Cykl Neapolitański Eleny Ferrante. Myśli niewygodne
Z ołówkiem w dłoni i otwartym zeszytem na podorędziu zabieram się za ponowną lekturę Cyklu Neapolitańskiego Eleny Ferrante. Bo przy pierwszej lekturze jakoś nic nie zanotowałam, niczego nie zaznaczyłam, nie było czasu – czytałam gorączkowo, z wypiekami na twarzy i obłędem w oczach, jakby gonili mnie dzicy. Po lekturze był mętlik w głowie, dziwny niepokój, dziesiątki myśli, a każda równie niewygodna. I dużo chciałam napisać, ale nie wiedziałam, gdzie zacząć, której niewygodnej myśli uchwycić się najpierw. Teraz będzie inaczej, postanawiam, przeczytam to wszystko jeszcze raz, zrobię notatki i reszta sama się ułoży.
Trzy godziny później, z wypiekami na twarzy i obłędem w oczach orientuję się, że wciąż ściskam w dłoni ołówek. W konsternacji drapię się nim po głowie. Miałam coś notować, coś zaznaczać, a znów czytam, jakby gonili mnie dzicy. I nic się samo nie układa, te same myśli galopują po zwojach.
Taka właśnie jest specyfika prozy Eleny Ferrante. Otwieram książkę i znikam. Świat wokół przestaje mnie interesować. Rzeczywistość może poczekać, ja tu czytam Elenę Ferrante.
Elena i Lila
Neapol: miasto w szponach Camorry, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku. Wśród biedy i przemocy neapolitańskich przedmieść wychowują się dwie niezwykłe dziewczynki: Elena – narratorka tej historii i Lila – jej genialna przyjaciółka. Choć na pewnym etapie życia rozdzieli je niemal wszystko – status, poglądy, wykształcenie – to wspólna przeszłość i owa splątana nić wzajemnych powiązań i zależności okażą się najsilniejszą osią biografii ich obu.
I tu właśnie czai się pierwsza niewygodna myśl. O tym, że relacja, która określi całe życie bohaterek jest przecież na wskroś toksyczna. Elena i Lila odnajdują się w dzieciństwie, być może nawet pomagają sobie nawzajem to dzieciństwo przetrwać, inspirując się, chroniąc i czytając razem Małe Kobietki, ale przecież poczucie niższości, którego Elena nabawi się gdzieś w ósmym roku życia nie zniknie przez kolejnych sześćdziesiąt lat, nie wymażą go stopnie naukowe, publikacje, sukcesy wydawnicze ani sława. Elena już zawsze i wszystko będzie robiła w odniesieniu do Lili, dla Lili lub przeciwko Lili, przekonana, że Lila zrobiłaby to lepiej, gdyby tylko mogła się uczyć, zdobywać stopnie naukowe i pisać książki, zamiast produkować kiełbasę. W dodatku jest w tym swoim poczuciu niższości tak przekonująca, że nieraz w trakcie lektury pomyślałam sobie: świetna historia, ale byłaby jeszcze lepsza, gdyby opowiedziała ją Lila. Albo wręcz: a może tak naprawdę to wszystko pisze Lila?
Ferrante mówi o dziewczyńskiej przyjaźni coś, czego wolałabym nie wiedzieć. Wbija się piórem w jej najciemniejszy aspekt, w miejsce, gdzie zawiść, zazdrość i poczucie nieadekwatności rodzą niezdrową zależność. Elena widzi w Lili coś, czego sama nie ma i przez całe życie będzie ją za to kochać i nienawidzić, przeżyje życie w cieniu tego braku.
Mam wrażenie, że nigdy wcześniej nie spotkałam się w literaturze z tak poważnym potraktowaniem kobiecej przyjaźni. Z takim jej rozdrapaniem, obnażeniem, wydobyciem na światło dzienne samych jej trzewi, tego, co w niej najpiękniejsze i najbrzydsze. I owszem, czuję w związku z tym dyskomfort. Ale czuję się też… obecna. Bo oto w końcu ważny dla mnie temat ktoś potraktował poważnie. Nareszcie.
Świat koszmarnych matek
O macierzyństwie Ferrante też mówi rzeczy, których – wydawałoby się – lepiej nie wiedzieć, choć osobiście czytając je czuję ulgę. Że jednak nie jestem jedyną kobietą świata, która ma ze słowem „macierzyństwo” tyle negatywnych skojarzeń. W życiu Eleny matka jest pierwszym wrogiem, wiszącym nad nią cieniem, postacią przeciwko której buduje całą swoją tożsamość, w ciągłym strachu, że mogłaby stać się do niej podobna, co zdaje się być synonimem ostatecznej porażki.W dalszej części życia, kiedy bohaterki same zostają matkami, kiedy obserwują, jak matkami stają się ich koleżanki, dochodzi strach przed tym, co macierzyństwo robi z ciałem, co robi z życiem, co robi z tożsamścią. Strach, że w pewnym momencie będziesz musiała zniknąć, zrezygnować z siebie, że zastąpi cię fantom – uniwersalna matka. I czy w tym kontekście zniknięcie sześćdziesięciokilkuletniej Lili w pierwszesj scenie powieści nie wydaje się symboliczne? Jakby chciała powiedzieć: przecież to właśnie próbowaliście ze mną zrobić przez te wszystkie lata: wymazać, zastąpić fantomem. Więc znikam na własnych warunkach.
