literatura,  recenzje

„Shuggie Bain” czyli queerowe dorastanie przy matce-alkoholiczce

Jest rok 1992 i szesnastoletni Shuggie mieszka samotnie w wynajętym pokoju w podrzędnej dzielnicy Glasgow. Zarabia na życie pracując w supermarkecie, próbuje nie zaniedbać do końca szkoły i marzy o tym, by zostać fryzjerem. I raczej wszystko wskazuje na to, że jest w życiu zdany tylko na siebie.

Debiutancka powieść Douglasa Stuarta Shuggie Bain to historia o tym, co tu się właściwie stało i jak Shuggie – ten wrażliwy, uroczy i łagodny chłopak – znalazł się tam, gdzie się znalazł.

Po krótkim rzucie oka na sytuację Shuggiego w roku 1992, autor zabiera nas trochę dalej wstecz: do ponurych, szarych, biednych i gniewnych lat osiemdziesiątych, do tej epoki bezrobocia i Margaret Thatcher. Już w kolejnej scenie widzimy Agnes Bain, matkę trójki dzieci (z których najmłodszy to właśnie Shuggie) i żonę „Dużego Shuga Baina” w trakcie piątkowego wieczoru, spędzanego z koleżankami w domu jej rodziców. Wieczór przy alkoholu, papierosach i kartach kończy się, kiedy mąż Agnes wraca z pracy i kurtuazyjnie proponuje kobietom odwiezienie do domów. Agnes nawet niespecjalnie się zdziwi, kiedy po tym „odwożeniu” Shug nie wróci na noc do domu – w końcu sama też kiedyś w ten sposób go poznała. Duży Shug pracuje jako taksówkarz i ochoczo korzysta z możliwości, które niesie ze sobą nocna zmiana. Teraz, sama z alkoholem i papierosami, Agnes wspomina inny wieczór, ten w wynajętym pokoju w Blackpool, kiedy była zbyt pijana by samodzielnie wejść po schodach, więc zirytowany mąż wciągnął ją po nich za włosy, a następnie zgwałcił.

Wiele jest takich historii w życiu trzydziestokilkuletniej Agnes – a wkrótce będzie ich jeszcze więcej, bo kobieta samotnie stacza się po równi pochyłej w kolejne stadia choroby alkoholowej. Mąż niedługo odejdzie, starsze dzieci też skorzystają z pierwszej nadarzającej się okazji, by znaleźć się jak najdalej od niej i zostanie tylko mały Shuggie, bezbronny i bezradny świadek upadku.

Shuggie Bain to opowieść o nałogu, biedzie i przemocy, ale przede wszystkim – opowieść o relacji dziecka z uzależnionym rodzicem. Opowieść ciemna, do bólu szczera i straszliwie przygnębiająca. Opowieść, którą mógł napisać tylko ktoś, kto doskonale rozumie naturę tej relacji. Shuggie jest dzieckiem przedwcześnie dojrzałym: musi być dla swojej matki opiekunem i pielęgniarzem, powiernikiem i ochroniarzem. Wie, jak ukrywać przed nią część zasiłku, tak by pod koniec tygodnia było jeszcze co jeść. Wie, kiedy podać jej na kaca piwo, a kiedy herbatę. Umie rozpoznać moment, kiedy trzeba jej odłączyć telefon, by przestała wydzwaniać do byłych facetów i krzyczeć, że zniszczyli jej życie. Potrafi sam ocenić, kiedy może pozwolić sobie na pójście do szkoły, a kiedy na wszelki wypadek powinien zostać z nią w domu: Agnes już kilka razy próbowała odebrać sobie życie.

Jednak to nie tylko z powodu matki-alkoholiczki Shuggie jest chłopcem samotnym i wycofanym. Pod wieloma innymi względami też nie pasuje do otoczenia. I otoczenie boleśnie daje mu to odczuć: skoro nie jest taki, jak „normalni” chłopcy, to znaczy, że przemocą i szykanami należy próbować go zmienić. Szkoła nie jest więc dla niego łatwym doświadczeniem.

Nie tylko szkoła zresztą – nawet w rodzinie już od najmłodszych lat próbowano wyplenić z niego tę inność. A w najlepszym przypadku „wytłumaczyć” ją wychowaniem bez ojca i alkoholizmem matki. Przecież musi być jakiś powód tego, że chłopiec jest taki, jaki jest…

I tylko Agnes nie szuka żadnych przyczyn, tylko Agnes nie próbuje niczego w nim zmieniać ani niczego z niego wypleniać. Tylko ona w pełni go akceptuje. Uważa, że jej chłopiec jest cudowny dokładnie taki, jaki jest i jeśli czegoś może go nauczyć, to tego, jak z podniesioną wysoko głową wychodzić naprzeciw tym, co szykanują, opluwają i wyśmiewają. Bo sama ma przecież w tej dziedzinie niemałe doświadczenie.

I to jest chyba jeden z najbardziej poruszających aspektów ich niełatwej relacji. Matka, mimo wszystkich swoich problemów i mimo ciężaru, który wkłada na ramiona syna, jest też dla niego swego rodzaju drogowskazem, czy raczej latarnią morską, która w ciemnościach pokazuje mu możliwość pójścia własną drogą. Nie ma w otoczeniu Shuggiego żadnej osoby nieheteroseksualnej, nie ma nikogo, kto mógłby pomóc mu zrozumieć i zaakceptować własną seksualność. A mimo to nastoletni Shuggie jest gotów porzucić próby dostosowania się do heteronormatywnych oczekiwań społecznych i zaakceptować własną inność. I nie da się ukryć, że największa w tym zasługa jego chorej, nieszczęśliwej, zdeprawowanej i wyniszczonej alkoholem matki.

Shuggie Bain to naprawdę mocne doświadczenie; to jedna z tych książek, które długo pozostają w głowie i w sercu. Ta mieszanka wzruszenia i przygnębienia, ten smutek i zaduma – że miłość może być jednocześnie tak silna i tak bezradna.

Douglas Stuart, Shuggie Bain

Wydawnictwo Grove Press, 2020.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *