![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2022/11/iceland-flag-ruffled-beautifully-waving-macro-close-up-shot.jpg)
Migawki z życia emigrantów. Część ósma: lato, zima i dwa pluszowe misie
Marzec to taki miesiąc, kiedy w Islandii można na chwilę zapomnieć, że mieszka się na dziwnej szerokości geograficznej. Noc i dzień wyrównują się, słońce wschodzi rano, a zachodzi wieczorem i przez jakiś czas jest całkiem normalnie. Można wreszcie odetchnąć pełną piersią po wiecznych ciemnościach zimy, a ciągła jasność lata jeszcze nie nadeszła, jeszcze nie ogłupia organizmu, nie zaburza snu i nie rozstraja naturalnego cyklu dnia i nocy.
Dość często zdarza mi się słyszeć pytanie: „Jak ty sobie tam radzisz zimą w tych ciągłych ciemnościach?” i zawsze, kiedy zastanawiam się, co odpowiedzieć, uświadamiam sobie, że zima w Islandii właściwie nie jest dla mnie żadnym problemem. Owszem, jest tu trochę zimniej i ciemniej niż na kontynencie – ale zimno i ciemność mają przecież to do siebie, że stosunkowo łatwo jest się przed nimi schować. W domu, w pracy, w kawiarni, w siłowni albo w hot pocie. Wystarczy zadbać o to, żeby mieć ciągły dostęp do światła i ciepła – a to naprawdę w cywilizowanym nordyckim kraju nie jest żaden problem. W końcu ogrzewanie mamy tu z samych trzewi piekieł. I prąd też już do nas dotarł.
A poza tym – jak dobrze się zimą śpi, o bogowie! Ciemność otula jak ciężki koc, noc jest długa, spokojna i bezpieczna i żadne cholerne ptaszki nie wyrywają człowieka ze snu o czwartej nad ranem. Nic, tylko przytulić się do ulubionego misia (czy z kim tam kto lubi spać) i odsypiać zmęczenie całego życia.
A więc odpowiedź brzmi – zimą radzę sobie całkiem dobrze w tych ciemnościach.
O wiele większym wyzwaniem, szczerze mówiąc, bywa dla mnie lato, z tym bezlitosnym słońcem, które ani na chwilę nie odpuszcza i potrafi świecić prosto w oczy o drugiej w nocy. To wtedy budzę się o dziwnych godzinach i nie mogę spać; czuję, że organizm mi głupieje i zamiast odpoczynku łaknie aktywności, co prędko prowadzi do kompletnego wyczerpania.
Na początku, oczywiście, to jest fantastyczna atrakcja, to niekończące się słońce i prawie każdy, kto tu przyjeżdża spędza swoje pierwsze islandzkie lato w stanie bliskim euforii. Jakie długie dni, ile można zrobić! Co tam sen, lepiej przecież o północy iść sobie pobiegać albo w ogóle jechać na jakąś wycieczkę! Zróbmy jeszcze więcej, zobaczmy coś jeszcze, żyjmy, póki czas, hejże hej, hejże ha, mieć w uszach szum, strumieni śpiew, a w żyłach roztętnioną krew! Tyle tylko, że jak ten cholerny szum i śpiew i roztętniona krew ani na chwilę nie ustają, to robi się lekki problem. I w końcu organizm się buntuje, żąda ciszy, ciemności i świętego spokoju i dopiero wtedy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że taka ciągła jasność to nie są naturalne warunki dla istoty ludzkiej.
Drugi raz tego samego błędu nikt już tu nie popełnia i przed nadejściem kolejnego lata każdy przybysz przezornie zakłada sobie w oknach rolety.
***
Pewnie wszyscy w tym momencie myślą sobie, że to taki żart z tym misiem albo figura retoryczna. Brzmi sympatycznie, o tym przytulaniu się do misia w środku ciemnej, islandzkiej zimy, ale przecież wiadomo, że nikt normalny w dorosłym życiu nie śpi z pluszowym misiem. Nawet w Islandii.
I tu was mam! Bo tak się składa, że ja śpię z pluszowym misiem. Paweł zresztą też. Tak, mamy w domu dwa pluszowe niedźwiadki i oba – Elmiś i Kuzyn – są ważnymi członkami naszego stadła, podróżują z nami, przeprowadzają się, doświadczają blasków i cieni emigracji i doradzają przy podejmowaniu trudnych życiowych decyzji (dlatego czasem nazywamy ich Profesorami). Odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest Wiktor Osiatyński.
![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2023/03/sesja-256x280.jpg)
To może ja już opowiem, bo to pewnie nie wszyscy wiedzą. Otóż ów słynny profesor, prawnik, pisarz i publicysta był weteranem rozmaitych terapii i wielkim propagatorem ruchu AA w Polsce. Kiedy już sam wyszedł na prostą, rozpracował mechanizmy uzależnienia, porozkładał je sobie na czynniki pierwsze i zaczął pomagać innym chorym. Facet uwziął się, krótko mówiąc, żeby zrozumieć, o co chodzi w tym całym alkoholizmie i jeśli chodzi o terapie, to na własnej skórze spróbował chyba wszystkiego. No i wieść niesie, że któregoś dnia na grupowej terapii zalecono mu zakupić pluszowego misia. Żeby mu ów misiu pomógł utulić, to co pozostawało w nim nieutulone i zaopiekować się tym tkwiącym w nim smutnym chłopcem, któremu kiedyś zabrakło ciepła i miłości. Osiatyński, zgodnie z wolą grupy, misia nabył, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bo od tej pory byli ponoć nierozłączni. A ponieważ – na szczęście – opisywał swoje terapeutyczne doświadczenia w książkach i artykułach, historia o misiu również zachowała się dla przyszłych pokoleń. Nie znamy wprawdzie jego imienia, ale żyją jeszcze naoczni świadkowie, którzy widywali ich razem na różnych konferencjach i sympozjach.
Paweł naczytał się Osiatyńskiego i opowiedział mi anegdotę o misiu – niby tak dla śmiechu, ale przecież od razu rozpoznałam ów tęskny błysk w jego oku. Następnego dnia, niewiele myśląc, nałożyłam trampki i popędziłam do sklepu po misia. Mknąc przez miasto z papierową torbą, z której z ciekawością wyglądała na świat rezolutna puchata głowa (wzbudzając niemałe zainteresowanie okolicznej dziatwy) wyobrażałam sobie reakcję ukochanego. Pewnie wybuchnie śmiechem i posadzi sobie misia na biurku, myślałam sobie. Albo może na półce z książkami, gdzieś obok Osiatyńskiego, żeby było symbolicznie.
Tymczasem rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Spojrzeli na siebie – Paweł z Elmisiem (bo tak niedźwiadek dostał na imię) – i obaj przepadli dla świata. Okazało się, że w moim czterdziestosiedmioletnim, mocno doświadczonym i nieco poturbowanym przez życie facecie było ogromne zapotrzebowanie na pluszowego misia. Nie było w ogóle mowy o usadzaniu go na półce z książkami albo biurku – Elmiś na dobre rozgościł się w ramionach mojego ukochanego. Czułościom i pieszczotom nie było końca. O ile mnie pamięć nie myli, tego pierwszego wieczoru Elmiś załapał się nawet na masaż stóp (no, ale trzeba tej puchatej bestii przyznać, że stópki ma wyjątkowo sympatyczne w dotyku – nic tylko miętosić).
Następnego ranka Paweł obudził się – wyspany i zrelaksowany jak nigdy – spojrzał na Elmisia i nieco się zafrasował. No bo co to będzie, jak przyjedzie do nas jego syn, wówczas dziesięcioletni? Na pewno spodoba mu się Elmiś (komu by się nie spodobał?!), a trochę głupio mieć w domu pluszaka dla siebie, a nie mieć dla dziesięciolatka – pomyślał Paweł, po czym wyskoczył z łóżka, nałożył trampki i popędził do sklepu po drugiego misia.
I tym sposobem do naszego życia wkroczył Kuzyn – pluszowy niedźwiadek kropka w kropkę podobny do Elmisia, tyle tylko że czarny. Gołym okiem widać, że tych dwóch to rodzina, więc imię „Kuzyn” jakoś tak samo się przyjęło.
![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2023/03/z-lapkiem-388x280.jpg)
No i tu zaczyna się najbardziej dramatyczny rozdział całej tej historii. Bo Pawła Radek owszem, przyjechał i pewne zainteresowanie misiem, owszem, wykazał, (choć jak na mój gust dość umiarkowane), ale postanowił nie zabierać go do domu, bo w poważnym wieku lat prawie jedenastu nie wypada już przecież pokazywać się publicznie w pewnym towarzystwie. Zwłaszcza pluszowym. Radek wyjechał, a Kuzyn został i ze swojej półki spoglądał coraz bardziej tęsknie w moim kierunku. Przysięgam, że w jego czarnych jak węgielki ślepkach wyraźnie dało się wyczytać skierowane wprost do mnie pytanie: „zostaniesz moim humanem?”. Ja zaś – co tu kryć – obserwując gorące uczucie Pawła i Elmisia, powoli zakochiwałam się w Kuzynie. Przez kilka dni oboje cierpieliśmy w milczeniu, śląc sobie nawzajem tęskne spojrzenia i próbując zdusić kiełkujące w naszych serduszkach uczucie. Wiedzieliśmy, że tak nie można, wszak nie sobie zostaliśmy przeznaczeni, to zakazana miłość. No, ale co zrobić – serca nie oszukasz. Po wielu nocach i dniach westchnień, mąk i ocieranych ukradkiem łez, w końcu nie wytrzymaliśmy z Kuzynem i padliśmy sobie w objęcia.
No i tak już zostało. Równowaga w świecie została przywrócona – każdy z dwóch mieszkających z nami pluszowych niedźwiadków dostał swojego humana, któremu pomaga zasnąć i którego pociesza w chwilach zwątpienia w świat i ludzkość. Ja osobiście uważam, że to piękna historia miłosna z happy endem, która aż prosi się o dodanie: i żyli razem długo i szczęśliwie.
Ale wszystko zależy od interpretacji, oczywiście.
Bo Paweł na przykład uważa, że ukradłam dziecku misia. No cóż – nawet jeśli tak było, winić należy Osiatyńskiego.
Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl
Zobacz również
![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2022/12/brian-pilkington.jpg)
Migawki z życia emigrantów. Część piąta: islandzkie święta.
26/12/2022![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2023/02/Seljavallalaug-500x380.jpg)
Migawki z życia emigrantów. Część szósta: Leifur, Kolumb i islandzkie baseny
12/02/2023![](https://naszanisza.pl/wp-content/uploads/2021/12/creative-composition-world-book-day-500x380.jpg)