Felietony,  Islandia

Migawki z życia emigrantów. Część dwunasta: przeprowadzka na Breiðholt i islandzkie golasy

No i stało się: przeprowadziliśmy się na Breiðholt. To dość spora dzielnica w południowo-wschodniej części Reykjaviku, określana czasem jako zagłębie Polaków (zwłaszcza przez samych Polaków) i aż mnie klawiatura świerzbi, żeby dodać trochę dramatyzmu i użyć w tym miejscu określeń: „ciesząca się złą sławą”, „podejrzana i niebezpieczna” albo najlepiej „getto”. No, ale nie oszukujmy się – Islandia nie byłaby Islandią, gdyby posiadała cieszące się złą sławą, podejrzane i niebezpieczne dzielnice albo getta. Breiðholt okazał się zwykłą dzielnicą mieszkalną, ewidentnie mniej zamożną niż wiele innych części Reykjaviku no i faktycznie pełną ludzi pracy, wśród których ci polskojęzyczni zdecydowanie wiodą prym. Jest tu kilka bloków, jakieś smętne graffiti, no i widzieliśmy już jednego polskiego żula. Ale tak poza tym to raczej bez przesady. Każdy, kto wychował się na jakimkolwiek polskim blokowisku w którymkolwiek z polskich miast uśmiechnie się z politowaniem na widok tych kilku mizernych bloczków, które próbują tu pretendować do miana blokowiska. Och, Islandio czysta, niewinna i sielska! Jakże daleko ci do zepsucia i degrengolady blokowisk naszego dzieciństwa!

Tak więc nowa dzielnia nam niestraszna: rodaków się nie boimy, przystanek autobusowy mamy praktycznie pod oknem, uśmiechniętą mordulę bonusowego prosiaczka również, a do basenu pięć minut piechotą (no, może sześć jak bardzo wieje). Na okolicę nie ma więc co narzekać. Za to mamy teraz dla odmiany inny problem – tak się śmiesznie złożyło, że w niefrasobliwości swojej wynajęliśmy mieszkanie bez mebli. Jakoś nam się wydawało, że to nie będzie duży kłopot, że tu się coś ogarnie, tam się kupi coś używanego i jakoś pójdzie. Tyle tylko, że mija już trzeci tydzień i jak na razie to się za bardzo nic nie ogarnęło. Mieszkamy w pustym mieszkaniu. No dobra, trochę przesadzam: mamy łóżko, szafę i dwa fotele z odzysku. Próbujemy sami przed sobą usprawiedliwiać własną decyzję i przekonujemy się nawzajem, że przecież nie jest tak źle – przynajmniej mamy dużo miejsca, żeby robić jogę. Ale prawda trochę jakby kłuje w oczy, zwłaszcza kiedy snujemy się z talerzami zupy po pustych pomieszczeniach, zastanawiając się, jak by tu w takich warunkach skonsumować obiad. Ostatnio, sadowiąc się ze swoim talerzem na parapecie, Paweł wyartykułował myśl, której chyba wolałabym nie dopuszczać do świadomości:

Widok z okna

– Domiś, nie masz czasem wrażenia, że my jesteśmy obydwoje jakoś życiowo upośledzeni?

***

Ten basen, co to mamy do niego piechotą pięć minut to Breiðholtslaug i choć może nie został moim nowym ulubionym reykjawickim basenem (w moich rankingach nieodmiennie prowadzi Árbæjarlaug, ale jakby coś się zmieniło w tym temacie, to na pewno nie omieszkam poinformować Szanownych Czytelników), ale i tak uważam, że jak na osiedlowy basen w robotniczej dzielnicy, jest naprawdę bardzo przyzwoity. Tory ma wprawdzie tylko cztery, ale za to hot pot z hydromasażem jak w najlepszym sanatorium. No i wisienka na torcie – fantastyczna sauna z zakazem wstępu dla małolatów. Osobna dla pań i panów, więc można na golasa, jeśli się lubi (ja tam lubię). Z jakichś tajemniczych powodów sauna nie cieszy się jakimś wielkim zainteresowaniem lokalsów (może dlatego, że jest lato i wszyscy wolą wygrzewać się w słońcu na zewnątrz) i jeszcze nigdy nie uświadczyłam w niej tłumu. Za to zdarzyło mi się już kilka razy mieć ją całą tylko dla siebie. Żyć nie umierać!

***

Leżę więc sobie w tej saunie i przez szklane drzwi przyglądam się starszej pani w różowych klapkach, która pluska się pod prysznicem jak radosna foka. Siwe włosy spływają jej po plecach niemal do pasa, wielkie, ciężkie piersi opadają na brzuch, pomarszczona skóra zwisa z rąk i nóg, a pani ma na twarzy autentyczną, czystą radość i gołym okiem widać, że świetnie się czuje w swoim ciele. Natychmiast zostaję jej wielką fanką i na starość chcę być taka jak ona. Pani prawdopodobnie nie wie, że ktoś ją obserwuje, ale śmiem podejrzewać, że nawet gdyby wiedziała, to raczej i tak miałaby to gdzieś. Przyszła tu dla siebie i dla własnej przyjemności i oddaje się tej przyjemności całą sobą. Uśmiecham się do siebie jeszcze długo po tym, jak pani znika mi z zasięgu wzroku, szurając różowymi klapkami.

***

Jeden z najbardziej znanych faktów na temat Islandii, taki, który znajdziecie w każdym przewodniku turystycznym: przed wejściem do basenu obowiązkowo trzeba wziąć prysznic nago i dopiero potem nałożyć kostium kąpielowy. Sprawa dla Islandczyków zupełnie naturalna, a dla turystów i przyjezdnych – często problematyczna, trudna albo dziwna. Prysznice są zwykle wspólne, nierozdzielone zasłonkami czy ściankami, więc oddajemy się ablucjom w towarzystwie innych osób tej samej płci. Siłą rzeczy mogę opowiedzieć tylko o tym, jak wygląda sytuacja w damskiej szatni – a wygląda tak, że Islandki rozbierają się przed sobą nawzajem z naturalnością i swobodą świadczącą o tym, że robią to przez całe życie, podczas gdy onieśmielone turystki (zwłaszcza Amerykanki) zerkają na autochtonki niepewnie, długo zbierając się na odwagę, żeby pójść w ich ślady. Kiedy w końcu straceńczym gestem zedrą z siebie ostatnią sztukę odzienia, mają na twarzach taki dyskomfort (a w niektórych przypadkach – przerażenie), że można im tylko współczuć. Bo przecież to musi być straszne, tak źle się czuć z własną nagością!

Wiem, wiem – gadam tak, jakbym sama od dziecka nie robiła nic innego, tylko rozbierała się na golasa po islandzkich szatniach, a przecież prawda jest taka, że wychowałam się w konserwatywnej i zachowawczej Polsce, w której dziewczynkom od najmłodszych lat wdrukowuje się w mózgi przesłanie, że ich cielesność to coś, czego powinny się wstydzić. Pamiętam z własnego dzieciństwa te wszystkie pruderyjne mamusie, które w szatniach osłaniały córeczki ręcznikami, żeby nie daj Boże żadna inna dziewczynka przypadkiem nie zobaczyła kawałka pośladka albo nieistniejącej jeszcze piersi (dziś najchętniej waliłabym takie mamusie płetwą po głowach tak długo, ażby zemdlały). Tutaj małe islandzkie golasy popylają sobie beztrosko między dużymi islandzkimi golasami i nikomu nie przyszłoby do głowy kazać komukolwiek wstydzić się czegokolwiek. Małe dziewczynki regularnie widują nago swoje mamy, ciocie, babcie, sąsiadki i nauczycielki, więc wzrastają w przekonaniu, że ich cielesność to coś najnaturalniejszego pod słońcem. Czasem sobie myślę, że dałabym się pokroić za takie dzieciństwo.

Reporterska skrupulatność każe mi jednak w tym miejscu zauważyć, że my, Polki – mimo konserwatywnego wychowania w absurdalnym kraju – na tle innych nacji wypadamy przecież w islandzkich szatniach bardzo przyzwoicie. Nie chowamy się po kątach, nie zasłaniamy się ręcznikami i nie przemykamy chyłkiem obok pryszniców, próbując uniknąć wspólnej toalety (jak co poniektóre siostry zza Wielkiej Wody). Rozbieramy się i rzetelnie myjemy, jak nakazuje obyczaj. Prawdopodobnie dlatego, że większość Polek korzystających z islandzkich basenów to nie tyle turystki, co imigrantki, które mieszkają tu od lat i są już mocno oswojone z tutejszym stylem życia. Tak czy inaczej – generalnie dajemy radę.

Te wszystkie szatniane obserwacje doprowadzają mnie do konkluzji, że ktoś powinien koniecznie przeprowadzić badania socjologiczne w damskich szatniach w różnych punktach świata. Bo jestem niemal pewna, że istnieje korelacja między stosunkiem kobiet do nagości a poziomem ich emancypacji i świadomości feministycznej. No, musi istnieć – wystarczy spojrzeć na te wszystkie swobodne, niezależne i pewne siebie golaski, a potem zerknąć na światowe rankingi równouprawnienia. Islandia od dekad jest w czołówce. Wcale mnie to nie dziwi – jestem głęboko przekonana, że nagość to wolność i potęga (patrz: pani w różowych klapkach).


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Jeden komentarz

  • Motyw Kobiety

    Tak, Islandia wydaje się być rzeczywiście enklawą Polaków od lat, jest z tego co wiem nawet polska biblioteka.
    Co do nagości…. wiesz, ja uważam, że może dobrze by było, gdyby kobiety na powrót były mniej śmielsze w temacie nagości czy źle dziś pojmowanej, ciałopozytywności?
    Naturalna nagość, np. w saunie -OK, ale nasz świat ma dziwne zapędy do przedabrzania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *