Cała prawda o dzieciach i językach
Zajmiemy się dziś pytaniem, na które odpowiedź – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wydaje się oczywista: czy dzieci łatwiej uczą się języków obcych? No, jasne – odpowiadamy chóralnie, – przecież wszyscy to wiemy!
A skąd wiemy? No, tego to już, właściwie, za bardzo nie pamiętamy. W szkołach uczyli? W internetach pisali? Albo ktoś to udowodnił naukowo? A nawet jeśli nikt tego nie udowodnił naukowo, to przecież koń jaki jest, każdy widzi.
Trochę nieusatysfakcjonowana takimi pobieżnymi wnioskami oraz informacjami, których źródeł nikt nie zna, ale każdemu się wydaje, że istnieją, przemyślałam sobie ostatnio dokładnie to pytanie, wykonałam stosowny research i postanowiłam podzielić się z Szanownymi Czytelnikami tym, co odkryłam. Bo odpowiedź na tytułowe pytanie, jak zwykle, okazała się nieco bardziej złożona, niż można by podejrzewać.
Maszynki do nauki
Większość z nas ma zakodowane przekonanie, że dzieci – zwłaszcza małe – to takie mini maszynki do nauki języków obcych, albo wręcz językowe gąbki, które nasiąkają wiedzą nie wiadomo kiedy i jak. Wystarczy położyć toto gdzieś w okolicy języka i samo się zrobi. I wszyscy byśmy chcieli mieć taką łatwość przyswajania języków, jak te małe gąbko-maszyny. „Mózg dorosłego, to już nie to samo” – wzdychamy sobie czasem smętnie, odkładając na później lekcję hiszpańskiego i w ten sprytny sposób usprawiedliwiamy własne lenistwo. Ale czy to aby na pewno nie to samo? A jeśli nie to samo – to czy faktycznie mózg dorosłego jest gorzej przystosowany do nauki języków? Otóż wyobraźcie sobie, że wcale niekoniecznie.
Nauka języka ojczystego
Spróbujmy najpierw wyjaśnić, skąd to przekonanie o gąbkach i maszynach. Bo tu, faktycznie, coś jest na rzeczy: dzieci w ciągu kilku pierwszych lat życia opanowują przecież w imponującym tempie swój język ojczysty. Nie muszą iść do szkoły, ani zapisywać się na kursy online, żeby nauczyć się mowy ojczystej – wręcz przeciwnie: kiedy zaczynają szkołę, doskonale potrafią już mówić (a nawet krzyczeć, kląć, kłócić się i gadać przez telefon) i szkoła tylko pomaga im porozkminiać zasady, ponazywać różne części mowy, poodmieniać je przez te wszystkie przypadki, tryby, osoby i rodzaje (zauważcie, że większość z nas, chcąc nauczyć się języka obcego postępuje dokładnie odwrotnie: najpierw uczymy się zasad, a potem dopiero próbujemy coś powiedzieć! Może warto jeszcze raz przemyśleć tę kolejność?). Ale nawet, gdyby szkoła nie uczyła o tych wszystkich przypadkach, trybach, osobach i rodzajach, to i tak żaden szanujący się siedmiolatek nie powiedziałby przecież: „żółty ściana” albo „babcia przyszedłby” albo „widzę banan”. Dlaczego? Bo jeszcze przed osiągnięciem wieku szkolnego, ten sprytny gówniarz opanował całą strukturę gramatyczną języka, w którym jest wychowywany. A jak dokładnie to zrobił? O, ludzie kochani, to jest dopiero fascynujący temat!
Noam Chomsky i jego drzewka
Bardzo chętnie zajęłabym się tym tematem bardziej szczegółowo, ale niestety nie mamy dziś tu na to miejsca, więc zainteresowanych odsyłam do Noama Chomsky’ego albo do Stevena Pinkera (bardziej przystępny) i jego porywającej pozycji The Language Instinct (polskiego tłumaczenia, na razie, nie stwierdza się, ku utrapieniu rodzimych lingwistów). A tu powiedzmy sobie w skrócie tylko tyle, że cała sprawa wiąże się z drzewkami gramatycznymi (przysięgam!), które mamy w mózgach przychodząc na świat i które tylko czyhają, by ktoś pozawieszał im na pustych gałązkach odpowiednie struktury gramatyczne. Po prostu rodzimy się z takim wbudowanym w głowę softwarem, który jest gotów przyjąć gramatykę, nawet, jeśli nikt nie pofatyguje się, by nam ją wytłumaczyć. Dlatego właśnie wspomniany wyżej sprytny gówniarz, któremu nikt nigdy nie powiedział wyraźnie, że jego tatuś jest rzeczownikiem i odmienia się przez przypadki, zdaje się doskonale o tym wiedzieć! I nawet jeśli nie potrafiłby wymienić tych przypadków po kolei, to tatusia przez nie, w razie potrzeby, odmieni.
