literatura,  recenzje

Candice Carty-Williams ,,Queenie”- rzecz o załamaniu nerwowym, rasizmie i zderzeniu kultur

Queenie, głośny debiut młodej brytyjskiej pisarki jamajskiego pochodzenia, Candice Carty-Williams, z dziwnych przyczyn rozreklamowano na Wyspach jako ,,czarną Bridget Jones”. Posunięcie marketingowo bardzo fortunne, bez wątpienia, ale analogia zupełnie nietrafiona. Powieść Candice Carty-Williams ma z Dziennikiem Bridget Jones tyle wspólnego, że jej główna bohaterka pracuje w gazecie i że jest w jej otoczeniu postać imieniem Darcy. Poza tym Carty-Williams daje nam coś o wiele cięższego i poważniejszego niż sławny bestseller Helen Fielding, mianowicie książkę o załamaniu nerwowym, rasizmie i zderzeniu kultur.

Queenie poznajemy w momencie, kiedy rozpada się jej związek z Tomem i dziewczyna zupełnie dosłownie traci kontrolę nad własnym życiem i emocjami. Próbuje leczyć złamane serce uprawiając przygodny seks bez zabezpieczenia z facetami, którzy traktują ją jak prostytutkę, a nawet krzywdzą fizycznie. Niby jest to konsensualne, ale niepokoi nawet pracowników kliniki ginekologicznej, do której Queenie regularnie zgłasza się na kolejne testy na choroby weneryczne. Pielęgniarz i lekarka wielokrotnie pytają, czy aby na pewno nikt nie zmusza jej do świadczenia usług seksualnych i czy nie potrzebuje pomocy. Queenie oburza się na rasistowskie, jej zdaniem, założenie leżące u źródeł tego niepokoju, jakoby czarna dziewczyna miała być bardziej narażona na przemoc seksualną. Kompletnie nie dostrzega przy tym swoich prawdziwych problemów: braku samoakceptacji, roztrzaskanych emocji, jednostronnych, toksycznych relacji z bliskimi, od których potrzebuje ciągłego wsparcia, nie mogąc dać od siebie niczego w zamian. Wkrótce dochodzą do tego ataki paniki i napady niekontrolowanego gniewu. Walą się kolejne bastiony jej życia: praca, mieszkanie, przyjaźń. Katastrofa na całej linii.

I w końcu – terapia. Czytelnik z ulgą wypuszcza powietrze, bo już od dawna wiedział, że tylko to może dziewczynie pomóc. Niestety, nie wiedzą tego jamajscy dziadkowie Queenie, którzy uważają poddanie się terapii za hańbę dla całej rodziny – więc aby trafić na kozetkę psychoterapeutki Queenie musi najpierw stoczyć poważną batalię kulturową w domu rodzinnym. Batalię, którą wygrywa, na szczęście, kiedy dziadek zaskakuje wszystkich oświadczeniem: ,,może gdybyśmy my też umieli mówić o swoich problemach, to nie nosilibyśmy na ramionach własnych ciężarów aż po grób” (tłum. – D.C.).

Druga połowa książki to powolny proces zdrowienia Queenie, jej autoanaliza, docieranie do źródeł problemów. Część o wiele ciekawsza, moim zdaniem, niż szczegółowe opisy kolejnych stosunków seksualnych, które budziły we mnie głównie niesmak. Tu w końcu dowiadujemy się, dlaczego Queenie unika czarnych mężczyzn i o co chodzi w jej dziwnej relacji z matką. Wiele rzeczy nabiera sensu, inne wydają się ,,rozwiązane” na siłę i nie do końca przekonują. Nie przekonuje też zakończenie jak z bajki, w którym cała jamajska rodzina Queenie zbiera się, by świętować jej cudowne wyzdrowienie i nagle wszyscy są zgodni, że terapia była znakomitym pomysłem. Inne elementy układanki też w magiczny sposób wskakują na swoje miejsce: marnotrawna przyjaciółka wraca prosząc o wybaczenie, szefowa gazety dzwoni oferując Queenie dawne stanowisko. Śliczne to wszystko, ale jakby trochę mało realne…

Książka o czarnej dziewczynie napisana przez czarną dziewczynę musi być polityczna. Musi być – na jakimś poziomie – książką o rasie i rasizmie. I przyznam, że trochę się boję wkraczać na ten teren, bo zawsze mówiąc o rasie czuję się jak uzurpatorka, która z bezpiecznych okopów białego przywileju wypowiada się o sprawach, o których nie może mieć pojęcia.

Rasizm codzienny, obecny w życiu Queenie, przybiera, między innymi postać wujka jej byłego chłopaka, który w czasie imprezy rodzinnej opowiada rasistowski żart oraz postać poznanego przez serwis randkowy neo-nazisty, który dyskredytuje przekonania Queenie i jej zaangażowanie w ruch Black Lives Matter lekceważącymi komentarzami w stylu: ,,wszystkie życia mają znaczenie”. Queenie zawsze w takich przypadkach reaguje słusznym gniewem i jej agresywno-emocjonalny atak na rzeczonego wujka jest jednym z powodów rozpadu związku z Tomem (kto w tym momencie przeciera oczy ze zdumienia, niech wie, że też mnie to zdetonowało: Tom, zamiast bronić własną dziewczynę przed rasizmem, woli bronić przed nią… swojego wujka).

Ale o wiele ciekawsza wydaje mi się w tej historii splątana relacja seksualności i rasy Queenie i to jak stereotypowy odbiór jej cielesności wpływa na jej obraz samej siebie. Queenie do znudzenia słyszy od białych mężczyzn komplementy na temat ,,krągłości” i ,,kształtów” czarnych kobiet i w jakiś sposób nabiera przekonania, że duża pupa, to jedyne, co ma do zaoferowania. Uparcie wybiera też partnerów, których faktycznie nie interesuje nic, poza jej dużą pupą i błędne koło napędza się samo. Aby wydostać się z tej pułapki Queenie będzie musiała uświadomić sobie, jak bardzo uwewnętrzniła dyskurs, który ją uprzedmiotawia i jak bardzo, w efekcie, we własnej głowie uprzedmiotowiła samą siebie.

Dawno już żadna powieść nie zostawiła mnie z tak mieszanymi odczuciami. Z jednej strony zupełnie dosłownie nie mogłam się od niej oderwać i pochłonęłam całość w dwa wieczory. Z drugiej – Queenie ani na chwilę nie przestała mnie irytować. Częściowo ta irytacja na pewno wynikała ze stanu psychicznego bohaterki i mogła być reakcją zamierzoną przez autorkę. Queenie irytuje, bo nie wie, co czyni; podejmuje decyzje, które później sama będzie kwestionować; pakuje się w kłopoty, a potem obwinia o te kłopoty otoczenie; uwiesza się na swoich bliskich jak emocjonalny pasożyt i ma chyba wszystkie podręcznikowe symptomy osobowości toksycznej. Mam jednak wrażenie, że nawet zdrowsza psychicznie wersja Queenie byłaby osobą, od której wolałabym się trzymać z daleka – dziewczyna zdaje się być klasyczną drama queen i nie wiem, czy terapia coś na to poradzi…

Mimo licznych wątpliwości i niechęci do głównej bohaterki, sądzę, że powieść Candice Carty-Williams to debiut udany (choć może nie znakomity) i nowy, mocny głos w dyskusji o tożsamości, brytyjskości i rasie. Warto było poświęcić na niego te dwa wieczory.

Dominika Ciechanowicz

Candice Carty-Williams, Queenie; Wydawca: Gallery/Scout Press, 2019.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *