literatura,  recenzje

Cuda wiankiAnety Jadowskiej – remedium na jesienną deprechę i skostniały patriarchat

Dziś będzie o książce, która tematycznie przepięknie wstrzeliła się premierą w samiutkie Halloween. Cuda wianki Anety Jadowskiej to drugi tom przygód Koźlaczek – ekscentrycznej, bujnej i kompletnie postrzelonej rodziny wiedźm z Zielonego Jaru. O pierwszym tomie, który zauroczył mnie najpierw okładką, a potem całą resztą, pisałam tu. Dziś śpieszę donieść, że część druga jest co najmniej równie udana, więc kto potrzebuje antidotum na jesienną słotę i deprechę, niechaj dalej nie błądzi, nie szuka. Koźlaczki już są i na pewno pomogą!

Rysunek Magdaleny Babińskiej (źródło: oficjalna strona Wydawnictwa SQN wsqn.pl)

Rodzinna oaza spokoju

Malina Koźlak wciąż pracuje w miejscowej kawiarni, a poza tym rysuje magiczne komiksy i spotyka się z uroczym, spokojnym i zrównoważonym Klonem Drzewieckim z rodziny zielonych kciuków (tak, tak, to ten sam, który swego czasu został przypadkiem zamieniony w kozę – jak widać zupełnie nie osłabiło to jego uczuć do Maliny). Na tle swoich żywiołowych i często niezrównoważonych ciotek, kuzynek, babek, ciotecznych babek i siostrzenic, Malina wydaje się wyjątkowo stabilnym emocjonalnie egzemplarzem wiedźmy. Jako rodzinna oaza spokoju, stała się więc kimś w rodzaju etatowej rozwiązywaczki koźlaczkowych problemów. Których w tej rodzinie nigdy nie brak. Taki już urok tego szalonego rodu, że wiecznie trzeba tu kogoś wyciągać z tarapatów.

Harpie, penisy i potwór-ludojad

Któregoś dnia Aronia – rodzona matka Maliny, a przy okazji burmistrzyni Zielonego Jaru – trafia do aresztu i trzeba rozwiązać sprawę zniknięć, o których spowodowanie jest podejrzewana przez mało kompetentne organy ścigania. Kiedy indziej znów jedna z nieletnich siostrzenic Maliny zaprzyjaźnia się z potworem-ludojadem, którego trzyma w szafie i potrzeba naprawdę sporego taktu i wyczucia, żeby przekonać ją do pozbycia się kłopotliwego współlokatora, nie łamiąc przy okazji wrażliwego dziecięcego serduszka. Najwięcej zamieszania jednak, jak powszechnie wiadomo, potrafi narobić prababcia Narcyza – za każdym razem, kiedy pojawia się w Zielonym Jarze ze swoim kamperem i bandą stuletnich koleżanek (zwanych czule Harpiami), można obstawiać w ciemno, że będzie wesoło!

Aneta Jadowska, źródło zdjęcia: anetajadowska.fan-dom.pl

Cuda wianki, tak samo jak jej poprzedniczka Cud, miód, Malina to urocza, ciepła i przezabawna pozycja, pełna barwnych i nietuzinkowych postaci, zaskakujących zwrotów akcji oraz pysznego humoru. Dostajemy tu pięć osobnych opowiadań, a w każdym na pierwszy plan wysuwa się inna postać. Większość z nich znamy z poprzedniego tomu, ale nie wszystkie; jestem pewna, że nie tylko mnie ucieszyła możliwość bliższego poznania tajemniczej ciotki Ruty, która jest swego rodzaju odmieńcem w rodzinie odmieńców – wspaniała postać! Równie zaskakującą osobą okazała się ciotka Lila – młodsza siostra Aronii. Choć może słuszniej byłoby napisać, że zaskakujące okazały się konsekwencje jej oporu przed wizytą u okulisty. Dodam jeszcze tylko, że kwintesencją tych konsekwencji będzie nadmierna ilość… penisów (kto już nie może się doczekać, niechaj czym prędzej zabiera się za ostatnie opowiadanie tomu, zatytułowane Ruja i poróbstwo – pyszna zabawa).

Prztyczek w nos patriarchatowi

Kiedy czytam Anetę Jadowską myślę sobie często, że tworząc swoje postacie kobiece – rodzinę Koźlaczek w szczególności, ale nie tylko (patrz: Garstki albo Dora Wilk) – daje ona prztyczka w nos temu topornemu, skostniałemu i okopanemu na swoich pozycjach polskiemu patriarchatowi. Że te jej silne, waleczne i ekscentryczne babki, to jednocześnie remedium, jak i żartobliwa i lekka – choć na jakimś poziomie przecież zupełnie poważna – odpowiedź na agresję rządzących dziadersów. W Zielonym Jarze tępych pajaców na wysokich stanowiskach też w końcu nie brak. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zlekceważy, umniejszy albo zignoruje którąś Koźlaczkę tylko dlatego, że jest kobietą. Ale – w przeciwieństwie do realnego świata – ten błąd w Zielonym Jarze popełnia się tylko raz. W końcu to Koźlaczki mają tu magię. A także feministyczną świadomość i siostrzaną solidarność – a to już jest mieszanka, w starciu z która żaden nadęty bufon nie ma szans. (To jest tak bardzo odświeżające, że osobiście jestem za tym, żeby w kolejnym Strajku Kobiet Koźlaczki trafiły na sztandary. Zwłaszcza prababcia Narcyza).

wyklejka

Wydanie jak z bajki

Opowiadając o tej książce nie sposób nie wspomnieć również o świetnym wydaniu, z uroczymi ilustracjami Magdaleny Babińskiej i prześliczną okładką. Nawet wyklejka w tej książce, drukowana w wiedźmie kapelusze, kociołki i buteleczki eliksirów jest tak ujmująca, że moje wewnętrzne dziecko chciałoby mieć taką tapetę na ścianie. Mam wrażenie, że cały sztab ludzi w wydawnictwie uwziął się, żeby stworzyć produkt, któremu nie zdoła oprzeć się nikt, kto lubi bajki dla dorosłych. I udało im się wyprodukować książkę, która sama w sobie wygląda jak przedmiot z bajki. Naprawdę świetna robota.

Krótko mówiąc, Cuda wianki podbiły moje serce praktycznie wszystkim – od postaci, przez atmosferę i fabułę aż po rysunki. I już tupię nóżkami w oczekiwaniu na kolejny tom.

Aneta Jadowska Cuda wianki. Nowe przygody rodziny Koźlaków

Wydawnictwo SQN 2022

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *