Kłamstwa i podróże. O książce „Turysta polski w ZSRR” Juliusza Strachoty
Po Turystę polskiego w ZSRR sięgnęłam właściwie wyłącznie dlatego, że ujął mnie tytuł (no bo raczej nie ma wyjścia – przy takim tytule musi być wesoło i absurdalnie). Dopiero gdzieś tak w połowie lektury zorientowałam się, że przecież ja wiem, kim jest ten autor, tylko wcześniej coś mi zaszwankowało na zwojach i umysł jakoś nie połączył kropek. Otóż Juliusz Strachota to ten sam człowiek, który prowadzi razem z Jakubem Żulczykiem świetny podcast o wychodzeniu z uzależnień – Co ćpać po odwyku. Swoboda, humor i szczerość z jakimi obaj panowie dzielą się w tym podcaście swoimi doświadczeniami i wiedzą nabytą w procesie zdrowienia są naprawdę rozbrajające – i myślę sobie, że to jest dokładnie to, czego potrzebujemy w mówieniu o uzależnieniach. Więcej swobody, mniej nadęcia. Więcej Żulczyka i Strachoty, mniej Boga i Matki Boskiej. Niewykluczone, że jeszcze do tego tematu (i do tej produkcji) wrócimy na łamach Naszej Niszy, a tymczasem – do rzeczy.
Przewodnik po ZSRR
Już sam punkt wyjścia tej książki jest cudownie odjechany – narrator, wytrzeźwiawszy po latach picia i ćpania, postanawia wyruszyć w podróż do wszystkich miejsc z przewodnika po ZSRR, który uwielbiał czytać w dzieciństwie. Właśnie tak – facet wyrusza w podróż do dawno nieistniejącego już kraju, tylko dlatego, że trzydzieści lat wcześniej spodobały mu się obrazki w książce. Trzeba mieć naprawdę niezłą fantazję (albo niezłego fioła), żeby coś takiego wymyślić.
Kryje się za tym pomysłem coś jeszcze – nasz bohater/ narrator przez całe dotychczasowe życie bardzo dużo kłamał na temat nigdy nieodbytych podróży. Był więc ów przewodnik swego rodzaju pożywką dla jego nieokiełznanej fantazji, podlewanej litrami alkoholu. Słowem – w swoich niestworzonych opowieściach i fantazjach, snutych z wyżyn barowego stołka, zwiedził już praktycznie cały świat. A zaczęło się już w zamierzchłym dzieciństwie: „Kłamię o Algierii, kiedy gruby Damian pyta, czy byłem za granicą. Później chce wiedzieć, czy mam wideo i ojca w Stanach. Nie mam wideo i nie mam ojca w Stanach. Mój ojciec zresztą właśnie woła z balkonu, że mam wracać, bo wybuchła jakaś elektrownia. Ale tato, jeszcze chwilę, tylko powiem grubemu Damianowi, że jasne – byłem za granicą. I tu właśnie wszystko się zaczyna – w Algierii, ale tak naprawdę pod blokiem na jednym z podwórek osiedla Gocław, które zawsze było trochę w cieniu Ursynowa”.
Kłamstwa podwórkowe małego Julka prędko ustępują miejsca kłamstwom alkoholowym nieco większego Juliusza – i to już jest lawina, której nie da się zatrzymać. I z jakichś powodów niepozorny przewodnik po ZSRR przez cały czas pozostaje główną siłą napędową tej wielkiej bujdy na resorach: „Ważną rolę na mapie moich kłamstw odgrywały kraje byłego Związku Radzieckiego. I to te najbardziej efektowne. Nie, że jakaś tam Litwa. Do Południowej Osetii jeździłem jak do Etiopii – na wojnę. Przygotowywałem stamtąd kolejny wymyślony reportaż z kolejnej nieistniejącej linii frontu, bo i tam nie było chyba wtedy żadnych działań wojennych. Zresztą nie wiem, przecież tam nie byłem”.
Relacja z wnętrza głowy
Trzeźwienie to porządki w głowie i w emocjach, weryfikacja tego wszystkiego, co zmyślone i nierealne. Nasz bohater/ narrator, układając i godząc się ze sobą, wyrusza więc w końcu w swoją prawdziwą podróż, żeby się przekonać, jak naprawdę wygląda ten cały szeroki świat, o którym naplótł już w życiu tyle bzdur. Niewykluczone, że pcha go przed siebie również potrzeba mocnych wrażeń – po latach pełnych stymulantów trzeba czegoś równie mocnego, co zastąpi alkohol i narkotyki. Podróże zdają się świetnie do tego nadawać, zwłaszcza te na wschód.
Jeśli komuś w tym miejscu się wydaje, że dalej będzie już tylko relacja z podróży albo reportaż, śpieszę donieść, że nic z tych rzeczy. To zupełnie nie taki rodzaj narracji – to raczej relacja z wnętrza głowy trzeźwiejącego alkoholika i narkomana, który miesza wspomnienia z teraźniejszością, dopiero uczy się nie zmyślać i nie konfabulować i próbuje znaleźć coś dawno zgubionego – choć chyba sam nie za bardzo wie, co to jest. Towarzysząc bohaterowi w kolejnych wyprawach można wręcz dojść do wniosku, że podróżnik jest z niego bardzo średni. Trudno powiedzieć, czego w tych wszystkich odwiedzanych po kolei miejscach szuka i czy w ogóle cokolwiek z nich wynosi. Zdaje się stale tak skupiony na sobie, zaplątany we własnych myślach i wspomnieniach, że jego interakcje z otoczeniem są czymś kompletnie drugorzędnym. Gołym okiem widać, że proces zdrowienia nadal trwa, przemiana dopiero się dokonuje i wiele problemów pozostaje jeszcze do rozwiązania. Gdziekolwiek by nie pojechał, wiezie ze sobą cały swój bałagan.
Dosadny język, prześmiewczy styl
Nie wątpię, że zarówno sam egocentryczny i narcystyczny narrator, jak i jego przepełnione niezrozumiałym poczuciem wyższości relacje z wypraw niejednemu czytelnikowi wydadzą się irytujące i trudne do zniesienia. Strachota pisze językiem wulgarnym, językiem, który może oburzać i któremu przy odrobinie tylko złej woli można by wręcz zarzucić ksenofobię: „wszystkie uzbeckie gówna na terenie Kirgistanu i jeszcze do tego te, kurwa, tadżyckie”. Ale mnie osobiście narrator przekonuje autentycznością, a jego dosadność trafia w punkt. Coś takiego jest w tej jego potoczystej wulgarności, w złośliwej błyskotliwości jego spostrzeżeń, co szalenie i nieprzyzwoicie mnie bawi. Nie raz i nie dwa w trakcie lektury śmiałam się w głos: „Po przekroczeniu granicy czuję wyraźną ulgę. Okazuje się, że wyjeżdżać z Rosji jest nawet lepiej niż wyjeżdżać z Polski. Warto tu było przyjechać, żeby móc wyjechać. Z automatu ucina się stres”. Tak, kupuję w pełni gawędziarsko-prześmiewczy styl Juliusza Strachoty, nawet jeśli nie za wiele dowiaduję się od niego o krajach, które podobno zamierzał opisać.
Jest więc Turysta polski w ZSRR przede wszystkim porządnym kawałkiem autentycznej, dobrze napisanej prozy autoterapeutycznej; książką nie tyle o podróży, co o trzeźwiejącym alkoholiku w podróży. Jest książką szczerą i wiarygodną, a przy tym niezaprzeczalnie zabawną. Książką bardzo specyficzną i jak na mój gust – bardzo udaną. A momentami wręcz rewelacyjną.
Juliusz Strachota Turysta polski w ZSRR
Korporacja Ha!art 2018
Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl