Przeczytać Afrykę: Ghana. Recenzja „Drogi do domu” Yai Gyasi
Druga połowa osiemnastego wieku, obszar dzisiejszej Ghany. W dwóch nieodległych wioskach żyją dwie młode kobiety: Effia i Esi, które nie mają pojęcia o tym, że są siostrami. Początki ich historii giną w płomieniach pożaru, który strawił las między wioskami – pożaru, wspomnienie którego, jak sądził ojciec Effii „będzie prześladowało jego samego, jego dzieci, i dzieci jego dzieci, dopóki nie wygaśnie ta linia rodziny”.
Kiedy Effia wychodzi za mąż za brytyjskiego handlarza niewolników i zamieszkuje z nim w okrytym złą sławą Zamku Cape Coast, jej siostra trafia do tego samego miejsca, ale inną drogą – zamknięta w lochu z setkami innych osób, czeka na statek, który przewiezie ją do Ameryki, gdzie zostanie sprzedana i spędzi resztę życia jako niewolnica na plantacji.
Droga do domu to fascynująca i imponująca rozmachem fabularnym opowieść o tym, jak potoczyły się losy obu gałęzi tej rodziny na przestrzeni kolejnych dwustu lat. Potomkowie Effii w większości zostali w Afryce, potomkowie Esi, zniewoleni i odarci z godności, próbowali przetrwać na amerykańskim Południu, by w końcu trafić do Nowego Jorku. Losy obu gałęzi rodu śledzimy w przeplatających się ze sobą rozdziałach, z których każdy koncentruje się na jednej postaci z każdego kolejnego pokolenia. Poszczególne rozdziały zatrzymują i poruszają jednostkowymi dramatami, jednocześnie malując o wiele szerszy i głęboko przejmujący obraz rodziny uwikłanej – po obu stronach, jako sprzedający i sprzedawani – w krwawą historię handlu niewolnikami.
Dziedzictwo niewolnictwa
Niewolnictwo wciąż pozostaje otwartą raną historii, stanowiąc jednocześnie niewyczerpane źródło materiału dla kolejnych opowieści. Opowieść Yai Gyasi porusza niełatwy wątek: zaangażowanie samych Afrykanów w handel niewolnikami. Nie znajdziemy tu nieskomplikowanego podziału na szlachetnych czarnych i złych białych, którzy przywieźli ze sobą do niewinnej Afryki instytucję niewolnictwa. Zobaczymy raczej bezwzględną i bezduszną machinę, która wciąga w swoje tryby całe rodziny, wioski i plemiona, a w końcu – całe pokolenia.
Dawne winy odbijają się echem wiele dziesiątek lat później, a ich konsekwencje nie omijają praktycznie nikogo, nawet tych, którzy próbują odciąć się od rodzinnej historii. Kiedy James, wnuk Effii, spotyka na pogrzebie pewną piękną dziewczynę z plemienia Asante (rywalizującego z Fante, z którego sam pochodzi), ta odmawia złożenia mu kondolencji, mówiąc, że nie uściśnie dłoni handlarza niewolników. Zdumiony James konkluduje: „Asante mieli siłę, bo chwytali niewolników. Fante byli bezpieczni, bo nimi handlowali. Jeśli dziewczyna nie chciała uścisnąć jego dłoni, to z pewnością nie powinna też dotykać własnej”.
Zamek jako metafora
Zamek Cape Coast był jednym z kilkudziesięciu „zamków niewolników”, pełniących rolę więzień, gdzie schwytani ludzie ładowani byli na statki płynące następnie do USA, Ameryki Południowej i na Karaiby. Zamki te służyły też jako kwatery mieszkalne stacjonującym na wybrzeżu Brytyjczykom – i Yaa Gyasi pokazuje nam w swojej powieści obie role tych ponurych budowli, konstruując przy okazji swego rodzaju metaforę. Kiedy Effia, nieświadoma tego, co dzieje się w lochach zamku, wiedzie wygodne życie na jego górnych poziomach, jej siostra, bita, głodzona i gwałcona, czeka pod spodem na transport do życia w niewoli. Chyba trudno o lepszą ilustrację ignorancji, zepchnięcia do podziemi tego, czego nie chcemy zobaczyć i przyjąć do wiadomości. Yaa Gyasi zdaje się przekonywać: spójrzcie na całość historii. Bo żeby zrozumieć, nie da się inaczej, trzeba usłyszeć również opowieść tych, którym odebrano głos. Ustami jednego z bohaterów, nauczyciela historii imieniem Yaw, mówi: „Wierzymy temu, kto ma władzę. To on pisze historię. Więc ucząc się historii, musicie zawsze zadawać sobie pytanie: czyją opowieść pomijam? Czyj głos został stłumiony po to, żeby inny głos stał się dominujący? Kiedy poznacie odpowiedź na to pytanie, musicie znaleźć także tę inną opowieść. Dopiero wtedy zaczniecie dostrzegać bardziej wyraźny, choć nadal niedoskonały obraz dziejów”.
Symbole czasów
Wiele postaci w powieści Gyasi, zwłaszcza tych z amerykańskiej gałęzi rodu, zdaje się być swego rodzaju reprezentantami swoich pokoleń, czy nawet symbolami swoich czasów. Ich doświadczenie jest w pewnym sensie „typowe”, jakby miało na celu pokazanie, jak żyła przeciętna czarnoskóra osoba w danym miejscu i czasie. Czym zajmowali się i w co wierzyli Afroamerykanie w czasach wojny secesyjnej, segregacji rasowej, walki o prawa obywatelskie. Najlepszym przykładem jest tu Sonny, emblematyczny reprezentant Afroamerykanów drugiej połowy dwudziestego wieku. Sonny angażuje się w działalność NAACP, zostaje wciągnięty przez scenę jazzową Harlemu, a potem uzależnia się od heroiny. I choć z pewnością można kwestionować tego typu zabieg fabularny jako zbytnie uogólnienie, osobiście uważam, że sprawdza się w tej powieści znakomicie – bo Droga do domu jest również, w dużej mierze, powieścią o historii Stanów Zjednoczonych. I jako taka przedstawia bohaterów w przełomowych dla historii momentach.
Zdumiewający debiut
Nawet, gdyby pominąć historię i wagę poruszonych tematów, Droga do domu pozostaje przepiękną i znakomicie napisaną książką, po brzegi wypełnioną fascynującymi postaciami i ich przejmująco ludzkimi dramatami. Niektórym postaciom poświęcone zostały rozdziały zajmujące nie więcej niż trzydzieści stron – a mimo to każda z nich na chwilę „kradnie show”, stając się sercem i duszą całej powieści, jakby to o jej/jego konkretną historię od początku w tym wszystkim chodziło. Miłość przeplata się w ich opowieściach ze stratą, krzywda z winą, tęsknota z nadzieją, łącząc się w zachwycająca i barwną mozaikę rodziny naznaczonej ogniem.
Momentami aż trudno uwierzyć, że to debiut.
Yaa Gyasi, Droga do domu
Tłumaczenie: Michał Ronikier
Wydawnictwo Literackie, 2016