literatura,  przeczytać Afrykę,  recenzje

Przeczytać Afrykę: Kongo. Recenzja „The Lights of Pointe-Noire” Alaina Mabanckou

Alain Mabanckou, kongijski pisarz i poeta (z Republiki Konga, znanej też jako Kongo-Brazzaville, w odróżnieniu od Demokratycznej Republiki Konga, czyli Kongo-Kinszasy), opuścił kraj rodzinny w 1989 roku jako dwudziestodwulatek, by podjąć studia we Francji. I jak wyjechał, tak nie wrócił przez kolejne ćwierć wieku. Kiedy wreszcie znów postawił stopę na ojczystej ziemi, był już dojrzałym człowiekiem i w dodatku uznanym pisarzem. The Lights of Pointe-Noire to książka powstała w wyniku tej długo odkładanej podróży w rodzinne strony. Podróży niełatwej, momentami smutnej i wzruszającej, a kiedy indziej – ożywczej i zaskakującej.

Historia sukcesu

Alain Mabanckou spędził dzieciństwo w tytułowym Pointe-Noire, portowym mieście nad Oceanem Atlantyckim. Po skończeniu liceum w rodzinnym mieście, rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Marien Ngouabi w Brazzaville, gdzie przebywał aż do momentu otrzymania stypendium, które umożliwiło mu wyjazd za granicę. We Francji zaczął pisać i publikować poezję. W roku 1998 ukazała się jego debiutancka powieść Bleu-Blanc-Rouge, która otrzymała nagrodę Grand prix littéraire d’Afrique noire, przyznawaną corocznie przez Stowarzyszenie Pisarzy Języka Francuskiego za oryginalny tekst z Afryki Subsaharyjskiej napisany w języku francuskim. Ten pierwszy sukces przetarł drogę kolejnym powieściom, między innymi African Psycho, Kielonek, Black Bazar czy Jutro skończę dwadzieścia lat (po polsku wydane nakładem wydawnictwa Karakter w tłumaczeniu Jacka Giszczaka). Twórczość Mabanckou prędko zyskała międzynarodowe uznanie, a sam autor w 2002 wyjechał do Stanów Zjednoczonych, by wykładać literaturę frankofońską – najpierw na Uniwersytecie Michigan, a obecnie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles.

Śmierć i wyparcie

Ta piękna historia sukcesu ma jednak pewną mroczniejszą stronę. I od niej właśnie zaczyna się ta książka: „Przez długi czas pozwalałem ludziom wierzyć, że moja matka wciąż żyje. Muszę teraz wykonać duży wysiłek, by jakoś to sprostować, by zdystansować się od tego kłamstwa, które tylko odłożyło w czasie moją żałobę. Moja twarz wciąż nosi blizny po jej stracie” (tłum. D.C.). I tak właśnie okazuje się, że matka pisarza zmarła zaledwie sześć lat po jego wyjeździe z kraju, i że on sam wyparł ten fakt ze świadomości na długie lata. Nie przyjechał na jej pogrzeb, nigdy nie odwiedził jej grobu, nie rozmawiał z nikim o swojej stracie. Teraz wreszcie przyszedł czas stawić czoło rzeczywistości. A także przeszłości i jej duchom oraz własnym wyrzutom sumienia.

Mabanckou podchodzi do tego niełatwego przecież zadania jak rasowy powieściopisarz: snuje opowieść o matce i własnym dzieciństwie, rysując portret kobiety silnej i samodzielnej, choć niepozbawionej ograniczeń i przywar. Przywołuje ostatnie spotkanie z nią, tuż przed wyjazdem do Francji – i powstrzymując się od komentarzy, pozwala, by ciężar ich pożegnalnej rozmowy sam przygniótł czytelnika swoją siłą rażenia. I przez cały ten czas utrzymuje emocje na wodzy, nie popada w sentymentalizm ani tkliwy melodramatyzm. Efektem jest narracja pozornie prosta, mocna i naładowana nienazwanymi emocjami.

Krewni i znajomi pisarza

Podróż w rodzinne strony jest jednak nie tylko powrotem do przeszłości i mierzeniem się ze stratą. Pointe-Noire zaludnione jest przez ekscentrycznych krewnych pisarza, jego dawnych znajomych i sąsiadów oraz nowe pokolenia rozmaitych pociotków i innych swojaków, z których wszyscy – wedle kongijskiego zwyczaju – oczekują od słynnego pobratymca podarunków i przysług. Najlepiej w formie żywej gotówki. The Lights of Pointe-Noire to w dużej mierze zapis tych właśnie spotkań po latach, rozmów, biesiad i rodzinnych spędów (którym często towarzyszą zdumiewająco twarde negocjacje finansowe – przyjeżdżający zza mórz krewniak zobowiązany jest dawać i w dodatku dokładnie wiadomo ile). A także – oczywiście – powracających pod ich wpływem wspomnień.

Opisując realia życia swoich niezliczonych krewnych i znajomych, autor zachowuje jednak wobec nich spory dystans. Zdaje się świetnie rozumieć ten świat i rządzące nim prawa, ale zupełnie się już z nim nie utożsamiać, jakby lata spędzone za granicą odseparowały go od rodaków szklaną ścianą. Niby jest z nimi, porusza się swobodnie pośród nich – ale jednocześnie pozostaje z boku, obserwuje. Pisze.

Współczesność, wierzenia i sprzeczności

Alain Mabanckou przedstawia świat, w którym nowoczesność w zaskakujący sposób miesza się z tradycyjnymi wierzeniami i osobliwymi zabobonami; świat, w którym niektórzy ludzie są połączeni duchowo ze zwierzętami z dżungli, bliźnięta miewają magiczne moce, a na straży własnych oszczędności czasem lepiej postawić stracha na wróble niż pracowników banku. Świat, w którym wciąż są tacy, którzy wierzą, że aparaty fotograficzne kradną ludziom dusze i że to przy pomocy tych sprytnych maszyn biali osadnicy zdobywali niewolników. Świat, w którym nieumyślny komizm prostych, ludowych wierzeń przeplata się z indywidualnymi historiami i dramatami.

Wędrując po mieście w poszukiwaniu własnych korzeni i wspomnień, autor odwiedza, między innymi swoją dawną szkołę, kino przerobione na kościół oraz dzielnicę prostytutek. Na chwilę oddaje głos właścicielowi dawnego kina, jednej z prostytutek oraz weteranowi wojennemu (trzeba jednak zauważyć, że te akurat rozdziały są znacznie słabsze i mniej ciekawe niż pozostałe części książki, jakby miały na celu na siłę zwrócić uwagę czytelnika na pewne kwestie). Szuka w zaułkach Pointe-Noire śladów przeszłości, a odnajduje odmienione miasto i stojące przed nim nowe wyzwania.

Wyłania się z tych wszystkich wędrówek, rozmów i spotkań obraz współczesnego Konga jako krainy sprzeczności i chaosu, ciemności, kolorów i światła. Krainy zamieszkanej jednocześnie przez duchy przeszłości i obietnice przyszłości.

Choć bez wątpienia bardzo dobra, dopracowana i świetnie napisana, to czegoś mi jednak w tej książce zabrakło. Czegoś bliżej nieokreślonego, co pozwoliłoby mi zakotwiczyć w tym świecie; czegoś, co zostałoby ze mną na dłużej.

Alain Mabanckou, The Lights of Pointe-Noire

Tłumaczenie z francuskiego: Helen Stevenson,

Wydawnictwo The New Press, 2013.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *