Jak spartolić nieśmiertelność. Recenzja książki Victorii Schwab „Niewidzialne życie Addie LaRue”
Victoria Schwab i Young Adult
Victoria Schwab to popularna amerykańska pisarka fantasy, znana w Polsce głównie z serii Odcienie magii. Ma na koncie wiele bestsellerów, przetłumaczonych na różne języki i chętnie czytanych przez dzieci, młodzież i dorosłych na całym świecie. Pisze głównie z myślą o młodych czytelnikach – często w wywiadach opowiada o tym, że do pisania zainspirował ją Harry Potter i że po przeczytaniu cyklu o młodym czarodzieju postanowiła tym właśnie się w życiu zajmować: wymyślaniem historii, w których młodzi ludzie będą się mogli całkowicie zatracić.
Niewidzialne życie Addie LaRue to książka adresowana do nieco starszych odbiorców – z braku polskiego terminu określamy ten typ literatury jako Young Adult (YA). Choć termin ten bywa używany jako synonim literatury młodzieżowej, nie do końca jest tym samym – Young Adult to raczej pomost między literaturą młodzieżową a książkami dla dorosłych; to powieści, których bohaterami są młodzi ludzie, którzy przekroczyli już umowny próg dorosłości i próbują odnaleźć się w świecie jako młodzi dorośli właśnie.
Adeline i pakt z diabłem
Tak też jest w przypadku Niewidzialnego życia Addie LaRue. Bohaterką jest Adeline – dwudziestotrzyletnia dziewczyna, która w roku 1714 ucieka sprzed ołtarza, nie mogąc znieść myśli o nudnym życiu u boku nudnego małżonka, którego wybrali dla niej rodzice. Dziewczyna marzy o ciekawszym życiu – o podróżach i przygodach, o tym, by zobaczyć świat i doświadczyć czegoś więcej niż monotonia codzienności w tym samym maleńkim francuskim miasteczku, w którym przyszła na świat. Adeline ukrywa się w lesie i – wciąż słysząc nawoływania poszukujących jej krewnych i sąsiadów – zaczyna wznosić modły do tajemniczych „starych bogów”, znanych ponoć z tego, że za drobną opłatą pomagają w tarapatach. Zamiast nich pojawia się jednak przed nią sam diabeł i dziewczyna nieopatrznie zawiera z nim pakt: zgadza się oddać mu duszę za wolność i nieśmiertelność. Adeline nie umrze, dopóki sama nie zdecyduje, że ma już dosyć życia i wtedy diabeł – występujący tu pod imieniem Luc, zdrobnienie od Lucyfera – zjawi się, by odebrać obiecaną zapłatę.
W umowie jest jednak pewien haczyk, o którym Luc zapomina ją poinformować – Addie nie będzie odtąd mogła być zapamiętana przez nikogo. Ludzie – wszyscy bez wyjątku, z najbliższą rodziną włącznie – będą o niej zapominać, jak tylko zniknie im z oczu, tak jakby nigdy nie istniała. Nie będzie też mogła zostawić po sobie żadnego śladu na ziemi – nawet napisać własnego imienia czy listu do kogokolwiek, ani opowiedzieć nikomu swojej historii. Taka złośliwa, diabelska wariacja na temat „totalnej wolności” i „życia bez ograniczeń”.
Dwie warstwy czasowe
Warstwy czasowe są w tej historii dwie. W pierwszej towarzyszymy Addie przez kolejne lata osiemnastego, dziewiętnastego i w końcu dwudziestego stulecia, w drugiej natomiast widzimy ją w Nowym Jorku w roku 2014, kiedy wchodzi do pewnego antykwariatu, gdzie poznaje chłopaka imieniem Henry, który jakimś sposobem ją zapamiętuje. W pierwszej z tych warstw Addie powoli poznaje ograniczenia swojej klątwy i uczy się radzić sobie, z tym, co ma. Przy okazji jest regularnie odwiedzana przez Luca, który pojawia się zwykle w rocznicę zawarcia ich paktu, by sprawdzić, czy dziewczyna ma już dosyć. W drugiej okazuje się, że za sprawą Henry’ego coś w jej życiu zmienia się po raz pierwszy od trzystu lat – jest w stanie stworzyć z nim głębszą relację, opowiedzieć mu o sobie, zaangażować się emocjonalnie. Pojawiają się nieuchronne pytania o to, jak to możliwe i kim w takim razie jest Henry?
Opis a rzeczywistość
Motyw faustowski w nowej odsłonie brzmi jak naprawdę dobry pomysł na powieść fantasy. W ogóle wszystko w opisie tej książki brzmiało dla mnie świetnie. Niestety, tylko w opisie.
Bo już sama książka wad ma wiele. Pierwszą i największą jest to, że jest zwyczajnie nudna. Sam początek, kiedy zawiązuje się akcja, jeszcze jakoś płynie, końcówka też daje radę, bo akcja nareszcie trochę przyspiesza, ale w międzyczasie następuje kompletnie nijaki środek, w którym niewiele się dzieje i który można by spokojnie wyciąć, nic właściwie nie tracąc. Aż trudno uwierzyć, że można napisać tyle stron o niczym. Praktycznie wszystkie rozdziały pierwszej warstwy czasowej wyglądają tak samo: widzimy Addie w jakichś nowych okolicznościach i nowym miejscu i zanim zdążymy dowiedzieć się czegokolwiek o sytuacji i o tym, co dziewczyna tu robi i jak sobie radzi, pojawia się Luc i następuje ta sama rozmowa o tym, że Addie nie zamierza jeszcze rezygnować z życia i oddawać mu duszy. Luc znika, koniec rozdziału. I tak przez czterysta stron. Litości!
Jak nic nie przeżyć przez trzysta lat
Wiąże się z tym bezpośrednio druga poważna wada tej powieści: otóż przez trzysta – przecież bardzo ciekawych dla świata – lat, Addie właściwie nie doświadcza niczego ciekawego. Nawet, kiedy przypadkiem widzimy ją przez chwilę w Paryżu w czasie Rewolucji Francuskiej, jest to tylko scenka spotkania z grupą ulicznych bojowników, które potencjalnie mogłoby być dla Addie niebezpieczne, ale w tym momencie pojawia się Luc, następuje wiadomy dialog, koniec rozdziału. I tyle widzimy z rewolucji. Podobnie jest z obiema wojnami światowymi, z których w ogóle nie widzimy nic. Czasem gdzieś jakimś półsłówkiem narrator wspomni, że bohaterka w czasie tej czy innej wojny robiła to czy tamto (ponoć przez jakiś czas miała nawet być szpiegiem!) – ale z jakichś powodów nic z tych potencjalnie ciekawych wydarzeń nie zostaje czytelnikowi pokazane.
Jeszcze gorzej jest z podróżami, o których uciekająca sprzed ołtarza Addie ponoć tak bardzo marzyła. Skoro tak, to dlaczego przez pierwszych sto pięćdziesiąt lat nawet nie wyjechała z Francji? A jak już w końcu się ruszyła, to tylko do kilku najbliżej położonych krajów na kontynencie? A kiedy w dwudziestym wieku wreszcie wyjechała poza Europę… to do Stanów. Nigdy nawet nie wysunęła koniuszka stopy poza bezpieczny, zachowawczy, zachodni świat. I to niby mają być te wielkie przygody i podróże, za które nieszczęsna przehandlowała duszę? Przecież to jest najgorzej wykorzystane trzysta lat w historii nieśmiertelności!
Jeszcze więcej skarg i zażaleń
Zupełnie nie rozumiem też, jak to możliwe, że bohaterka przez cały czas trwania powieści prawie wcale się nie rozwija i kiedy obserwujemy ją w 2014 roku, jest praktycznie tą samą niedojrzałą, nieogarniętą i użalającą się nad sobą panną, jaką była trzysta lat wcześniej. Żadnych wewnętrznych przemian, żadnych oznak tego, by któreś z doświadczeń jakoś ją wzbogacały lub czegoś cennego uczyły. Z refleksji to Addie posiada głównie tę, że popełniła błąd oddając diabłu duszę i że została oszukana. Aż miałoby się ochotę potrząsnąć nią i powiedzieć: dziewczyno, przestań stękać i zacznij w końcu korzystać z życia! Nie każdy ma tyle czasu do dyspozycji! (Choć prawdopodobnie niemal każdy lepiej by ten czas wykorzystał).
Mogłabym ciągnąć tę litanię skarg i zażaleń jeszcze długo, bo naprawdę jest na co narzekać. Addie nie jest jedyną nieciekawą bohaterką tej powieści – o Henrym nawet nie warto wspominać, bo autorka kompletnie zapomniała napisać mu charakter i biedaczek dostał tylko kilka atrybutów zewnętrznych, takich jak okulary i czarne loki. Postaci drugoplanowych niby kilka się przewija gdzieś na marginesie, ale równie dobrze mogłoby ich nie być, tak niewiele wnoszą.
Krótko mówiąc, absolutnie nic w tej książce mnie nie zatrzymało. Ani fabuła, ani postaci, ani tło wydarzeń.
Serio: jedynym plusem tej książki jest jej okładka. Wydanie jest naprawdę piękne, z daleka przyciąga wzrok i aż chce się tę pozycję wziąć do ręki. Szkoda, że za tak pięknym opakowaniem nie kryje się jakaś ciekawsza treść.
Victoria Schwab Niewidzialne życie Addie LaRue
Tłumaczenie: Maciej Studencki
Wydawnictwo We need YA 2021