Kobiety u Ferrante, zwłaszcza młode matki, mówią to, czego matki mówić nie powinny. Zostają w macierzyństwo wepchnięte przez schemat społeczny, zanim zdążą się w ogóle zastanowić, czy tego chcą czy nie. A potem okazuje się, że raczej nie chciały. Więc mówią o wstręcie do życia kiełkującego w ich łonach, o pasożytach, o małych wrogach. Kiedy już dzieci przychodzą na świat, matki zaniedbują je, biją, a nawet porzucają. W najlepszym razie – cieszą się, kiedy małe pasożyty dorosną i można je wypchnąć w świat, w końcu się od nich uwolnić, odzyskać własne życie. Trudno w całym cyklu znaleźć choćby jedną postać dobrej matki. Na pewno nie Elena. No może – momentami – Lila, choć raczej nie wtedy, kiedy bije i zamyka w domu uzależnionego od narkotyków syna. Cała reszta to matki koszmarne, które powielają schemat i stają się dla własnych dzieci tym, czym były dla nich ich matki – pierwszymi wrogami.
Historio, historio, ty żarłoczny micie…
Ale tym, co w Cyklu Neapolitańskim zachwyca mnie najbardziej jest historyczno – polityczny kontekst tych powieści. Jest tu cała fascynująca historia Włoch drugiej połowy XX wieku – od dekady zniszczeń wojennych i czarnego rynku, przez rodzenie się ruchów lewicowych i wystąpienia studenckie roku 1968, po odrodzenie faszyzmu, lata ołowiu i morderstwo Aldo Moro. Jest tu komunizm, jest walka klas, jest rewolucja seksualna i druga fala feminizmu, jest lewicowy i prawicowy terroryzm. A do tego lokalny, neapolitański dodatek historyczny, czyli Camorra na wszystkich szczeblach władzy, Camorra dyktująca prawa i obowiązki, Camorra kontrolująca życie miasta.
W pewnym sensie ponowna lektura cyklu była dla mnie intensywniejszym przeżyciem, dzięki temu, że częściej czułam dreszcz na plecach – bo już wiedziałam, co stanie się dalej, co historia i polityka zrobią bohaterom, kto wstąpi do Czerwonych Brygad, a kogo zamordują terroryści, i mogłam doszukiwać się w tekście zapowiedzi przyszłych katastrof.
Historia jest tu nie tyle tłem wydarzeń, co głównym motorem działań, potężną, ciemną siłą, która wpycha się między bohaterów, określa relacje między nimi, determinuje ich wybory. Dzielnica Eleny i Lili to swego rodzaju mikrokosmos odzwierciedlający historię polityczną Włoch, w którym większość postaci reprezentuje jakieś stanowisko, wpisuje się, ze swoimi – często tragicznymi – wyborami i postawami w panoramę polityczną drugiej połowy XX wieku.
Klasa i wykluczenie
Od początku do końca trzymam kciuki za Lilę, kibicuję Lili, chcę, żeby jednak jej się udało, żeby wyrwała się z tej zapomnianej przez bogów dzielnicy i dokonała rzeczy wielkich. Ale to nie jest historia z happy endem. To jest historia o wykluczeniu. To jest historia o tym, jak klasa społeczna określa twoje miejsce w szeregu, daje lub odbiera możliwości, a próby wyjścia poza szereg… to punkt zapalny najbrutalniejszych konfliktów epoki.
Być może to właśnie Lila jako jedyna od początku rozumie konflikt klas. Rozumie tę inherentną niemożność zrozumienia, tę tragiczną wewnętrzną słabość ruchu komunistycznego, w którym świetnie wykształceni idealiści chcą walczyć ramię w ramię z proletariatem, którego przecież nie mają szans zrozumieć.
Znamienna jest scena na imprezie u profesor Galiani, kiedy grupa błyskotliwych młodych lewaków stoi na balkonie i dyskutuje o sytuacji proletariatu. Elena – która z racji pochodzenia miałaby na temat proletariatu trochę więcej do powiedzenia – wchodzi w tę dyskusję na ich warunkach, używa języka grupy do której aspiruje, cytuje fakty z prasy komunistycznej, którą studiuje w domu równie pilnie, co szkolne lektury. Tymczasem osoba, która miałaby na temat proletariatu do powiedzenia najwięcej, stoi z boku i milczy. Lila – produkt proletariatu par excellence – milczy, nudzi się i kompletnie tam nie pasuje.
Młodzi lewacy nie dostrzegają ironii sytuacji.
Kilka lat później spotkają się znowu – młodzi lewacy i Lila. Tym razem ją docenią. Jej wystąpienie na spotkaniu komórki komunistycznej głęboko poruszy słuchaczy, uświadomi im faktyczne warunki pracy w fabryce kiełbasy Soccavo. Komuniści uznają ją za „swoją”, będą nazywać „towarzyszką” i w efekcie to ona zacznie organizować związek zawodowy w fabryce. I oczywiście okaże się najodpowiedniejszą osobą do tego zadania, zdolną rozpoznać różne formy wyzysku i przemocy, znaleźć zależności między nimi. Co z tego, kiedy wkrótce – chora i wyczerpana – będzie musiała zrezygnować z pracy, a zaraz potem fabryka Soccavo spłynie krwią. I ten epizod pozostanie czymś w rodzaju rozdrapanej rany, tak na mapie Neapolu, jak i w biografii samej Lili. Coś, co mogło być, a nie było. Coś co mogło się stać, co mogło zostać naprawione, a skończyło się rozlewem krwi. Coś, w co – chwilowo, ale jednak – uwierzyła nawet Lila.
I tak nas Ferrante zostawia, z rozdrapanymi ranami. Z trafnymi diagnozami, ale bez recepty na naprawę świata. Z młodych idealistów wyrastają skorumpowani politycy. Radykałowie kończą w więzieniach. Camorra handluje heroiną. Córki odnajdują w sobie ślady matek. Toksyczne przyjaźnie rzucają cień na resztę życia. Zmarnowane talenty nie wydają owoców.
A życie niekoniecznie da się wygrać.