literatura,  recenzje

W otchłani niepamięci. „Czeluść” Anny Kańtoch

Główna bohaterka i narratorka Czeluści, Agnieszka, mieszka samotnie na skraju wsi i ewidentnie dziwaczeje. A może inaczej – za lokalną dziwaczkę uchodzi już od dawna, ale teraz dodatkowo zaczyna zauważać u siebie zaniki pamięci, co będzie konfundowało nie tylko ją samą, ale również nas, czytelników. Od początku lektury wiemy bowiem, że mamy tu do czynienia z narratorką zupełnie niegodną zaufania, niespójną, a momentami wręcz niepoczytalną. Z narratorką usiłującą opowiedzieć nam historię… której sama za dobrze nie pamięta.

A jest to historia sprzed prawie czterdziestu lat. Tuż po maturze Agnieszka była jedną z uczestniczek dziwnego wydarzenia w lokalnym kamieniołomie – wie, że była noc, było grono szkolnych znajomych, był alkohol, była kąpiel w zimnej wodzie… i że coś się stało. I na pewno było to coś tajemniczego, dramatycznego i prawdopodobnie traumatyzującego, co w jakiś sposób wpłynęło na jej dalsze życie. W wywiadach, których udzielała po fakcie podrzędnym brukowcom opowiadała, że umarli wtedy, po czym narodzili się na nowo – ale dziś sama nie pamięta, czy miał to być żart czy przenośnia. Cokolwiek się stało, wspomnienie kluczowego momentu zatarło się w pamięci Agnieszki i kobieta nie jest w stanie odzyskać do niego dostępu.

Tymczasem codzienność tej dorosłej, tracącej pamięć Agnieszki również wprawia naszą bohaterkę – a więc i nas – w niemałą konsternację. Któregoś dnia na progu jej domu pojawia się młoda kobieta, która kogoś jej przypomina, i zaczyna zadawać niewygodne pytania. Wkrótce potem jeden z ukochanych psów Agnieszki znika bez śladu. Aż w końcu kobieta zaczyna podejrzewać, że na piętrze jej domu ukrywa się nieproszony gość. A może to nie żaden gość, tylko jakaś tajemnicza, mroczna siła? Słowem – jest dziwnie i trochę strasznie. I ze strony na stronę robi się jeszcze dziwniej i straszniej, a pytania bardziej się mnożą niż doczekują odpowiedzi.

Najnowsza powieść Anny Kańtoch zdaje się wymykać wszelkim klasyfikacjom. Na pewno nie jest to klasyczny kryminał ani thriller, choć ma dużo elementów kryminału i fabuła poprowadzona została z wprawą kogoś, kto świetnie się zna na kryminalnym rzemiośle. Jednak wskazówki są tu rozrzucone subtelniej, poukrywane w innych miejscach i ostatecznie prowadzą do wyjaśnienia nieoczywistego, osobliwego i trochę nie z tej ziemi. Choć na pewno chcemy poznać rozwiązanie zagadki i odpowiedzi na mnożące się pytania, jednocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że trochę nie o to w tej historii chodzi i że nieco inny ma ona punkt ciężkości.

Czym zatem jest tytułowa czeluść? Egzystencjalną pustką i mrokiem, od której nie ma ucieczki – no chyba że w obłęd? Otchłanią niepamięci, z której wynurzają się tylko fragmenty dawnych przeżyć? Głębią, w której zatonęły dawne marzenia i plany, zniknął potencjał i ambicje? Czy może wszystkim po trochu, bo czeluść nieubłaganego czasu i przemijania zdaje się mieścić w sobie to wszystko naraz – i jeszcze trochę. Co we mnie najbardziej zostało po lekturze, to przejmujący, lepki od smutku i tłumionej rozpaczy obraz samotności. Obraz, z którego ciężko się otrząsnąć, a potęguje go jeszcze niepokojący, nieco senny klimat narracji, w której nie bardzo da się odróżnić prawdę od konfabulacji umysłu, tracącego kontakt z rzeczywistością.

Czeluść to powieść bardzo krótka – lektura, z którą spokojnie można sobie poradzić w jeden wieczór. Ale kondensacja mroku i smutku długo nie pozwala czytelnikowi wydostać się ze swoich lepkich macek. Niepewność i poczucie zagrożenia zostają z nami nawet wtedy, kiedy już odłożymy książkę i na wszelki wypadek pozapalamy w domu wszystkie światła.

Anna Kańtoch Czeluść

Wydawnictwo Powergraph 2024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *