Islandia,  literatura,  recenzje

Na wojnę po sens życia – „Blizna” Auður Avy Ólafsdóttir (recenzja ze spojlerami)

Na temat książek islandzkiej pisarki Auður Avy Ólafsdóttir pisałam już na tym blogu entuzjastyczne artykuły pochwalno-dziękczynne (najpierw TUTAJ, a potem JESZCZE TU), ale dopiero niedawno się zorientowałam, że jedna z jej książek ukazała się jakiś czas temu po polsku. Bliznę przetłumaczył nieoceniony Jacek Godek, a ukazała się w Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich Wydawnictwa Poznańskiego w roku 2020.

Głównym bohaterem tej historii jest Jonas Ebeneser, czterdziestodziewięcioletni Islandczyk, który pewnego dnia postanawia popełnić samobójstwo. Życie od dawna wydaje mu się pozbawione sensu, nie widzi dla siebie szans na zmianę czegokolwiek i jest przekonany, że dalej może już być tylko gorzej. Praktyczną stronę własnego zejścia z tego świata poddaje dogłębnej refleksji i dochodzi do wniosku, że niezależnie od tego, jaki sposób samobójstwa ostatecznie wybierze, na pewno nie może tego zrobić w swoim mieszkaniu. Jeśli bowiem zrobi to w swoim mieszkaniu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że osobą, która znajdzie ciało będzie jego ukochana córka – a zdecydowanie wolałby uchronić ją przed takim doświadczeniem. Pozostaje jedno rozwiązanie – wyjechać gdzieś, gdzie nikt go nie zna, wynająć pokój w jakimś przypadkowym hotelu, a następnie zostawić w nim swoje anonimowe, przez nikogo nieopłakiwane zwłoki. Żeby zminimalizować ryzyko niepowodzenia całego przedsięwzięcia Jonas wybiera kraj ogarnięty wojennym chaosem – może ktoś tam zechce ułatwić mu zadanie i przypadkiem go zastrzeli?

Auður Ava Ólafsdóttir

Nasz bohater wyjeżdża zatem do kraju, w którym jeszcze do niedawna toczyła się wojna, a rozejm wciąż jest kruchy i niepewny, melduje się w jednym z nielicznych działających hoteli w mieście… i od tego momentu cały jego misternie opracowany plan bierze w łeb. Nici z anonimowości – nie dość, że pracownicy hotelu chcą się zaprzyjaźniać z jednym z trojga turystów w okolicy, to jeszcze z uporem godnym lepszej sprawy opowiadają mu swoje tragiczne, wojenne historie, przy których chęć odebrania sobie życia zaczyna wydawać się trochę niestosowna. No bo jak tu teraz zostawić swoje zwłoki ludziom, którzy cudem uniknęli śmierci, stracili praktycznie wszystko, co mieli i trzymają się jedynego, co im pozostało – życia? W dodatku szybko okazuje się, że Jonas ze swoimi umiejętnościami naprawiania popsutych pryszniców i spłuczek, malowania ścian i przybijania gwoździ zaczyna być wszystkim w Hotelu Silence bardzo potrzebny – tak bardzo, że po kilku dniach zostaje etatową złotą rączką. Roboty wokół jest huk, zapotrzebowanie na usługi Jonasa – ogromne, a ludzie lgną do niego i po kilku zaledwie dniach ostrożnej nieufności traktują go już jak swojego. I nasz bohater sam nie zauważa, jak i kiedy znów zaczyna chcieć mu się żyć.

Dwa powyższe paragrafy streszczają w sumie większość fabuły tej krótkiej powieści, za co najmocniej przepraszam, ale trochę trudno byłoby mi tego uniknąć, przedstawiając swój punkt widzenia. Musiałam najpierw wyjaśnić, co się w ogóle w tej książce dzieje – tak, żebyście na pewno zrozumieli, na co właściwie narzekam. Jest więc tak: facet, któremu nie chce się żyć wyjeżdża do kraju zniszczonego wojną, żeby w zderzeniu z cudzym nieszczęściem znowu zachciało mu się żyć. Depresja znika jak ręką odjął, po samobójczych myślach zostaje mgliste wspomnienie, Jonas Ebeneser naprawia prysznice.

Całkiem możliwe, że celem autorki było stworzenie powieści przewrotnej, wprawiającej czytelnika w konsternację, obśmiewającej trochę wątłą kondycję psychiczną współczesnego człowieka (albo współczesnego Islandczyka). Ale w moim odczuciu wyszło niezręcznie i dosyć kłopotliwie – Auður Ava Ólafsdóttir opowiada o depresji i myślach samobójczych z przymrużeniem oka, nie do końca poważnie, jakby bagatelizując temat. Morał z historii Jonasa zdaje się płynąć taki: depresja to pikuś w porównaniu z „prawdziwymi” problemami ludzi, którym bomby lecą na głowę, więc weź się w garść, człowieku i nie użalaj się nad sobą. Przecież inni mają gorzej. Nie bardzo wiem, co zrobić z taką diagnozą – wydaje mi się niepoważna, a nawet szkodliwa i budzi we mnie ogromny, wewnętrzny opór.

Jednocześnie, pomijając opór intelektu i zdrowego rozsądku, nie jestem w stanie ukryć faktu, że lektura Blizny przyniosła mi bardzo dużą przyjemność estetyczną. Książka posiada bowiem wszystkie cechy charakterystycznego stylu autorki, które tak zachwyciły mnie przy Butterflies in November i Miss Iceland: zaskakujący humor, nieco liryczny, a jednocześnie lekki i przystępny język oraz nienachalną, błyskotliwą refleksję. Wciąż nie mam wątpliwości, że Auður Ava Ólafsdóttir znakomicie pisze – choć z trzech jej książek, które dotychczas przeczytałam, tę uważam za zdecydowanie najmniej udaną.

Auður Ava Ólafsdóttir Blizna

Tłumaczenie: Jacek Godek

Wydawnictwo Poznańskie 2020

________________________________________________________________________________________________________________


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: https://buycoffee.to/naszanisza.pl



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *