Felietony,  Islandia,  podróże

Migawki z życia emigrantów. Część druga: przeprowadzka do Reykjaviku

Od samego rana wiatr wieje jak nienormalny, grad wali w szyby kulkami wielkości kamyków, a autobusem telepie, jakby zaraz miało go wystrzelić w kosmos. Gibamy się na swoich siedzeniach, próbując powstrzymać mdłości i wzywając imion bogów swoich nadaremno. Podróż autobusem z Helli do Reykjaviku trwa niecałe dwie godziny – ale są to wyjątkowo długie dwie godziny. Choć nie da się ukryć, że kierowczyni bardzo się spieszy. Troszkę za bardzo, jak na mój gust. Na wszelki wypadek robię rachunek sumienia i wyznaję Pawłowi miłość aż po grób. Desperacko trzymając się nadziei, że on jednak nie czeka na mnie za następnym zakrętem, ten cały grób.

Przerażony emigrant w drodze do Reykjaviku

***

Krajobraz Islandii ma w sobie coś kosmicznego. W gruncie rzeczy cała ta wyspa to tylko kupa kamieni na środku Atlantyku – ale jest to tak spektakularna kupa kamieni, że naprawdę łatwo się w niej zakochać. I przy okazji trudno oprzeć się wrażeniu, że to wszystko musi być jakiś błąd systemu, że taka wyspa w ogóle nie powinna się w tym miejscu wydarzyć i że tylko przez niedopatrzenie budowniczego wypłynęła bujnym strumieniem lawy przez dziurę w litosferze i zastygła na powierzchni oceanu jak nieregularna plama wosku w jakieś wielkie, kosmiczne andrzejki. Właściwie wszystko, co nadaje Islandii jej specyfikę, odrębność i urok – pola lawy, gejzery, gorące źródła termalne, wulkany i lodowce – jest efektem tego, że gdzieś tam, pod powierzchnią oceanu, dwie płyty tektoniczne bez przerwy się o siebie ocierają. Dlatego właśnie wszędzie coś tu bulgocze, paruje, chlupie, kipi, dymi, śmierdzi siarką albo strzela wodą, co już samo w sobie jest na tyle atrakcyjne, że ludzie z całego świata walą drzwiami i oknami, żeby to zobaczyć. A jak dodać do tego jeszcze te małe, urocze koniki, co to im te przydługie grzywki wpadają w oczka i jakiś milion zamyślonych owiec na środku krajowej jedynki, to już w ogóle atrakcja stulecia. Serio: sama bym tu chętnie przyjechała na wakacje, gdybym tu akurat nie mieszkała.

Ale kiedy patrzę na ten skalisty, księżycowy krajobraz przez mokrą szybę autobusu, po raz kolejny dopada mnie zdumienie. Jakim cudem w ogóle zdołało tu powstać życie? Na tej kupie skał magmowych, gdzie praktycznie nic z własnej woli nie wyrośnie? No, może ewentualnie jakiś mech i wrzos, albo tu i ówdzie jakiś przypadkowy krzak jak zdezorientowany turysta, który zgubił mapę. Jakim cudem ci pierwsi wikińscy osadnicy, którzy tu dotarli, nie tylko nie dali się zdmuchnąć do oceanu, ale jeszcze przetrwali zimę? A potem zbudowali sobie wioski, które z czasem przekształciły się w państwo – i to nie w jakieś tam byle jakie państwo, tylko w jedno z tych, na które reszta świata patrzy z podziwem i zazdrością? W jedno z tych słynnych i zamożnych nordyckich państw dobrobytu, w których ponoć żyje się najszczęśliwiej i najbezpieczniej i do których biedni emigranci zarobkowi, tacy jak my, ściągają ze wszystkich stron świata? Dumni Wikingowie w Walhalli (czy gdzie ich tam zaniosło po śmierci) na pewno na ten widok dyskretnie ocierają łzy wzruszenia i przybijają sobie piątki toporami.

Woda i przedmieścia

***

Znane islandzkie porzekadło mówi, że jeśli nie podoba ci się pogoda na Islandii, to poczekaj pięć minut. I faktycznie: Reykjavik wita nas przyjemnym słońcem, które jednak po chwili zmienia zdanie i chowa się za chmurami, ustępując miejsca śniegowi z deszczem. Kiedy docieramy na miejsce – czyli do wynajętego na półtora miesiąca mieszkanka w Hafnarfjörður (które okazuje się połówką garażu przerobioną na pokój z kuchnią), wichura z gradem znowu trwa w najlepsze.

Jeśli ktoś w tym momencie czuje się skonfundowany – bo niby opowiadam o przeprowadzce do Reykjaviku, a tu nagle zamieszkuję w jakimś innym mieście o długiej i skomplikowanej nazwie na H – to już śpieszę z wyjaśnieniami. Stolica Islandii to takie jakby niewielkie trójmiasto z przyległościami, złożone – oprócz właściwego Reykjaviku – z jeszcze dwóch głównych elementów: Kopavogur i Hafnarfjörður. Wszystkie trzy części razem stanowią region stołeczny, połączone są siecią komunikacji miejskiej i generalnie traktuje się je jako całość. Tyle tylko, że Reykjavik to takie bardziej centrum tej całości, a Kopavogur i Hafnarfjörður to trochę bardziej przedmieścia i spalnie. A że niektórzy na tych przedmieściach mieszkają w garażach – cóż, co kraj, to obyczaj.

Z ciekawostek na temat naszej nowej miejscówki najbardziej frapująca okazuje się dla mnie ta, że w Hafnarfjörður mieszka ponoć największa w kraju społeczność elfów.

Tak, elfów.

***

Pranie

Mamy w naszym garażu całkiem wygodne łóżko, łazienkę wielkości toi-toia i jedną wąską szafę, której stabilność budzi dość poważne wątpliwości, zwłaszcza kiedy upchnie się w niej zawartość czterech walizek. Ale największą atrakcją jest przenośna mini pralka turystyczna, plastikowa, składana, z odpływem. Na korbkę (serio, serio!). Nówka funkiel, nieśmigana. Mieści, jak wykazał pierwszy eksperyment, dwie koszulki, trzy pary majtek oraz półtorej pary skarpetek. Czwarta skarpetka przeciążyła system i zatrzymała cały proces, w związku z czym operator maszyny (Paweł) musiał podjąć odpowiednie kroki, mające na celu zniesienie blokady i wznowienie procesu. Znaczy się wyjął czwartą skarpetkę i wrzucił do umywalki na później. W odpowiedzi pralka podskoczyła, zabulgotała serdecznie i ponownie ruszyła z kopyta. Cała operacja zakończyła się względnym sukcesem, a towarzyszyła jej wesołość, beztroska, niewinne żarty, niekontrolowane wybuchy radosnego śmiechu oraz pewna ilość słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. Zarówno dzielny operator maszyny, jak i pisząca te słowa wyszli z tego przedsięwzięcia bez szwanku i nie odnieśli żadnych obrażeń ani strat moralnych.

Co tu dużo gadać: bawiliśmy się świetnie. Ale kiedy już opadły emocje i obeschły łzy radości, uznaliśmy zgodnie, że chyba jednak, mimo wszystko, rozsądniej będzie poszukać sobie w okolicy pralni samoobsługowej. Na pewno nie będzie z tym większego problemu – po prostu zapytamy pierwszego z brzegu elfa, gdzie robi pranie i tyle.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *