Felieton sylwestrowy, czyli co rok 2020 ma na swoje usprawiedliwienie
Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo lubię ten czas w roku. Jest taki łaskawy i obiecujący. Oto w samym środku ciemnej zimy, w sezonie marazmu, stagnacji, śniegu z deszczem i chlapy na chodnikach, kiedy wszyscy jesteśmy najbardziej podatni na zniechęcenie, marudzenie, gnuśność i zapadanie w letarg, nastaje ów symboliczny nowy początek. Jakbyśmy nagle dostawali zupełnie nowy, czysty zeszyt. I nieważne, jak bardzo nie zabazgrolilibyśmy i nie spartolili poprzedniego – co roku dają nam nowy i mówią: weźcie i zróbcie z nim, co wam się żywnie podoba. Nowy rok, nowa szansa, czysta karta. Czyż to nie miłe z ich strony?
W tym roku ów szczególny czas przełomu ma jeszcze dodatkowego asa w rękawie, bo chyba większość z nas z ulgą wypchnie 2020 za drzwi i powie: krzyżyk na drogę i adieu, stary, idź precz i nie wracaj. Najlepiej byłoby zakopać go w mrokach niepamięci i udawać, że nigdy go tu nie było. Wspaniałomyślnie postanowiłam jednak na koniec dać mu jeszcze jedną szansę i zobaczyć, czy ma coś na swoje usprawiedliwienie. Bo jak przyjrzeć mu się uważniej, może okazać się, że nie wszystko w nim było aż tak całkiem do bani. Poniżej wysoce subiektywny zestaw wydarzeń i zjawisk, które w roku 2020 były całkiem okej.
Strajk Kobiet
Moim zdaniem najlepszym, co przyniósł mijający rok był Strajk Kobiet.
Chyba już do końca życia będę się wzruszać, kiedy usłyszę słowo „wypierdalać”. Czekałam na polską rewolucję feministyczną przez ostatnich kilkanaście lat. W pewnym momencie zaczęłam nawet wątpić, czy w ogóle nadejdzie. Argumentowałam sobie, że być może polski ruch kobiecy ma własną, specyficzną dynamikę, która pomija ów etap zbiorowego rodzenia się świadomości politycznej. Etap kolektywnego wkurwu, grupowego zatrybienia, że prywatne jest polityczne. Wykoncypowałam sobie nawet, że może obserwujemy w Polsce jakiś inny – ewolucyjny, nie rewolucyjny – rozwój ruchu kobiecego, który nigdy nie będzie miał potrzeby poprowadzenia tłumów na barykady.
Jakże się myliłam! I jak bardzo, bardzo się cieszę z tego, że się myliłam! Wbrew moim wydumanym, ewolucyjnym teoriom, kobiety tłumnie wyległy na ulice i oto nagle, w ciągu jednego wieczoru właściwie, okazało się, że jesteśmy w samym centrum rewolucji. Co widząc, popłakałam się ze szczęścia, po czym otarłam łzy, zrobiłam sobie transparencik i też pobiegłam walczyć. Ta energia, ta moc, ta wszechogarniająca wściekłość przemieszana z nadzieją – to było naprawdę niesamowite doświadczenie.
Pochwalę się w tym miejscu nieskromnie, że o jednym z protestów w Zielonej Górze napisałam nawet dla lokalnej Gazety Wyborczej w tym oto felietonie.
#BlackLivesMatter
Sam ruch Black Lives Matter powstał już kilka lat temu wprawdzie, ale to właśnie rok 2020 wprowadził go pod strzechy. Zaczęło się od fali protestów przeciwko brutalności policji wobec osób czarnoskórych, w odpowiedzi na śmierć George’a Floyda, który zmarł przyduszany kolanem do ziemi przez policjanta w Minneapolis, w stanie Minnesota. Zdarzenie zostało nagrane przez świadków i udostępnione w mediach społecznościowych. Po chwili hasztag #BlackLivesMatter był wszędzie. Dziennikarze, YouTuberzy, bloggerzy i podcasterzy na co dzień zajmujący się zupełnie innymi sprawami niż rasizm czy niesprawiedliwość społeczna, grupowo wyszli poza swoje nisze, by dać sprawie swój głos. Czarne życia mają znaczenie, przekonywali w nagraniach, filmikach, wpisach i artykułach twórcy kontentu w dziedzinach tak odległych jak popkultura i moda, lifestyle i motoryzacja. Kto nie spędził całego ostatniego roku w jaskini, ten musiał zauważyć, że 2020 był rokiem walki o sprawiedliwość rasową, równość i tolerancję. Serce rośnie!
Koniec Trumpa
Od chwili, kiedy ten żałosny pajac w tupeciku przegrał wybory w USA myślę sobie nieśmiało: może jest jeszcze jakaś nadzieja dla świata?
Colson Whitehead i Douglas Stuart
Nie byłabym sobą, gdybym w tym zestawieniu nie wspomniała o dwóch najważniejszych nagrodach literackich anglojęzycznego świata. A więc: w maju 2020 roku Colson Whitehead otrzymał Nagrodę Pulitzera za Miedziaki. Z kolei w listopadzie Nagroda Bookera trafiła do Douglasa Stuarta za Shuggiego Baina. Obie książki wielce znakomite i nagrody w pełni zasłużone, ale tak naprawdę chodzi mi w tym miejscu o coś więcej. Bo choć rok 2020 odebrał nam wiele, ograniczył naszą decyzyjność i mobilność oraz pokrzyżował niejedne plany, to przecież tego akurat odebrać nam nie zdołał. Cokolwiek by się nie działo, zawsze możemy czytać. I cokolwiek by się nie działo, wciąż powstają na świecie fantastyczne książki. A dopóki możemy czytać i pisać – wolność istnieje.
Introspekcja i akceptacja
W tym roku okoliczności zmusiły nas wszystkich do zatrzymania się w miejscu, tam, gdzieśmy akurat stali. Dosłownie i w przenośni. I mam wrażenie, że dla wielu z nas miało to zaskakująco pozytywne skutki: zmusiło nas do zwolnienia, zastanowienia się nad tym, co dla nas w życiu ważne, przemyślenia i przewartościowania wielu spraw. W pewnym sensie zostaliśmy odgórnie zmuszeni do introspekcji. To chyba całkiem niezły skutek uboczny pandemii?
Rok 2020 również boleśnie uświadomił nam, że są rzeczy, na które mamy wpływ i są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Przy czym tych drugich jakoś nagle zrobiło się więcej. Niektóre rzeczy przeskoczyły ze zbioru „mamy wpływ” do zbioru „nie mamy wpływu”. I nie było wyjścia w sumie, trzeba było nauczyć się akceptacji. Jest jak jest i gramy tym, co mamy.
Kiedy rok temu o tej porze wyznaczałam sobie cele do zrealizowania na rok 2020, na mojej liście znalazło się wiele nowych miejsc, które zamierzałam odwiedzić. Dziś na mojej liście celów do zrealizowania na rok 2021 nie ma ani jednego miejsca do odwiedzenia, ani jednej podróży. Nie, żebym w ogóle nie zamierzała podróżować. Zamierzam, jak najbardziej, o ile tylko będzie to możliwe – ale ponieważ podróże jako takie przeskoczyły z kategorii „mamy wpływ” do kategorii „nie mamy wpływu”, postanowiłam nie uwzględniać ich na liście. Bo w moim rozumieniu cel do zrealizowania to jest coś, na co ja i tylko ja mam wpływ.
I wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Otóż okazuje się, że tych celów do zrealizowania i tak jest mnóstwo. Że – mimo wszystko – rzeczy, na które mamy wpływ pozostaje strasznie dużo. Rozwój osobisty. Edukacja. Lektury. Języki obce. Joga. Medytacja. Twórczość. Mam na swojej liście celów na 2021 tyle punktów, że musiałam sobie w plannerze dokleić dodatkową kartkę, bo wszystko mi się nie zmieściło na stronie, którą autorzy plannera na te cele przewidzieli.
I z tą optymistyczną myślą wchodzę w Nowy Rok. Ogólnie jest dobrze: żyję, oddycham bez pomocy respiratora i mam co robić. Czego i Wam, Drodzy Czytelnicy, życzę. Dobrego Roku i dziękuję, że jesteście!