, jak widać, dosyć sporo, to jednak i tak uważam, że to jest fenomen na skalę światową, że pierwsza powieść z jakiegoś kraju okazuje się być od razu powieścią feministyczną. Nawet jeśli przedstawiona w niej wersja feminizmu zupełnie nie współgra z moją własną. Pionierzy – a zwłaszcza pionierki – jak wiadomo nigdy nie mają łatwego zadania, więc tak czy inaczej: chapeau bas (po naszemu: szacun).
Angèle Rawiri The Fury and Cries of Women
Tłumaczenie z francuskiego na angielski: Sara Hanaburgh
Wydawnictwo University of Virginia Press 2014