Miłość i proletariat – o filmie „Opadające liście” Akiego Kaurismäkiego
Fiński reżyser Aki Kaurismäki, znany między innymi z takich produkcji jak Człowiek bez przeszłości i Po tamtej stronie, w swoim najnowszym filmie Opadające liście przedstawia historię miłosną dwojga samotnych dusz, które spotykają się pewnego deszczowego wieczoru w helsińskim barze. Ansa (Alma Põysti) pracuje w supermarkecie, Holappa (Jussi Vatanen) – na budowie i pewnego wieczoru (jedno w towarzystwie koleżanki z pracy, drugie – kolegi-budowlańca), wybierają się do klubu karaoke. Obydwoje cisi i wycofani, trochę w cieniu bardziej przebojowych znajomych, w uroczy sposób ciągną ku sobie, choć przez cały wieczór nic do siebie nie mówią. Wkrótce potem udają się na randkę, podczas której piją kawę, oglądają film w kinie, a poza tym dużo milczą – co obydwojgu wyraźnie bardzo odpowiada. Jako widzowie nie mamy wątpliwości, że są dla siebie stworzeni i od początku mocno im kibicujemy. Niestety, zanim tak dobrze zapowiadający się związek będzie mógł zaistnieć, nasi bohaterowie napotkają mnóstwo przeszkód, które będą oddalać ich od siebie za każdym razem, kiedy tylko uda im się trochę przybliżyć. Przeszkód zarówno drobnych, takich jak zgubienie numeru telefonu, jak i bardzo, bardzo poważnych, takich jak rozwijający się w szybkim tempie alkoholizm Holappy. Sytuacji nie ułatwia fakt, że obydwoje mniej więcej w tym samym czasie tracą pracę – Ansa za próbę wyniesienia ze sklepu przeterminowanej kanapki (której miejsce jest w śmietniku – argumentuje wzburzony szef – a nie w jej torebce), Holappa za picie w pracy. Nie jest więc to historia tak całkiem ciepła i przyjemna – jest w niej dużo mroku i życiowej beznadziei (sytuacja zawodowa obojga bohaterów jest naprawdę dramatyczna – i zdaje się tylko pogarszać ze sceny na scenę) i chyba dlatego tym bardziej trzymamy kciuki za tę miłość, za ten nieśmiały promyczek nadziei.
Kto widział jakikolwiek film Akiego Kaurismäkiego, ten prawdopodobnie wie, czego się po tym reżyserze spodziewać w warstwie wizualnej. Specyfiką poetyki Kaurismäkiego jest szczególny, oryginalny klimat – świat przedstawiony wygląda tu, jakby zatrzymał się w czasie gdzieś tak w połowie poprzedniego stulecia. Ubrania bohaterów, wnętrza ich domów i miejsc pracy, a nawet muzyka – wszystko sprawia wrażenie, jakby zostało żywcem wyjęte z późnych lat pięćdziesiątych. Nikt nie używa smartfonów, tabletów ani nawet zwykłych komputerów, ale za to wiadomości sączące się z trzaskiem z oldskulowego radia nie pozostawiają wątpliwości, że jesteśmy we współczesności – ciągłe relacje z frontu w Ukrainie ani na chwilę nie pozwalają nam o tym zapomnieć.
Inne znaki rozpoznawcze Kaurismäkiego, których i w tym filmie nie zabrakło, to ponury, często absurdalny lub dosadny humor („dlaczego masz depresję?” – pyta przyjaciel Holappy siedząc z nim w barze i sącząc piwo „Bo piję” – odpowiada zapytany. „A dlaczego pijesz?” „Bo mam depresję” – trudno chyba o bardziej trafną definicję alkoholizmu) i koncentracja na losach klasy pracującej. Bohaterami jego filmów są zwykle szarzy, cisi, „niewidzialni” ludzie, współczesny proletariat – kierowcy tramwajów i śmieciarek, sprzedawczynie, budowlańcy i pracownicy fabryk. Samotni, smutni i ponurzy, o zniechęconych, zmęczonych życiem twarzach (trudno doczekać się na ekranie jakiegoś uśmiechu). Ludzie, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i żyją jakby na marginesie współczesności, z dala od blasków i fleszy wielkiego świata. To wśród nich fiński reżyser szuka tego, co w ludziach surowe, prawdziwe i najbardziej ludzkie; nieosłoniętych emocji i zdumiewającej siły.
Znajdziemy w dziele Kaurismäkiego dość wyraźną i stanowczą krytykę kapitalizmu – bezdusznego systemu, który prąc dynamicznie naprzód i nie oglądając się za siebie, zostawia na bocznych torach mnóstwo słabszych i wykolejonych. Bogaci się bogacą, rządzą światem i kupują więcej, niż są w stanie przejeść, biedni liczą każdy grosz, wyłączają światła w swoich ubogich klitkach albo tracą pracę z powodu kradzieży przeterminowanej kanapki. Świat nie jest sprawiedliwy – zdaje się mówić fiński reżyser – ale jego bohaterowie nie walczą z systemem, nie buntują się i nie próbują zmieniać reguł gry. Skupiają się raczej na tym, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni, a my, widzowie po prostu obserwujemy ich codzienność i mikrokosmosy ich uczuć. Dostrzegamy i rozumiemy tę warstwę obrazu, która ma być komentarzem społeczno-ekonomicznym, ale i tak najbardziej interesuje nas jednostkowa historia bohaterów – to czy dwojgu sympatycznych, choć smutnych samotników uda się stworzyć związek, czy Holappa przestanie pić i czy Ansa przygarnie bezdomnego psa.
Wbrew pozorom jednak Opadające liście to wcale nie jest przygnębiający film – nad całą historią unosi się subtelna i dyskretna, choć zupełnie nie dająca się zignorować, nadzieja. Mimo że życie już mocno ich doświadczyło i raczej nie przewidziało dla nich spektakularnych głównych ról, jest jeszcze szansa dla naszych bohaterów i – kto wie? – może będą szczęśliwi mimo wszystko?
Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl