literatura,  poezja

Śląskie drogi Mirka Marcola – rozmowa o zbiorze wierszy „Sztuczne światło”

Dominika: Sztuczne światło to drugi tomik wierszy w dorobku wrocławskiego poety Mirosława Marcola. Pierwszym był zbiór zatytułowany Vulgaris Auantra, nagrodzony w konkursie Oddziału Wrocławskiego SPP na debiut poetycki roku 2005 – i przyznam, że to jest wszystko, co udało mi się na temat Mirosława Marcola znaleźć. Na szczęście dla nas wszystkich ty znasz tego autora osobiście, więc czyń, proszę, honory i przedstaw go naszym czytelnikom.

Paweł: Słabo szukałaś. Mirek Marcol świetnie sam o sobie opowiada na swojej stronie: marcol.art.pl – warto zajrzeć, żeby odkryć wielostronność jego zainteresowań i pasji. Mirek to autor i człowiek, którego ogromnie szanuję, więc mimo że miałem już nie pisać o poezji – spróbuję dać swoją opinię o jego nowym tomie. O samym Mirku chciałbym powiedzieć, że jest to człowiek, który zawsze zadziwiał mnie tym, że pisze bardzo dobrą poezję, robi świetne foty, produkuje multimedia, bloguje i gra na gitarze, a przy tym wszystkim… jest normalnym, sympatycznym facetem, z rodziną, pracą i tymi wszystkimi atrybutami normalsów. Mam przynajmniej kilka anegdotek na temat naszej znajomości, ale ich przytaczanie tutaj zabrałoby sporo miejsca, więc wspomnę tylko o jednej sytuacji: W 2006 roku, kiedy organizowałem z niestety już nieżyjącym Wojtkiem Kisielem w Jazz Klubie RURA we Wrocławiu Festiwal Freedniówka Artystyczna, Mirek był jednym z kilku autorów zaproszonych przeze mnie do udziału. Ten festiwal to było istne wariactwo. Pierwszego dnia wystąpiło kilkunastu literatów, muzyków i performerów, zmienialiśmy scenariusz na bieżąco, żeby podtrzymać tempo i dostosować klimat do reakcji publiki. Wojtek był w tym świetny, ja przez kilka godzin wcielałem jego pomysły w życie improwizując i łącząc poszczególne elementy programu własnymi akcjami. Przyszły tłumy, bo to była majówka i tylko my w mieście mieliśmy ciekawy program artystyczny, do tego za friko. Wyobraź sobie, że w tym całym zamieszaniu… zapomniałem o Mirku Marcolu, który przez jakieś 6 czy 7 godzin czekał na swoją kolej i się nie doczekał. Niesamowita wtopa. Mea culpa! Mirek wściekł się konkretnie (i wcale mu się nie dziwiłem) i nie chciał ze mną rozmawiać. Dopiero mój ówczesny mentor i manager Rury – Wojtek Kisiel przekonał Mirka, że warto przymknąć oko na ten afront i trzeciego dnia festiwalu Marcol miał swoje pół godziny, które okazało się rewelacyjną prezentacją poetycko-multumedialną. To tyle o nim i naszej znajomości. Teraz przejdźmy do książki.

D: Chciałabym na początek opowiedzieć o swoim pierwszym wrażeniu z lektury Sztucznego światła. Co przede wszystkim rzuciło mi się w oczy i zapadło w pamięć, to lokalność tych wierszy, ich zakorzenienie w bardzo konkretnym miejscu na mapie: „Środa na Śląsku/ wielka groza/ albo jakiś przerzut”, czytamy w otwierającym zbiór wierszu Uzupełnienie. I w tym właśnie konkretnym miejscu, na Śląsku, obserwujemy lokalsów w ich środowisku naturalnym: „Oszczędza światło gaz i wodę/ czeka na nerkę wino ogień (…)/ Dużo się modli/ nie może włożyć do ust nic innego”. Ten pierwszy wiersz jakby nadaje ton całej reszcie, dalej będzie tej lokalności i śląskości jeszcze więcej: „Jeżeli twój dziadek/ nie służył w Wehrmachcie/ nie jesteś Ślązakiem/ Babka zasypiała nad talerzem zupy/ w połowie różańca albo koronki”. I myślę sobie, że jest w tym obrazowaniu jakaś tkliwość i zrozumienie, tak jakby autor opisywał bliski sobie świat, który powoli się kończy. Dużo tu starych, chorych ludzi, przemijania, odchodzenia.

P: Tak. Mirek od początku mocno siebie i swoją twórczość definiował poprzez swoją śląskość, lokalność, przynależność, choć – co bardzo ciekawe, jeśli się bliżej przyjrzeć – ta przynależność, czy tożsamość zakorzeniona w określonym obszarze, zawiera w sobie rodzaj pęknięcia, historycznej schizmy, istotnego rozdwojenia. W pierwszym tomie, Marcol pisze: Jestem ze Śląska, z górnego/ i z dolnego, zależy skąd/ wracam i dokąd idę – i to jest esencja tego stanu tożsamości. Marcol to człowiek urodzony w Zebrzydowicach na Śląsku Cieszyńskim ( bo w Jastrzębiu były tłumy na porodówce), wychowany w Pawłowicach, niewielkim miasteczku na Górnym Śląsku i wyedukowany we Wrocławiu – dumnej stolicy Dolnego Śląska i kulturalnym tyglu Środkowo-Wschodniej Europy. Taki człowiek musi nosić w sobie, w swojej świadomości bycia, nie tylko ślady dramatycznych historycznych zdarzeń i działań polityków mielących na proch tożsamość ludzi zamieszkujących południe dzisiejszej Polski i w ramach kolejnych gabinetowych rozstrzygnięć próbujących lepić z tego pyłu obywateli nowych krain. Te ślady trzeba jakoś w sobie i ze sobą połączyć, scalić, oswoić je i nadać im osobisty sens, przezwyciężając naturalne wewnętrzne konflikty i spory tego, co tożsame i zupełnie nieadekwatne. Mam wrażenie, że Mirek pisząc swój pierwszy tom Vulgaris Auantra jeszcze o tę tożsamość w sobie się dobijał. Tutaj – w Sztucznym świetle śląskość zdaje się być już dojrzalej oswojona, zaakceptowana i zaabsorbowana przez narracyjne ja ze wszystkimi jej aspektami. Nie wyczuwam tu resentymentu, raczej lekką nutkę naturalnej goryczki, ale też spokój samoświadomości autora. Ja mam wrażenie, że w niektórych wierszach Marcol wręcz uprawia jakiś rodzaj osobistej medytacji nad swoją (i naszą) poharataną historycznością, czasowością doświadczeń i trwaniem sensu… Choćby w wierszu Rozrzucenie: „stoisz pośrodku jeziora i zapamiętujesz/ czego nie udało się przeżyć” i jeszcze mocniej w kolejnym fragmencie: „żałujesz że nie siedzisz na moim miejscu/ ale wystarczy patrzeć/ wszystko jest w kamieniu”. To jest świadectwo scalenia, które ocala historyczność bycia w uważnym doświadczaniu tu i teraz. Ten zapis jednoczenia w sobie tego, co ogólne i wieczne z tym, co doświadczane lub zaniechane robi na mnie ogromne wrażenie. Temporalność wydaje się jednym z kluczowych filtrów czytania tych wierszy, ale to jest temporalność głęboko doświadczana, nie zewnętrzna, nie wydumana i nie podszyta dramaturgią zdarzeń i pretensjonalną martyrologią. To jest jakiś rodzaj oswojenia i przeżywania wszystkiego, co określa podmiot liryczny w każdej chwili z osobna, z uważnością i pokorą – jak w wierszu „Podniesienia”, gdzie zamiast hostii masz przed oczami tożsamość: „Zatrzymać czas w praktyce/ chcąc się przypodobać/ żeby się sobie nie kłaniać/ tylko sobie”.

I to nie jest jedyny taki moment w nowej książce Marcola. W całym tym procesie budowania tożsamości i odkrywania sensu lokalności aspekty historyczne i osobiste łączy Marcol za pomocą spoiwa ponadpolitycznego – folkloru i lokalnej religijności. Ten aspekt narracyjny łagodzi podziały i pozwala spokojniej przyjrzeć się temu, co istotne – temu, co tam się rzeczywiście wydarza w poetyckim tu i teraz.

D: W tym całym folklorze, którego w tym tomiku pełno, najbardziej chyba zwraca uwagę tradycyjna, ludowo-mieszczańska religijność. Babki klepią różańce, odświętnie ubrani ludzie w niedzielę walą do kościoła, są procesje, komunie i całe to przytłaczające, kościelne rekwizytorium: krzyże, gromnice, święte obrazy, „dużo świętych ksiąg/ mało świętych ludzi”. Religijność nadająca rytm codzienności. Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie to było wręcz klaustrofobiczne, duszące w odbiorze.

P: No tak. Te wszystkie obrazy ślepych staruszek, różańcowych babek, pieczonych kołoczy… To może przytłaczać, ale o tym również jest ta poezja – o bagażu historii, o ciągłości rytuałów i gęstości wspomnień, które budują śląskość i to nie tylko podmiotu lirycznego, tworzą ponadosobistą tożsamość ludzi tu żyjących. W moim odbiorze tego sposobu obrazowania folkloru i zapieckowego klimatu jest akurat tyle, żeby nasycić narrację, ale nie udusić czytelnika w wiejskich oparach codzienności. Odświeżające w odbiorze całego tomiku Marcola są jego strukturalne konstrukcje, warto na ten aspekt twórczości Marcola zwrócić uwagę dla kontrapunktu. Weźmy choćby rewelacyjnie napisany wiersz Plemię – esencjonalny, ascetyczny, świetnie rozegrany semantycznie, estetycznie doskonały choć niebywale skromny. Przy tak ustawionej krótkiej frazie zdyscyplinowanych dystychów, żaden Judasz ani nawet pokrętnie „płaczące Judasze” nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Kontempluję przepastne przerwy międzystroficzne z tkliwością i nie staram się zrozumieć, co próbuje przemilczeć autor…

D: Wspomniałam wcześniej o tkliwości i zrozumieniu w opisywaniu stron rodzinnych. Ale z drugiej strony nie mogę nie wspomnieć o wierszu Aksamit (Odświeżanie), który każe nam spojrzeć na relację podmiotu lirycznego z domem rodzinnym z zupełnie innej perspektywy. I nagle robi się straszno: „Pamiętam jak babcia/ pewnego lata 1984 albo 5/ poszła za stodołę/ utopić młode kocięta// Mam to wyryte w pamięci/ już prawie 40 lat (…)// Spierdalaj i żyj/ nie daj się utopić”. Chyba dobrze to rozumiem, tę mieszankę nostalgii za rodzinnym miastem i wciąż żywych wspomnień o tym, co w ogóle kazało stamtąd uciekać?

P: Tak, to kolejny ciekawy i ważny motyw łączący to, co ogólne i historyczne, z tym, co osobiste. Mirek urodził się w 1978 roku, ja w 75. Cała ta ciężka i mało wrażliwa mentalność naszych dziadków i rodziców mocno się odcisnęła na naszym stosunku do świata. Zarzynane świnie na święta, niechciane kociaki i szczeniaki topione w pobliskich stawach i rzekach. Dzieciaki wychowane jeszcze w końcówce komuny musiały sobie wiele rzeczy przeinterpretować w myślach i emocjach. Nieźle to wyszło Marcolowi w cytowanym wyżej wierszu. Jego fraza to prawie takie Nietzscheańskie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”…

D: Jest w tym tomie również sporo trafnej i subtelnej refleksji nad czasem i przemijaniem, jest zaduma kogoś, kto zorientował się, że dotarł już do połowy drogi: „Czas nigdy nie obchodził się z nami delikatnie/ dlatego nie wracamy// (…) Chciej dać mi jeszcze kiedyś/ to pierwsze zakłopotanie/ którego nie potrafię sobie przypomnieć// Została nam jeszcze/ połowa wszystkiego/ gdzie my to pomieścimy”. Przyznam, że to jest ta warstwa refleksji, w której najłatwiej jest mi się odnaleźć, która najbardziej do mnie trafia. Wspominałeś o tym już na początku tej rozmowy, przy okazji refleksji nad tożsamością. Możesz ten wątek jeszcze rozwinąć?