Przyswajanie a nauka języka
No dobrze, zapytacie pewnie, ale jak to wszystko ma się do nauki języków obcych? Otóż, jeśli nie obala, to trochę uściśla te wszystkie ludowe podania o łatwiejszym uczeniu się języków obcych przez dzieci. Bo to, co dzieci robią w pierwszych latach życia, a może raczej to, co dzieje się w ich głowach, to nie tyle jest nauka języka, co jego przyswajanie. To jest odpowiadanie na owo naturalne zapotrzebowanie językowe mózgu – i owszem, prawdą jest, że można na to zapotrzebowanie odpowiedzieć więcej niż jednym językiem i że jeśli w tych kluczowych latach budowania struktur językowych (to znaczy między narodzinami a czwartym-piątym rokiem życia) dziecko będzie wystawione na więcej niż jeden język, to więcej niż jeden język przyswoi. Dzieci wychowywane w dwujęzycznych rodzinach są w końcu naturalnie dwujęzyczne. Ale taka okazja na bezbolesne przyswojenie dwóch, czy nawet trzech języków, trafia się tylko raz w życiu, na samym jego początku i to raczej nie każdemu. W dodatku nie mamy na nią żadnego wpływu, nie możemy sobie tak po prostu wstać i przenieść się ze swoimi grzechotkami w jakieś bardziej atrakcyjne i urozmaicone lingwistycznie miejsce, bo po pierwsze nie umiemy chodzić, po drugie jesteśmy nieletni i starzy nas nie puszczą, a po trzecie i tak mamy jeszcze wtedy wszystko gdzieś i zajmujemy się głównie obślinianiem sobie stóp albo gibaniem się na boki. Więc nie ma co zawracać sobie tym głowy albo ubolewać, że zmarnowaliśmy jakąś wspaniałą okazję edukacyjną i że dalej to już nie będzie to samo. Bo to przecież wcale nie tak.
Mocne strony dorosłych
Okazuje się, że – pomijając tych szczęściarzy parszywych, wychowanych w więcej niż jednym języku – dzieci nie mają wcale nad dorosłymi jakiejś szczególnej językowej przewagi. Jeśli wyślecie ośmio- czy dziesięciolatka na kurs językowy dla dzieci, a sami zapiszecie się w tym samym czasie na podobny kurs dla dorosłych, to jak myślicie – które z Was się szybciej nauczy? Oczywiście, szybciej nauczy się to z Was, które będzie bardziej zmotywowane i zdeterminowane. Osobiście stawiam na dorosłego. Motywacja i determinacja to w nauce języków atuty nie do przecenienia.
Kto dalej pozostaje nieprzekonany, niech sobie przejrzy i porówna podręczniki na tym samym poziomie przygotowane z myślą o dzieciach i dorosłych – już w pierwszym rozdziale „dorosłego” podręcznika znajdziemy o wiele więcej informacji, słownictwa i gramatyki. Autorzy podręczników, najwyraźniej, wierzą w to, że dorośli będą w stanie zrozumieć i przyswoić więcej materiału – bo wiedzą już, jak się uczyć, bo mają dłuższy czas skupienia, bo są bardziej wyrobieni intelektualnie, bo mają szerszą wiedzę ogólną i potrafią myśleć abstrakcyjnie. Nawet ten rzekomo żelazny argument, jakoby dzieci łatwiej zapamiętywały, da się dość łatwo obalić – nie od wczoraj wiadomo, że ludzka pamięć jest jak mięsień. Kto częściej ją ćwiczy, ten ma lepszą.
Warto czasem przyjrzeć się uważniej własnym przekonaniom i przedsądom i zastanowić się, czy aby na pewno mają rację bytu. Szkoda by było, gdyby w procesie nauki hamowały nas ograniczenia, które istnieją tylko w naszych głowach.
Dorośli, jak wynika z moich odkryć, uczą się języków obcych równie łatwo i skutecznie, jak dzieci.
A często – łatwiej i skuteczniej.
Artykuł ukazał się na portalu wywrota.pl