Flirty i dramaty w szwedzkim wydawnictwie – o drugim sezonie serialu „Miłość i Anarchia”
Kiedy słyszę hasło „produkcje skandynawskie”, myślę: krwawe zbrodnie, mroczne kryminały, surowe krajobrazy, ciężar gatunkowy. Tymczasem Netflix wypuszcza kolejny serial, który całkowicie przeczy temu stereotypowi. Miłość i Anarchia to lekka, humorystyczna opowieść o miłosnych i zawodowych perypetiach kobiety pracującej w wydawnictwie, które z trudem odnajduje się w zmieniającej się rzeczywistości XXI wieku. Opowieść ciepła, zabawna, ujmująca i zaskakująca.
Sezon pierwszy – flirt i łamanie konwenansów
W pierwszym sezonie serialu poznaliśmy Sophie, która rozpoczęła pracę w wydawnictwie, mając za zadanie pomóc mu przejść do świata cyfrowego i tym samym – nie upaść. Świat książki papierowej odchodzi do lamusa, a część zatrudnionej w wydawnictwie ekipy to dinozaury tkwiące korzeniami w XX wieku, kompletnie nie ogarniające tych wszystkich YouTubów i Instagramów. Już pierwszego dnia w nowej pracy Sophie poznaje Maxa – dużo od niej młodszego specjalistę od IT. Ich znajomość rozpoczyna się od tego, że Max robi Sophie kompromitujące zdjęcie, a Sophie obiecuje spełnić każdą jego prośbę za wykasowanie fotki. I tak zaczyna się specyficzna gra między nimi dwojgiem – gra będąca jednocześnie rodzajem flirtu i wykraczania poza normy społeczne i konwenanse. Max i Sophie wyznaczają sobie nawzajem zadania do wykonania, rzucają wyzwania, często dziwne i absurdalne – takie, jak chodzenie przez cały dzień tyłem. Tytułowa anarchia jest tu więc czymś na pograniczu żartu, podkopywaniem systemu od środka poprzez robienie rzeczy niekonwencjonalnych i wykraczających poza przyjęte schematy zachowań.
Sezon drugi – tłumione emocje jak tykająca bomba
Drugi sezon opowiada w zasadzie dalej tę samą historię – tyle tylko, że wchodzi głębiej w psychikę głównej bohaterki. I robi się przez to nieco ciężej. Relacja Sophie i Maxa wciąż pozostaje na pierwszym planie, ale komplikuje ją osobista tragedia, która spotyka Sophie. Kobieta nie najlepiej radzi sobie z własnymi emocjami, co rzutuje na wszystkie aspekty jej życia. Spychane emocje domagają się rozpoznania, nieprzepracowany gniew i żal bulgoczą pod samą powierzchnią, w każdej chwili grożąc wybuchem. Sophie stara się ukrywać tę tykającą bombę, którą w sobie nosi, jednocześnie próbując odnaleźć się w nowej roli zawodowej – dyrektorki wydawnictwa. Ale wiadomo przecież, jak to jest z tykającymi bombami…
Bohaterowie drugiego planu
Drugi sezon pozwolił również ciekawie rozwinąć się kilku drugoplanowym postaciom. Pogłębienia swoich historii doczekali się Denise, Friedrich i Caroline – każde z nich dostaje tu swoje pięć minut. Denise, zawsze tak kompetentna i profesjonalna, nieraz w ostatniej chwili ratująca wydawnictwo przed koszmarnymi błędami, w przypływie namiętności wdaje się w romans, który miesza jej życie zawodowe z prywatnym – i nie bardzo potrafi się uporać z konsekwencjami. Friedrich, który od samego początku irytował staroświeckością i upartą niereformowalnością, zaczyna budzić mimowolny podziw i sympatię swoją niezachwianą wiarą w autorkę, której wartość w końcu dla wszystkich staje się jasna. A scena z Caroline wrzeszczącą na Maxa w windzie – perełka.
Wydawnicza codzienność
Nie ukrywam, że dla mnie jedną z najciekawszych rzeczy w tym serialu – oprócz postaci, oczywiście – jest tło akcji, czyli samo wydawnictwo. Naprawdę fajnie zajrzeć za kulisy szwedzkiego wydawnictwa i zobaczyć tamtejszą wydawniczą codzienność. Z jednej strony widzimy tu warunki pracy, za jakie prawdopodobnie niejeden polski redaktor sprzedałby duszę, a do tego jeszcze, jak wiadomo, sama branża trzyma się w Szwecji całkiem nieźle (z rankingów wynika, że poziom czytelnictwa w Szwecji od lat pozostaje jednym z najwyższych w Europie). Ale przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że problemy, z którymi zmaga się wydawnictwo brzmią dość znajomo. Te rozterki, czy wydać tomik dobrej poezji, o którym wiadomo, że się nie sprzeda, czy raczej kiepską książkę popularnej YouTuberki. Te ciągłe próby utrzymania się na powierzchni w momencie, kiedy druk przestał nadążać za rzeczywistością i cyfrowym przepływem informacji. Znamy to przecież i z własnego podwórka.
Poprawność polityczna
Jedna rzecz w tym serialu dość mocno mnie zaskoczyła. Drugi sezon kilkakrotnie poruszył temat poprawności politycznej – i to zupełnie nie w taki sposób, jakiego można by się spodziewać po szwedzkim serialu. W końcu uważa się, że Szwecja to pod tym względem wzór do naśladowania dla reszty świata, kraj który wprowadził poprawność polityczną na wyższy level. Tymczasem w wydawnictwie praktycznie wszyscy przewracają oczami na widok człowieka zatrudnionego w charakterze sensitivity reader, który ma za zadanie sprawdzać, czy książki przygotowywane do druku nikogo nie obrażają (sama postać przedstawiona została zresztą niemal karykaturalnie). Oczywiście, mówimy tu o specyficznym środowisku; o ludziach literatury, z gruntu i z definicji niechętnych jakiejkolwiek cenzurze. Można więc zrozumieć ich nieufność wobec kogoś, kto pojawia się nie wiadomo skąd, żeby zaglądać im przez ramię do tekstów (serio: każdy by się zdenerwował). Ale tak czy inaczej ujęcie samego tematu w taki trochę prześmiewczy, trochę krytyczny sposób mocno zaskakuje w szwedzkiej produkcji.
Podsumowując: Miłość i Anarchia to naprawdę udana rzecz; przyjemna rozrywka na przyzwoitym poziomie. Serial, który ogląda się błyskawicznie i potem troszkę żal, że to już koniec. Ciężar i lekkość wymieszane są tu w idealnych proporcjach, humor przeplata się ze smutkiem, a żart z powagą. Choć sezon drugi okazał się nieco cięższy niż pierwszy, to nie stracił nic ze swojego pierwotnego uroku. Na pewno będę z niecierpliwością czekać na następny.
źródło zdjęć: netflix.com