P: Znasz moje upodobanie do refleksji nad czasowością – ten aspekt twórczości Marcola jest dla mnie niesamowicie bogaty i żyzny, można w tej książce znaleźć świadectwo egzystencjalnych lęków, jak w cytowanym przez ciebie wierszu Mieszanie barw, ale tez ich ukojenie, odnajdując tu głębię refleksji nad ponadjednostkowym wydarzaniem się życia i wiecznością. Można też się zatrzymać i pobyć poza czasem, kontemplując przemijanie, własne miejsce w czasie i świecie, swoją własną ludzką kondycję. Niektóre z wierszy Mirka Marcola mnie pod tym względem zachwycają – jak Dotyk: 1,5%, gdzie mój czytelniczy podmiot kojąco przemieszcza się wgłąb spokojnego obrazu, żeby odpocząć, żeby pobyć w tym, co bezpieczne: „Drzewo ma czas/ zaprasza do siebie/ pozwala mieszkać”. Albo Ósma wieczorem, gdzie dostaję subtelną lekcję uważności: „Jeśli dobrze wykorzystasz czas/ nie będziesz chciał żyć wiecznie// Podziwiaj skromność sekund/ w minutę odradzaj nadzieję/ godzinami czułość”. Inne teksty ze Sztucznego światła budzą mój niepokój w tym obszarze, jak Drugie pół godziny – wiersz, w którym doświadczam refleksji nad własnym wiekiem i jakością bycia. Końcowa fraza: „Odliczanie rozpoczyna się/ od falstartu” – to mocne wskazanie przypadkowości naszego pojawienia się w świecie, ale też konsekwencji pomyłek i niefortunnych zdarzeń.

D: Mam wrażenie, że autor jest ogólnie dość oszczędny w słowach i że to jest jego największa siła. Niektóre wiersze na pierwszy rzut oka wydawały mi się bardzo niepozorne: opis jakiej scenki, wspomnienia, zdarzenia. I dopiero przy drugiej albo trzeciej lekturze okazywało się, że jest w nich znacznie więcej, że jak trochę poskrobać, to pod spodem ukryte są całe pokłady sensów budzących spore emocje. Też miałeś takie wrażenie, czy to tylko moje odczucie?

P: Trochę już na ten temat powiedziałem, ale dodam, że obie książki Mirka Marcola są świetnie dopracowane i zredagowane. Struktury tych tekstów są czyste, język oszczędny, układy zdyscyplinowane i przemyślane. To są w ogromnej większości świetnie napisane teksty. Przyczepiłbym się do nielicznych, ale to bardziej z uwagi na osobiste upodobania niż literacką wartość. Nie podoba mi się Światło bramki – nieco trywialna wyliczanka, mało charakterystyczna dla Marcola. W całym tomie Sztuczne światło oczywista jest wysoka świadomość estetyczna, która pozwala autorowi na pisanie wierszy lirycznych i pełnych refleksji, broniących się przed banałem. Te teksty są wyraziste i prowokują do refleksji, a jednocześnie ich lektura przynosi satysfakcję estetyczną. W kilku wierszach zaś Marcol bawi się bardzo subtelnie semantyką, przetasowując poziomy znaczeniowe, czyli pisząc o swoim sposobie pisania, wzbogaca w ten sposób proces tworzenia się sensu – jak w wierszu Larmo/Żar: „Pod linią cięcia/ znajduje się/ zamiar/ podobno miała być/ jeszcze jedna warstwa… I to jest naprawdę wysoki poziom świadomości literackiego rzemiosła i świetny przykład transgresji językowej pozwalającej na wyjście poza obszar narzuconej sobie autorskiej dyscypliny. W moim odczuciu tom poezji Mirosława Marcola Sztuczne światło jest książką wybitną. Z szacunkiem i serdecznością gratuluję autorowi.

Mirosław Marcol Sztuczne Światło

Wydawnictwo papierwdole 2023

Projekt okładki: Grzegorz Dziurdź


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *