Rebecca Makkai „Wierzyliśmy jak nikt” – Ballada o odrzuconych
Łatwo, przy pierwszej lekturze, przegapić ponurą symbolikę rozdziału otwierającego powieść Rebekki Makkai. W trakcie imprezy ku czci Nico (pierwszej ofiary AIDS w jego kręgu przyjaciół), Yale zaczyna kiepsko się czuć, więc kładzie się na chwilę w jednej z sypialni i zamyka oczy. Kiedy je otwiera pół godziny później i wraca do salonu, okazuje się, że wszyscy zniknęli. Dom Richarda opustoszał – ani w salonie, ani w pokojach, ani w ogrodzie nawet nie ma ani jednej osoby. Zatruli się czymś i trafili do szpitala? Ruszyli na miasto? Czy może nastąpiła jakaś apokalipsa, która zmiotła ich wszystkich z powierzchni ziemi – wszystkich oprócz niego? Zdezorientowany i przygnębiony Yale samotnie wraca do domu.
Wydarzenie, choć dla niektórych, z różnych powodów brzemienne w skutki, okaże się mieć dość proste wytłumaczenie. Następnego ranka Yale nie obudzi się w jakiejś postapokaliptycznej rzeczywistości, ale we własnym mieszkaniu, dzielonym z własnym partnerem, Charliem. Przyjaciele i znajomi nie zniknęli z jego życia – przynajmniej jeszcze nie.
Jednak katastrofa już trwa. Jest rok 1985 i Stany Zjednoczone stanowią epicentrum epidemii AIDS: liczba zachorowań wzrasta lawinowo, a lekarstwo nie istnieje. Na tym etapie pozytywny wynik testu na HIV oznacza wyrok śmierci. Minie jeszcze ładnych kilka lat zanim terapia antyretrowirusowa pozwoli opanować rozwój wirusa i uratuje życie tysiącom pacjentów. Kto w 1985 odkrywa, że jest zarażony, ten raczej nie ma szans – może tylko kurczowo trzymać się życia i nadziei, że lek zdąży powstać, zanim organizm ostatecznie się podda.
To bardzo specyficzny, ciemny moment historii. Czas strachu, niepewności i uprzedzeń wyrosłych na gruncie niewiedzy. Warto uświadomić sobie, że to co dziś wiemy o HIV/AIDS wcale nie było wówczas oczywiste – tajemniczą chorobę wciąż jeszcze określano terminami: „GRID” (gay-related immune deficiency) albo „choroba gejów”, potęgując tylko homofobię i stygmatyzację. Administracja Ronalda Reagana konsekwentnie ignorowała problem, odmawiając informowania społeczeństwa o skali zagrożenia. Ponieważ epidemia zdziesiątkowała głównie populację gejowską Nowego Yorku, San Francisco i kilku innych wielkich miast, powszechna w środowiskach konserwatywnych opinia głosiła, że homoseksualiści dostają to, na co zasłużyli, grzesząc przeciwko „prawom natury”. Tymczasem w całych Stanach z powodu AIDS zmarło około 650 tysięcy osób.
W tym właśnie ciemnym punkcie historii choroby i historii USA Rebecca Makkai umiejscawia główną warstwę powieści Wierzyliśmy jak nikt. Tę jej warstwę najistotniejszą, ten jej najcięższy ładunek, to jej najkrwistsze mięso.
Yale, główny bohater tej warstwy powieści, pracuje w fundacji pozyskującej fundusze dla galerii sztuki współczesnej i doświadcza właśnie czegoś w rodzaju zwrotu w karierze. Nora, cioteczna babka Nico, chce ofiarować galerii zbiór obrazów i grafik kilkorga słynnych artystów dwudziestolecia międzywojennego, twierdząc, że osobiście przywiozła je z Paryża w czasach, gdy sama należała do tamtejszej bohemy. Yale odkrywa fascynującą historię Nory i straconego pokolenia zdziesiątkowanego przez I Wojnę Światową. Analogie nasuwają się same.
Tymczasem świat wokół Yale’a zaczyna się rozpadać praktycznie z dnia na dzień. Wirus rozwija się u kolejnych bliskich mu osób, codzienność zdominowana jest odwiedzinami w szpitalach i kolejnymi pogrzebami. Dla wielu zarażonych choroba wiąże się z utratą pracy, a tym samym – ubezpieczenia zdrowotnego, skazując ich na spędzenie ostatnich tygodni życia w nędzy. I gdzieś z tego całego strachu i beznadziei rodzi się gniew, a z gniewu – potrzeba działania. Ci, którzy mogą, zaczynają się organizować, wychodzić na ulice, żądać pomocy państwa i społeczeństwa (polecam, przy okazji, znakomity film dokumentalny Jak przetrwać zarazę ).
Bohaterką drugiej warstwy czasowej, tej z roku 2015, jest Fiona, siostra Nico, która przyjeżdża do Paryża szukać zaginionej córki. Przeszłość przyjeżdża razem z nią, bo Fiona nigdy nie zdołała otrząsnąć się z katastrofy sprzed trzydziestu lat. Była cichą bohaterką tamtych wydarzeń, opiekunką i pocieszycielką – własnego brata, jego partnera, potem kolejnych przyjaciół. Była towarzyszką kolejnych śmierci, wykonawczynią ostatnich życzeń, patronką odrzuconych – aż została praktycznie sama na zgliszczach dawnego życia.
W Paryżu Fiona zatrzymuje się u Richarda, który w międzyczasie zdobył światowy rozgłos jako fotograf i właśnie przygotowuje się do otwarcia retrospektywnej wystawy w Centrum Pompidou. Wystawy, w skład której wejdą materiały z okresu epidemii – Richard udokumentował życie i śmierć wielu przyjaciół, był ze swoim aparatem tak oczywistą częścią tamtej rzeczywistości, że mało kto zwracał na niego uwagę. Fiona ze wstrząsem odkrywa, że wkrótce będzie miała szanse nie tylko zobaczyć ale i usłyszeć brata i pozostałych chłopców, bo wśród materiałów Richarda znajduje się, między innymi, nagranie video z lat osiemdziesiątych (ten wizualny wątek naprawdę działa na wyobraźnię – mam przed oczami twarze tych chłopców i nie mogę przestać myśleć o tym, jak znakomicie zadziałałoby to w filmie/ serialu. Chcę zobaczyć tę historię na ekranie!).
I tak przeszłość uparcie miesza się z teraźniejszością, a duchy i wspomnienia nigdy nie opuszczają tych, którym udało się przeżyć. Śmierć jest namacalna, wszechobecna, oswojona niemal. Wciąż przypomina, że ludzie, których kochamy nie są nam dani na zawsze, że możemy razem przejść tylko kawałek drogi.
Trudno mi się otrząsnąć po lekturze tej książki, trudno wyjść z głębokiego, katartycznego stanu, w który mnie wprowadziła. Z tego smutku i zamyślenia. Rebecce Makkai udało się dotknąć we mnie jakiegoś najintymniejszego miejsca, rozgrzebać emocje, które zdawały się zaleczone.
Wierzyliśmy jak nikt to powieść jednocześnie liryczna i polityczna, doskonale balansująca między indywidualną perspektywą a szerszym obrazem społecznym. Nie da się odczytać tych indywidualnych dramatów bez kontekstu epoki, w której się wydarzyły: reaganowskiej epoki uprzedzeń i zbrodniczych zaniedbań, która zmusiła tysiące umierających ludzi do nierównej walki z systemem. Nie da się zapomnieć o całym tym odrzuceniu i wykluczeniu.
I nie da się wyjść z tej lektury bez złamanego serca.
Rebecca Makkai, Wierzyliśmy jak nikt. Wydawnictwo Poznańskie 2020. Przekład: Sebastian Musielak