film,  filmy i seriale,  Islandia

Historia bliska sercu – o filmie „Snerting” (Dotyk) Baltasara Kormákura

Snerting (Dotyk), najnowszy film Baltasara Kormákura – reżysera znanego, między innymi z takich produkcji jak 101 Reykjavik, Morze i Na głębinie – to zaskakująco subtelna i ujmująca historia miłosna obejmująca kilka dekad, mniejsze i większe zawieruchy dziejowe oraz trzy kraje na dwóch kontynentach.

Siedemdziesięcioletni Kristoffer (Egill Ólafsson) zaczyna zauważać u siebie problemy z pamięcią. Po wizycie u lekarza i niezbyt optymistycznej diagnozie dochodzi do wniosku, że nadeszła pora uporządkować niezałatwione sprawy i rozwiązać pewną niedającą mu spokoju zagadkę przeszłości. Mimo zaczynającej się właśnie pandemii i groźby lockdownu, który ma za chwilę sparaliżować świat, Kristoffer postanawia jechać do Londynu, żeby w końcu dowiedzieć się, co stało się z kobietą, w której był zakochany jakieś pięćdziesiąt lat wcześniej.

Od tego momentu historię Kristoffera śledzimy w dwóch przeplatających się warstwach czasowych. W tej pierwszej, współczesnej mężczyzna wędruje dawnymi ścieżkami w poszukiwaniu ludzi, którzy mogą coś wiedzieć o jego ukochanej. W drugiej jest długowłosym studentem w nastroju rewolucyjnym (w młodego Kristoffera wciela się Palmi Kormákur), który rzuca prestiżową uczelnię i zatrudnia się w japońskiej restauracji, bo wpada mu w oko prześliczna córka właściciela, Miko (Mitsuki Kimura).

Kristoffer i Miko są nieodrodnymi dziećmi swojej epoki – buntują się, słuchają rock and rolla i wierzą w wolną miłość. Długowłosy, biały chłopak i Japonka: porównanie do Johna Lenona i Yoko Ono nasuwa się odruchowo – i to tak bardzo, że aż twórcy filmu sami je rozbrajają, wkładając w usta bohaterów dialog na temat słynnej pary, która właśnie spędziła tydzień w łóżku pod sztandarami z hasłem „Make love, not war” (możemy więc z tego wywnioskować, że rok jest 1969). Okazuje się, że Kristoffer – mimo dużej sympatii do Czwórki z Liverpoolu – zachowuje sporo zdrowego rozsądku i argumentuje, że łatwiej byłoby wierzyć w tę rewolucję, gdyby John i Yoko nie nawoływali do niej z łóżka pięciogwiazdkowego hotelu.

Klimat epoki zatem oddany został znakomicie: wraz z jej muzyką, ikonami, ideologią i polemikami. Są dzwony, są winyle i jest powiew wolności – na oczach naszych bohaterów zmienia się świat, upadają dawne mury i rodzi się nowa jakość. A oni w tym wszystkim tacy piękni – młodzi, naiwni i zakochani. Nic dziwnego, że ten współczesny, siedemdziesięcioletni Kristoffer woli oddawać się wspomnieniom i wciąż wracać do tego dawnego świata – alternatywą są w końcu wyludnione ulice i groźny, niezrozumiały wirus, który stawia na głowie całe jego normalne, uporządkowane życie.

Ale historia Kristoffera i Miko ma jeszcze jedną, o wiele mroczniejszą warstwę i dopiero dokopanie się do niej uświadamia, gdzie kryje się prawdziwe jądro tej ciemności. To ciemność, która tak łatwo nie odpuści; trauma która będzie prześladować całe pokolenia; ciężar, który nie pozwoli od siebie uciec. Bo rodzina Miko, jak się okazuje, pochodzi z Hiroszimy. I dopiero, kiedy poznamy ich historię, zrozumiemy, jakie blizny i jakie demony przywieźli ze sobą do kraju, w którym mieli zacząć wszystko od nowa. Zrozumiemy, że – choćby bardzo się starali – nie uciekną od tej ciemności, a młoda, niewinna miłość stanie się jej przypadkową ofiarą.

Nad całym filmem Baltasara Kormákura unosi się subtelna melancholia: tak jakby dojrzały bohater dawno już zaakceptował fakt, że największa miłość jego życia okazała się niespełniona, a mimo to postanowił pod koniec życia zadać sobie pytanie, co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Kristoffer wie, że nie cofnie czasu i nie odzyska wszystkich tych straconych lat; wie, że może nawet nie znaleźć Miko żywej – a mimo to uparcie jej szuka, dla spokoju własnego sumienia. Ten upór naprawdę chwyta za serce i kibicujemy bohaterowi od pierwszej do ostatniej sceny, chociaż raczej nie mamy nadziei na żaden wspaniały happy end. O wiele już na niego za późno.

Mam wrażenie, że moc tego obrazu kryje się w jego warstwie emocjonalnej, która wykorzystuje dobrze przecież znane tropy i wątki, żeby poruszyć w nas coś najbardziej ludzkiego. Spokojny i z pozoru pogodzony z życiem Kristoffer niesie w sobie całą emocjonalną baterię, z którą łatwo się widzowi zidentyfikować: żal po stracie, tęsknotę za minioną młodością i za pierwszą miłością, strach przez nieznanym, gorycz porażki. Znamy i rozumiemy te emocje, z łatwością się w nich odnajdujemy i przez cały film jesteśmy w nich razem z bohaterem. Tak jakby cała ta historia – nawet jeśli widzimy ją po raz pierwszy – była na jakimś głębszym poziomie dobrze znana i bliska sercu.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *