O tym, jak Islandia została kobietą – „The Day Iceland Stood Still” w reżyserii Pameli Hogan
Protest Islandek z 1975 roku przeszedł do historii. Aż po dziś dzień ruchy kobiece w różnych miejscach świata, organizując protesty, powołują się na ten pierwszy, oryginalny Strajk Kobiet, który na zawsze odmienił Islandię, wprowadził w ruch machinę zmian społecznych, zasiał w narodzie ziarno świadomości feministycznej i doprowadził do istotnych zmian na scenie politycznej – między innymi do wyboru kobiety na urząd prezydenta. Prawie pięćdziesiąt lat później ów historyczny strajk wciąż pozostaje inspiracją i impulsem, budzi nadzieję, dopinguje i udowadnia, że zmiany są możliwe i potrzebne – i ostatecznie wszystkim wychodzą na dobre.
Film dokumentalny Pameli Hogan The Day Iceland Stood Still w sposób mądry, piękny i niepozbawiony humoru opowiada o tym pamiętnym dniu, w którym islandzkie kobiety – jak przypomina tytuł – unieruchomiły kraj. Siedemdziesięciominutowy dokument jest niezwykłym połączeniem materiałów archiwalnych, wywiadów z organizatorkami i uczestniczkami protestu, spektakularnych ujęć Islandii z lotu ptaka oraz dowcipnej animacji. Efekt tej mieszanki form jest zaskakujący, świeży i wyjątkowo atrakcyjny w odbiorze.
Cała historia rozpoczyna się od wycieczki w zamierzchłą przeszłość – zaglądamy na chwilę do przedrewolucyjnej epoki skostniałego patriarchatu, który przewidywał dla kobiet jedynie role żon i matek, a wszystkim tym, które marzyły o rozwinięciu skrzydeł, natychmiast te skrzydła podcinał. Dziewczynom nie wypadało mieć ambicji i marzeń, miały realizować się wyłącznie na łonie rodziny, a jeśli pracowały to chyba tylko po to, żeby zarobić na szminki i rajstopy (więc po co im jakieś podwyżki?). Większość znosiła tę opresję w milczeniu – aż wieści o ruchach kobiecych, wyrastających jak grzyby po deszczu po obu stronach oceanu, zasiały ferment i na surowej islandzkiej ziemi. Tu i tam Islandki zaczęły podnosić głowy, kwestionować status quo, domagać się zrównania szans i płac oraz otwarcia wszystkich pozamykanych dla nich drzwi. A te, które najgłośniej protestowały, usłyszały się nawzajem – i prędko zaczęły się organizować. W roku 1970 powstał kolektyw o nazwie Czerwone Pończochy, który zorganizował szereg akcji i demonstracji, mających na celu zwrócenie uwagi na nierówności, uprzedmiotowienie kobiet i inne absurdy życia społecznego. Jedną z bardziej pamiętnych akcji – którą dawne członkinie Czerwonych Pończoch wspominają ze szczególnym rozrzewnieniem – było przyprowadzenie krowy na konkurs piękności w Akranes. Pożyczona od sympatyzującego ze sprawą farmera krowa o imieniu Perla otrzymała koronę, kokardkę i tytuł Miss Piękności i paradowała dumnie przed hotelem, w którym odbywał się właściwy konkurs. Wezwani na miejsce zdarzenia policjanci nie bardzo wiedzieli co z tym fantem zrobić – dziewczyny pękały ze śmiechu, a krowa wyglądała na bardzo zadowoloną z życia (policjanci odjechali, z konsternacją drapiąc się po głowach).
W końcu Czerwone Pończochy uznały, że przyszła pora na akcję o szerszym zasięgu. Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, sądzą, że jednym z głównych źródeł sukcesu całej akcji był fakt, że społeczność Islandii jest tak mała – wystarczyło, żeby garstka kobiet ze stolicy dała znać wszystkim swoim krewnym i znajomym w różnych cześciach kraju, które z kolei dały znać wszystkim swoim krewnym i znajomym… i po paru dniach wszyscy wiedzieli o wszystkim. Tym właśnie sposobem – w czasach, które nawet nie wyobrażały sobie przecież czegoś takiego jak internet – udało się w błyskawicznym tempie zaktywizować całą kobiecą społecznośc wyspy. Celem zaplanowanego na 24 października 1975 strajku miało być udowodnienie, jak ważna jest praca kobiet – kiepsko opłacana, a przy tym tak często przez mężczyzn umniejszana i lekceważona. Ten dzień miał pokazać, jak wyglądałoby życie w kraju, gdyby kobiety te wszystkie swoje „nieistotne” prace przestały wykonywać.
Dziś już wiemy, co z tego wynikło: kraj stanął. Szkoły, przedszkola, fabryki i sklepy nie funkcjonowały (oprócz tych, w których dzielni dyrektorzy sami zdecydowali się stanąć za ladami i na kasach). Mężczyźni musieli nie tylko nakarmić i ubrać dzieci, ale jeszcze w dodatku zabrać je ze sobą do pracy, bo nie było co z nimi zrobić. Islandia na cały dzień została odcięta od świata, bo nikt – oprócz telefonistek, które akurat wymachiwały transparentami w centrum miasta – nie potrafił odbierać połączeń międzynarodowych. W szpitalach pracowano tylko na ostrych dyżurach. Słowem: pandemonium.
Jednak organizatorki, które opowiadają w filmie Pameli Hogan o przygotowaniach do tego wielkiego dnia, wcale nie były pewne, czy pomysł wypali. Do końca nie wiedziały, ile kobiet weźmie udział w strajku i czy kraj w ogóle odczuje jego skutki. Mogło się przecież okazać, że odzew będzie znikomy, a na placu Laekjatorg, gdzie miał odbyć się główny wiec, pojawi się tylko jakaś garstka entuzjastek. Jakież było ich wzruszenie i zdumienie, kiedy na plac, wielkimi falami – z pieśnią na ustach i sztandarami w dłoniach – zaczęły napływać nieprzebrane tłumy! To nie była garstka entuzjastek, to były… prawie wszystkie islandzkie kobiety (ostatecznie okazało się, że w strajku wzięło udział 90% Islandek)!
Pięknie było zobaczyć to wszystko na ekranie – tak pięknie, że przez pół filmu ryczałam jak bóbr. Film Pameli Hogan jest wzruszającym świadectwem kobiecej solidarności i siły, przepięknym pomnikiem dnia, który odmienił oblicze narodu. „We dare, we can, we will” – dobywa się z tysięcy gardeł, organizatorki nie kryją dumy, ich córki i wnuczki – podziwu i wdzięczności (a na widowni wiwaty i oklaski). Współczesne Islandki dobrze wiedzą, jak wiele zawdzięczają swoim matkom i babkom – tym tysiącom zwykłych kobiet, które pewnego dnia jednym głosem powiedziały: „dość”. Islandia, jak pokazują rankingi, jest dziś dla kobiet jednym z najlepszych miejsc na świecie – i dobrze przypomnieć sobie, czyja to zasługa.
Film można zobaczyć w kinie Bio Paradis
Zwiastun filmu można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=E3BLwtd1Z0k