Islandia,  literatura,  recenzje

Ekscentryczka na życiowym zakręcie. O książce „Butterflies in November” Auður Avy Ólafsdóttir

Znacie to uczucie, kiedy przypadkiem trafiacie na książkę, w której wszystko wydaje Wam się całkowicie i cudownie Wasze? Na książkę, która wykorzystuje wszystko to, co najbardziej kochacie w literaturze – i nawet jeśli są to schematy i klisze, to jednak te ulubione? Na książkę, której bohater/bohaterka to ktoś, z kim natychmiast się utożsamiacie? I w dodatku napisaną językiem, którego chcecie więcej i więcej? Na pewno znacie – każdego mola książkowego tak czasem trafia w samo serduszko i w samo sedno jestestwa. No i mnie ostatnio tak trafiło przy lekturze powieści Butterflies in November islandzkiej pisarki Auður Avy Ólafsdóttir.

Autorka eksportowa

Auður Ava Ólafsdóttir (źródło zdjęcia: islit.is)

Auður Ava Ólafsdóttir znana jest w Polsce z jednej tylko powieści – wydanej w 2020 roku Blizny (której zresztą nie czytałam, ale teraz już, oczywiście, czeka w kolejce). Za to tu, w Islandii, autorka ta stała się jednym z flagowych „dóbr eksportowych” – jej książki, przetłumaczone na angielski, można znaleźć na półkach wszystkich księgarni, tuż obok powieści jedynego noblisty – Halldóra Laxnessa oraz zabawnych książeczek o Islandczykach Aldy Sigmundsdóttir. Coś, co można sobie kupić jako pamiątkę z Islandii albo sprezentować komuś Islandią zainteresowanemu (ja zresztą właśnie w prezencie od Pawła tę powieść dostałam – odnotowuję tu ten fakt dla potomności w wyrazie uznania dla jego wkładu w rozwój czytelnictwa. Mojego czytelnictwa).

Dziwaczka w podróży

Butterflies in November to dość osobliwa opowieść o pewnej podróży. Cała historia zaczyna się w Reykjaviku, w dniu w którym główną bohaterkę/narratorkę (której imienia nigdy nie poznajemy) porzucają jednocześnie mąż i kochanek. Mąż – który, jak się okazuje, też ma romans i w dodatku spodziewa się dziecka – argumentuje swoją decyzję pogłębiającą się frustracją. Twierdzi, że nie może już dłużej znieść tego, że jego żona zdaje się zupełnie niezainteresowana robieniem czegokolwiek „tak jak wszyscy” i byciem „taką, jak żony jego kolegów”.

Oczywiście, że już samo to wystarczyło, żeby przekonać mnie do bohaterki w sposób totalny. Dziwaczka, która ma w nosie wszelkie normy społeczne? To przecież dokładnie mój typ bohaterki!

Drugą sprawą, która momentalnie przekonała mnie do książki Islandki jest to, że opiera się na jednym z moich absolutnie ulubionych motywów ever – a mianowicie na motywie kobiety, która znalazłszy się na życiowym zakręcie, wyrusza w samotną podróż. No dobra, nie w taką znów całkiem samotną, bo w wyniku dziwnego splotu okoliczności pod jej opieką znajdzie się głuchonieme dziecko przyjaciółki (ujmujący czterolatek imieniem Tumi) – ale będzie to współpodróżnik tak osobliwy, że właściwie tylko ten motyw samotnej podróży urozmaici.

Z prawdopodobieństwem na bakier

Nasza bohaterka, która zawodowo zajmuje się tłumaczeniami (włada biegle jedenastoma językami, w tym polskim!), któregoś dnia po tym dramatycznym życiowym przewrocie zdaje sobie sprawę, że właściwie nic jej już w mieście nie trzyma i że swoją pracę może wykonywać praktycznie wszędzie. Warto w tym miejscu podkreślić, że akcja osadzona jest w latach – tak na oko – dziewięćdziesiątych, więc koncept pracy zdalnej nie jest jeszcze szczególnie w społeczeństwie rozpowszechniony. Dziewczyna wpada więc na pomysł dość rewolucyjny z punktu widzenia swojego otoczenia. A że przy okazji wygrywa – na spółkę z Tumim – fortunę na loterii, nic nie stoi na przeszkodzie, by wsiadła w auto i pojechała na wschód wyspy, aby postawić sobie tam mały, przenośny domek drewniany. Który, nawiasem mówiąc, wygrała na drugiej loterii. Jeśli wydaje Wam się to podejrzane z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa, śpieszę donieść, że dzieją się w tej książce rzeczy jeszcze dziwniejsze. Na przykład ilość przypadkowo rozjechanych zwierząt całkiem już jest z rachunkiem prawdopodobieństwa na bakier.

Ku nowemu

I to właściwie tyle w temacie fabuły – bohaterka jedzie, czasem rozjedzie jakieś zwierzę, czasem prześpi się z jakimś przypadkowym facetem w jakimś przydrożnym hotelu, głuchoniemy czterolatek giba się na tylnym siedzeniu, a za oknem pada deszcz i trwa wyjątkowo ciepły listopad. Tak ciepły, że nawet pojawiają się zupełnie nieadekwatne do pory roku motyle (stąd tytuł). Niby nic wielkiego i z pozoru nie jest to podróż, która mogłaby zmienić czyjekolwiek życie – ale jednak przecież jakoś tam zmienia. Kiedy bohaterka dociera do celu, wie o sobie znacznie więcej niż na początku wyprawy. Zostawiła za sobą stare życie, żeby wkroczyć w jakiś nowy rozdział. No i gdzieś po drodze rozwinęła przepiękną więź ze swoim atypowym podopiecznym – mimo że w kwestii opieki nad nim przez większość czasu nie miała zielonego pojęcia, co robi (na szczęście Tumi okazał się otwarty na współpracę i dużo pokazywał paluszkiem). Pod koniec książki nasz przypadkowy duet podróżników już planuje kolejną wspólną wyprawę.

Smakowity język

Powieść Auður Avy Ólafsdóttir ujmuje nie tylko postacią uroczo ekscentrycznej głównej bohaterki i nieszablonowo potraktowanym motywem podróży, ale także – a może przede wszystkim – językiem. To język dość liryczny i delikatny, ale jednocześnie – niezwykle przystępny i łatwy w odbiorze. Język, którym łatwo się zachwycić, który chce się smakować i który sprawia, że lektura jest olbrzymią przyjemnością estetyczną. A przy okazji – ponieważ bohaterka językami zajmuje się zawodowo – znajdziemy w tej narracji sporo refleksji nad ograniczeniami i możliwościami ludzkiej mowy, nad niedoskonałościami i pułapkami komunikacji, nad leksyką i semantyką. Co, jak dla mnie, zawsze jest wartością dodaną.

Cudowne uczucie – skończyć czytać książkę i zdać sobie sprawę, że odpowiadało mi w niej absolutnie wszystko – od postaci przez fabułę aż po język i refleksję. Słowo daję, że wszystko, zupełnie wszystko w niej trafiło prosto w mój gust i wrażliwość, w samo sedno moich literackich upodobań. Zgranie czytelniczki z książką wyniosło sto procent. Bezcenne doświadczenie.

Auður Ava Ólafsdóttir Butterflies in November

Tłumaczenie z islandzkiego: Brian FritzGibbon

Wydawnictwo Pushkin Press 2014


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *