Jak żyć, drogi Zwierzu, czyli o książce „Mam nadzieję” Katarzyny Czajki-Kominiarczuk
Zwierz w trzewiach sieci
Zwierza Popkulturalnego przedstawiać internetowi raczej nie trzeba. Zwierz Popkulturalny tkwi bowiem w samych trzewiach sieci prawdopodobnie od zarania dziejów, prowadząc fantastycznego bloga i szczodrze dzieląc się przemyśleniami i wiedzą o filmach, serialach, aktorach, książkach, musicalach, kotach oraz matkach terroryzujących niewinnych ludzi o siódmej rano w Tatrach (nie wiem, jak wy, ale ja na tatrzańskie wpisy czekam cały rok. Aż się boję, co ze mną będzie, jak one kiedyś w te Tatry nie pojadą).
Raz na jakiś czas Zwierz – czyli ukrywająca się* pod tym pseudonimem Katarzyna Czajka-Kominiarczuk – wydaje również kolejną książkę, za każdym razem wprawiając mnie w lekkie osłupienie. Nie bardzo rozumiem, jak ta dziewczyna to robi, że prowadząc bloga i ze trzy różne podcasty oraz bardzo aktywne życie sieciowo-medialne, udaje jej się trzaskać książki z taką regularnością (jeśli dobrze liczę, to obecna jest piąta). Szacun.
Poradnik czy felietony?
Tym razem książka nosi tytuł Mam nadzieję i jest – według opisu na okładce – czymś w rodzaju poradnika dla zagubionych. We wstępie czytamy: „Jakiś czas temu pewna zupełnie obca mi osoba w sieci zapytała, czy mogłabym napisać poradnik dla zagubionych. Niesłychanie spodobało mi się to sformułowanie, bo jest mi bliskie. Wszyscy czujemy się raz na jakiś czas zagubieni, bo tyle jest wokół nas wymagań, presji, oczekiwań, że nie wiemy, za co się wziąć i kogo tym samym zawieść jako pierwszego.”
Osobiście jednak określiłabym tę pozycję nie tyle jako poradnik, co raczej jako zbiór nieco dłuższych felietonów na różne życiowe tematy, napisanych tym charakterystycznym, Zwierzowym stylem, za który my – Zwierzowi folołersi – tak bardzo sobie Zwierzowe pisanie cenimy. Tym lekkim, dowcipnym i gawędziarskim stylem, ze swego rodzaju zacięciem socjologicznym, który sprawia, że teksty Zwierza czyta się przede wszystkim dla frajdy, przy okazji dowiadując się różnych rzeczy, o których wcześniej nawet się nie wiedziało, że się ich nie wie. Nie zliczę, ile razy po przeczytaniu jakiegoś wpisu na Zwierzowym blogu pomyślałam sobie: „a to w sumie ciekawe, nigdy wcześniej tak na tę sprawę nie patrzyłam”. Zwierz Popkulturalny bywa więc również Zwierzem Opiniotwórczym.
Lęki epoki pandemii i Instagrama
Gdybym miała powiedzieć Wam jednym zdaniem, o czym właściwie jest ta książka, miałabym naprawdę spory problem. Spróbuję więc trzema zdaniami. To jest książka o naszych zbiorowych i indywidualnych lękach, obawach, bolączkach, paranojach i rozterkach. To jest książka o presji społecznej, obsesji na punkcie wieku i wczesnych osiągnięć oraz o tym, co internet mówi o karmieniu naszych kotów. Jest to również książka o tym, że życia wcale nie da się zmarnować tak łatwo, jak nam się wydaje i o tym, że nikt nie jest za stary na dentystę.
A tak zupełnie poważnie – Mam nadzieję jest chyba przede wszystkim książką o naszym tu i teraz, o życiu w Polsce w latach dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku, w dobie pandemii, Instagrama i wiszącej nam nad głowami katastrofy ekologicznej. Stres, zagubienie i niepewność jutra, które nam w tej rzeczywistości towarzyszą, są zupełnie inne niż stres zagubienie i niepewność jutra, których doświadczaliśmy chociażby dekadę temu. Katarzyna Czajka-Kominiarczuk doskonale to rozumie, bo tkwi w tym wszystkim razem z nami aż po same uszy, doświadczając dokładnie tych samych bolączek. A w dodatku przecież zna nas – swoich czytelników – bo prowadzi z nami niekończący się dialog na swoich social mediach. Więc mam wrażenie, że ta książka jest swego rodzaju odpowiedzią na nasze zbiorowe zażalenia wobec rzeczywistości. Czasem widać to w samej konstrukcji tekstów, kiedy na przykład punktem wyjścia do refleksji na jakiś temat jest wiadomość, którą autorka dostała od kogoś na Facebooku czy Instagramie. Jak żyć, drogi Zwierzu? – pytają czytelniczki i czytelnicy. I Zwierz odpowiada.
O co chodzi z tą trzydziestką?
Tak się jakoś złożyło, że zaczęłam czytać tę książkę dosłownie kilka dni po swoich czterdziestych urodzinach. I jakaż była moja radość, kiedy odkryłam, że jej pierwsze teksty wbijają się praktycznie w samo sedno moich własnych rozważań na temat wieku i związanych z nim oczekiwań i presji. Zbliżając się do czterdziestki odkryłam bowiem zdumiewającą rzecz: czterdziestka w porównaniu z trzydziestką to pikuś. Przysięgam. Przypomniałam sobie samą siebie i swoje życie sprzed dekady i doszłam do wniosku, że nie wróciłabym do tego punktu, nawet gdyby dawali mi za to góry złota. Trzydziestka to był jakiś koszmar – ta napierająca z każdej strony presja społeczna, to przekonanie wszystkich wokół, że doskonale wiedzą, co powinnam już była przed dniem swoich trzydziestych urodzin osiągnąć, zdobyć, przeżyć, stworzyć i urodzić. I w tym wszystkim ja – zagubiona, zaplątana we własne problemy z samą sobą, alkoholem i depresją, kompletnie niezdolna do spełniania cudzych i własnych oczekiwań. To był ten punkt w moim życiu, kiedy potrzebowałam przede wszystkim czasu, żeby poukładać się sama ze sobą – czasu, spokoju i głębokiego oddechu. Tymczasem przekaz, który atakował mnie z każdej strony, brzmiał mniej więcej tak: twój czas właśnie się kończy, po trzydziestce nie ma już nic (SPOILER ALERT – okazało się, że to wszystko bujda z chrzanem. Po trzydziestce też jest życie).
Trudno powiedzieć, czemu akurat na tej trzydziestce jesteśmy – jako społeczeństwo – tak zbiorowo zafiksowani. Od dawna coś mi w tym wszystkim nie gra – i kiedy czytam książkę Zwierza przekonuję się, że nie tylko mi: „Nierzadko można dojść do wniosku, że dla wielu osób wszystkie ważne życiowe decyzje muszą zapaść między osiemnastym a trzydziestym rokiem życia. Wtedy też, gdy człowiek jest młody, powinien znaleźć partnera, określić swoją karierę zawodową, dorobić się jakiegoś majątku (przeżyć jak najwięcej, zakończyć edukację) i… no właśnie – można dojść do wniosku, że jeśli do północy w dniu swoich trzydziestych urodzin nie osiągniemy całej listy rzeczy, to potem nie czeka nas już nic. (…) Kiedy patrzę na te lęki i wyliczenia, zastanawiam się – dlaczego jesteśmy dla siebie tacy surowi. Dajemy sobie maleńkie okienko i staramy się w nim upchnąć całe nasze życie.”
No właśnie. Szkoda, że nie mogę wsadzić tej książki do wehikułu czasu i wysłać jej samej sobie sprzed dziesięciu lat, bo czuję, że to jest dokładnie to, co potrzebowałam wtedy usłyszeć: „Przychodzę wam więc powiedzieć, abyście wszyscy razem DALI SPOKÓJ. Życie nie kończy się po dwudziestce, trzydziestce, czterdziestce czy pięćdziesiątce. Życie kończy się, kiedy zamykacie oczy na wieczność i nic więcej już was nie czeka. To jest dokładnie ten moment, kiedy nic, absolutnie nic więcej nie da się zrobić.”
Niezależnie od tego, w którym punkcie życia się obecnie znajdujecie i na ile rozważania na temat trzydziestki dotyczą was osobiście, jestem pewna, że ogólny przekaz książki Katarzyny Czajki-Kominiarczuk to coś, co chyba wszyscy potrzebujemy usłyszeć. A przekaz ten brzmi mniej więcej tak: odpuść, nie katuj się ciągłym porównywaniem do innych, nie wymagaj od siebie rzeczy niemożliwych. Bądź dla siebie dobry/dobra. No i przede wszystkim – nie daj się zwariować cudzym oczekiwaniom i pomysłom na twoje życie. Bo naprawdę szkoda czasu na wypełnianie nieswoich scenariuszy.
*No dobra, aż tak bardzo to się znowu nie ukrywa.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Katarzyna Czajka-Kominarczuk Mam nadzieję
Wydawnictwo W.A.B. 2022