podróże

W krainie Lego i kanapek ze śledziem, czyli weekend w Kopenhadze

Zielone parasolki

– Jesteśmy oficjalnie najszczęśliwszym krajem świata – uszaty przewodnik z zieloną parasolką dumnie pręży pierś. – Choć z drugiej strony spożycie antydepresantów też mamy jedno z najwyższych na świecie.

Zamek Rosenborg

Grupa wybucha śmiechem, po czym wdaje się w ożywioną dyskusję o tym, czy te dwa fakty to sprzeczność, czy może całkiem odwrotnie – związek przyczynowo-skutkowy. Nie rozstrzygnąwszy do końca tej frapującej kwestii, ruszamy dalej w Kopenhagę.

Spotkaliśmy się w sobotę o dziesiątej rano na Placu Ratuszowym, w samym centrum stolicy Danii. Zielone parasolki to znak rozpoznawczy przewodników Copenhagen Free Walking Tours. Ludzi przyszło tak dużo, że udało się z nich uformować cztery całkiem konkretne grupy. Ja trafiłam do grupy uszatego, który okazał się pół Niemcem, pół Hiszpanem, urodzonym i wychowanym w Danii, a do tego jeszcze absolwentem architektury. Więc w sumie fajnie, bo facet miał do powiedzenia dużo naprawdę ciekawych rzeczy i zwracał uwagę na szczegóły, których sama z siebie pewnie nigdy bym nie zauważyła (na przykład na dwa posągi niedźwiedzi stojące na dachu ratusza, będące ponoć ukłonem w stronę Grenlandii). A przy okazji szedł i beztrosko zarażał entuzjazmem – miłość do miasta praktycznie kipiała mu tymi imponującymi uszami.

Wyższa szkoła wtajemniczenia cukierniczego

Najlepsze miasto do życia?

Chyba jestem w stanie tę miłość zrozumieć. Tak samo zresztą, jak jestem w stanie zrozumieć fakt, że Kopenhaga ciągle wygrywa w jakichś rankingach typu „top ileś tam najlepszych miast do życia”. Faktycznie – gołym okiem widać, że musi się tam dobrze żyć, mieszkać i pracować – miasto jest zamożne, uporządkowane, ładne, kolorowe i dobrze skomunikowane. Mnóstwo ludzi popyla na rowerach i niestraszny im nawet deszcz i wiatr. Centralna, historyczna część Kopenhagi cieszy oko barwnymi kamienicami, labiryntami uroczych uliczek i cichymi zakątkami, w których można znaleźć sympatyczne kawiarenki z pyszną kawą i obłędnymi cynamonkami (w ogóle duńskie wypieki to jest jakieś mistrzostwo świata i wyższa szkoła wtajemniczenia cukierniczego!).

Nyhavn i Andersen

Najbardziej rozpoznawalna część miasta (i przy okazji najczęstszy motyw widokówek z Kopenhagi) to bez wątpienia port Nyhavn. Malownicza uliczka wzdłuż kanału, z szeregiem kolorowych kamieniczek i mnóstwem restauracji i barów, których ogródki zajmują praktycznie cały deptak. Klimat robią tu głównie zacumowane w porcie łodzie, żaglówki, kutry i barki. Dziś Nyhavn jest jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Kopenhagi i przy okazji modną dzielnicą mieszkalną, choć w dawnych czasach była to głównie… ulica domów publicznych. I jeszcze jedna ciekawostka (zasłyszana z ust uszatego przewodnika): przy Nyhavn przez część życia mieszkał najsłynniejszy Duńczyk wszech czasów – Hans Christian Andersen.

Hans Christian Andersen

Moje miłujące literaturę serduszko zalewa fala wzruszenia i radości za każdym razem, kiedy widzę, że gdzieś na świecie ludzie od promocji i reklamy biorą sobie na warsztat jakiegoś pisarza albo pisarkę i robią z niego/niej towar eksportowy i główny element kampanii reklamujących ich kraj. Tak, jak Duńczycy zrobili z Andersenem właśnie, albo – żeby nie szukać daleko – Finowie z Tove Jansson i jej Muminkami. Wiadomo, że musi wtedy nastąpić jakiś rodzaj uproszczenia czy nawet spłycenia twórczości danego pisarza/ pisarki, sprowadzenia tej twórczości do poziomu symbolu albo chwytliwego hasła. Ale właściwie – co z tego? Samemu twórcy geniuszu to przecież nie odbierze, jego/jej dorobek wciąż jest dostępny na wyciągnięcie ręki dla wszystkich zainteresowanych jego zgłębianiem, a do tego w świat idzie radosna (dla Danii i dla literatury) wieść, że ci Duńczycy to chyba naprawdę muszą bardzo kochać książki, skoro się tak tym pisarzem chwalą na prawo i lewo i malują go sobie na kubkach i koszulkach. No fantastyczna sprawa. Szkoda, że w Polsce tak nie potrafimy i pewnie wszyscy by się ze sto razy pokłócili o politykę już na etapie podejmowania decyzji, kogo promować.

Duńskie towary eksportowe

legowy ludzik

A skoro już jesteśmy przy duńskich towarach eksportowych, to nie sposób, oczywiście, nie wspomnieć o Lego. W roku 1932 w niewielkim miasteczku Billund w południowej części Danii, facet o nazwisku Ole Kirk Christiansen założył firmę produkującą klocki (które początkowo były drewniane), uszczęśliwiając tym sposobem miliony dzieciaków na świecie. Dziś to w Billund właśnie znajdują się te wszystkie główne legowe atrakcje, typu Legoland, Lego House, a nawet… legowy hotel! Ale Kopenhaga też chętnie chwali się słynnymi klockami – są tu sklepy Lego, w których od tych wszystkich kolorów i kształtów można się nabawić oczopląsu.

I jeszcze rzecz, która nieodmiennie mnie bawi od chwili, kiedy tylko o niej usłyszałam: za jedną ze swoich popisowych potraw narodowych Duńczycy uznają smørrebrød, czyli… kanapkę. Właśnie tak – zwykłą kanapkę. Oczywiście, dziś restauracje i piekarnie prześcigają się w fikuśności swoich smørrebrødów, układają na nich wymyślne konstrukcje z ryb (króluje śledź, bo akurat mają dużo), wędlin, jajek i warzyw, ale w ostateczności to nigdy nie przestaje być po prostu kanapka: kawałek żytniego chleba posmarowany masłem i przybrany czymś tam jeszcze. No, kanapka, jak by nie patrzeć. Normalna, prozaiczna kanapka.

Hotel kapsułowy

Kapsuły do spania

No i na koniec muszę Wam jeszcze koniecznie pokazać, gdzie spałam, bo nie wytrzymam: kapsułowy hotel Copenhagen City Hub to była przygoda sama w sobie. Śpi się, rozumiecie, w takich jakby kapsułowych pojemnikach, w których można się poczuć trochę jak na pokładzie statku kosmicznego. Od środka ten hotel to długie korytarze z dziesiątkami wielkich, białych klocków, z których każdy podzielony jest na dwie kapsuły: górną i dolną. Wchodzi się do takiej kapsuły, jest przedsionek, a w nim trochę miejsca, żeby stanąć i się, na przykład, przebrać w szlafroczek (bo dają), a potem to już trzeba się wczołgać do łóżka (jeśli to dolna kapsuła), albo najpierw wdrapać się po drabince i dopiero potem wczołgać (jeśli górna). I już wtedy trzeba tam zostać, w tym łóżku, bo dużo więcej to się na takiej przestrzeni nie da zrobić. Ewentualnie można się jeszcze wyczołgać z powrotem i pójść do sauny (bo jest). Może to i nie brzmi szczególnie zachęcająco, ale ja byłam zachwycona: kapsuła okazała się zaskakująco wygodna, funkcjonalna i jeszcze w dodatku przytulna.

Spędziłam w Kopenhadze tylko dwa dni, więc siłą rzeczy nie zobaczyłam wszystkiego, co na pewno warto w tym mieście zobaczyć (szczególnie żałuję, że nie udało mi się wejść do Ogrodów Tivoli, bo akurat były zamknięte). Ale to, co zobaczyłam, bardzo przypadło mi do gustu: Kopenhaga to naprawdę fajne, przyjazne i przystępne miasto, w sam raz na weekendowy wypad. Nie przytłacza i nie onieśmiela, ale za to oferuje mnóstwo wdzięcznych atrakcji i ujmuje sympatyczną atmosferą. Bardzo udana to była wycieczka.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *