Jak to się mogło nie udać? Recenzja powieści „Spacerujący z książkami” Carstena Henna
Każdy normalny mól książkowy – nienormalny zresztą pewnie też – z miejsca zakocha się już w samym opisie Spacerującego z książkami Carstena Henna. Opis tej powieści brzmi bowiem tak, że nic tylko zaparzyć dużo dobrej herbaty, wejść pod ciepły koc i dać się porwać uroczej historii. A do tego jeszcze ta rozbrajająca okładka – wszystko tu wygląda i brzmi tak, jakby ta pozycja była dokładnie tym, czego miłośnik książek może potrzebować w jesienne popołudnie. Wiem, bo sama dałam się nabrać.
Księgarz i dziewczynka
Głównym bohaterem tej historii jest Carl Kollhoff – stary księgarz o dość nietypowym modus operandi. Carl, spacerując po mieście, roznosi książki tym klientom, którzy z różnych powodów nie mogą lub nie chcą sami przyjść do księgarni. Od lat jest to ta sama grupka osób, oswojonych ze starym księgarzem i ufających, że zawsze dostarczy im dokładnie to, co zamówili. To dość osobliwe grono czytelników i Carl zabawia się literacko, nadając im w myślach imiona i nazwiska książkowych postaci, które – jego zdaniem – najlepiej do nich pasują. Jest więc, między innymi, Pan Darcy – samotny i okropnie bogaty dżentelmen-arystokrata; jest Amarylis – zakonnica, której grozi eksmisja, więc nie opuszcza murów rozwiązanego już oficjalnie przez władze kościelne klasztoru oraz Pani Langstrumpf (czyli jakby dorosła Pippi Langstrumpf) – ekscentryczna emerytka, która ma w nosie normy społeczne i kolekcjonuje literówki. Plus kilka innych nietuzinkowych postaci.
Pewnego dnia do spacerującego księgarza ni stąd ni zowąd przyłącza się dziesięcioletnia dziewczynka, która przedstawia się jako Schascha i oznajmia, że od tej pory będzie mu towarzyszyć. Carl nie jest tym pomysłem szczególnie zachwycony, ale dziewczynki nijak nie udaje się spławić. Co więcej, po odbyciu z nim rundki po mieście, Schascha oznajmia, że cały ten system szwankuje, bo wszyscy jego klienci są nieszczęśliwi i czytają zupełnie nie te książki, które powinni. Należy zatem, zdaniem małej rewolucjonistki, zanieść im zupełnie inne książki: nie te, których wydaje im się, że chcą, ale te, których naprawdę potrzebują. I tym sposobem wytrącić ich z klatek, w których sami się pozamykali.
I tak właśnie rozpoczyna się niezwykła przyjaźń starego księgarza i małej, rezolutnej dziewczynki, którzy wspólnymi siłami zmienią życie wielu nieszczęśliwych osób.
Czego zabrakło?
Sam pomysł na fabułę jest, jak dla mnie, kapitalny. Pomysł na postaci zresztą też. Dlatego wciąż nie mogę przestać się dziwić, że coś jednak w tej książce nie zagrało i że ostatecznie nie wzbudziła ona we mnie większego entuzjazmu. Przeczytałam i pomyślałam, że może być ale zdecydowanie czegoś w wykonaniu zbrakło.
Czego właściwie? Mam wrażenie, że przede wszystkim wiarygodności. I to nie tyle wiarygodności fabularnej – bo w tego typu bezpiecznej, ciepłej i trochę eskapistycznej literaturze chętnie akceptujemy przecież rozwiązania jak z bajki i mało prawdopodobne happy endy – co raczej tej psychologicznej. Postaciom zupełnie zabrakło głębi i wyszły tak papierowe, że momentami nie mogłam się zorientować, co właściwie czytam i czy autor nie próbował przypadkiem stworzyć jakiegoś rodzaju przypowieści, w której bohaterowie mieli być tylko symbolami, a nie prawdziwymi ludźmi. Ale chyba jednak nie o to chodziło.
Mocno irytująca okazała się dla mnie również naiwność całej tej historii, infantylna wiara w to, że książki są w stanie naprawić całe zło świata. Trochę za bardzo, jak na mój gust, autor dał się tu ponieść własnemu sentymentalizmowi i wyszło dość niepoważnie. A przecież – żeby nie było! – wcale nie jestem jakąś wielką sceptyczką i bynajmniej nie mówię do was z okopów wroga-niedowiarka! Wręcz przeciwnie – sercem, duszą, rękami i nogami tkwię po stronie naszych – idealistów i romantyków, przekonanych, że książki naprawdę mogą zmienić życie. Oczywiście, że mogą! No, ale bez przesady: takich cudów, jakie tu widzimy, to niestety żadna książka nie odstawi. Bo oto, na przykład, autor każe nam uwierzyć, że naładowany agresją i frustracją facet jednego dnia atakuje na ulicy staruszka i zostawia go leżącego na bruku, nie udzielając mu pomocy, a już następnego, po przeczytaniu JEDNEJ książki nawraca się na naczelnego samarytanina miasteczka. I od tej pory już tylko chodzi, uśmiecha się do ludzi i pomaga potrzebującym. (Pewnie wszyscy w tym momencie zastanawiają się, co to była za książka. A to Ronja, córka zbójnika tak faceta oświeciła).
To też nie jest tak, że powieść Carstena Henna jest zła. Na pewno część czytelników (może nawet większość, sądząc po entuzjastycznych opiniach w sieci) znajdzie tu to, czego szuka – chwilę wytchnienia od codzienności w fajnym świecie, pełnym książek i sympatycznych bohaterów. Napisana też jest w zasadzie przyzwoicie, językiem sprawnym, z przebłyskami inteligentnego humoru – przyznaję, że w kilku momentach sama się uśmiechnęłam. No i do okładki też nadal nic nie mam. Po prostu mój apetyt nie został zaspokojony – czuję się trochę tak, jakby naobiecywali mi pysznych lodów, a dali sam wafelek. I to nie był jakiś szczególnie zły wafelek, no ale przecież nie po niego tu przyszłam.
Carsten Henn Spacerujący z książkami
Tłumaczenie: Danuta Fryzowska
Wydawnictwo Marginesy 2022
Główny obrazek pochodzi ze strony Wydawnictwa Marginesy.