Felietony,  Islandia

Migawki z życia emigrantów. Część trzynasta: o powrotach, fryzjerach i nawracaniu emigrantów

Za każdym razem, kiedy samolot ląduje na lotnisku i jakaś miła pani albo miły pan ogłasza przez głośnik, że oto dotarliśmy na miejsce, po czym życzy nam udanego pobytu, a tych, którzy wracają z podróży, wita w domu, zalewa mnie fala wzruszenia. Zupełnie niezależnie od tego, czy akurat wylądowaliśmy w Islandii czy w Polsce, to całe „witamy w domu/ welcome home” jakimś sposobem zawsze odnosi się do mnie. Serio, serio – mam wrażenie, że miła pani/ miły pan patrzy mi prosto w oczy, kiedy to mówi, jakby chciała/ chciał mi przekazać: „dobrze, że wróciłaś”. To taki dodatkowy bonus tego emigranckiego rozdwojenia, o którym pisałam jakiś czas temu – wszystko jedno, czy akurat przyleciałam do Polski czy do Islandii, czuję się tak, jakbym wracała do domu. Mimo że przecież technicznie rzecz biorąc w Polsce żadnego domu nie mam: śpię w hotelach albo na cudzych kanapach i raczej bywam tam tylko chwilowo. Wpadam na urlop albo do dentysty. No, ale mimo wszystko – znalezienie się nagle z powrotem w kraju, w którym wszyscy mówią w moim ojczystym języku, w kulturze, otoczeniu i klimacie, które znam od dziecka, to zawsze jest jakiś powrót do siebie. Na stare śmieci. Do domu, za którym na co dzień w ogóle nie tęsknię i dopiero, kiedy znów się w nim znajdę, przypominam sobie, że zostawiłam tu przecież jakąś cząstkę siebie. Że stąd wyrosły moje korzenie, nawet jeśli zdecydowałam się je wyrwać i przenieść zupełnie gdzie indziej.

Lądowanie w Islandii natomiast to dla mnie powrót do domu taki bardziej dosłowny niż symboliczny – tu mam teraz mieszkanie, klucze i adres, tu żyję i pracuję, tu toczy się moja codzienność. Powrót z Polski do Islandii to powrót z gorączki urlopu do bezpieczeństwa normalności i stabilności rutyny, do codziennego życia, które może i nie jest jakość szczególnie spektakularne, ale za to – oswojone.

Uwielbiam oba te rodzaje powrotów, oba są mi potrzebne i oba robią mi coś dobrego w duszy i w sercu. A może zresztą sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana i jest tak, jak w tej piosence Mai Sikorowskiej: „mam dwa serca i dwie dusze i jakoś sobie z tym nadmiarem radzić muszę”? Ja wprawdzie, w przeciwieństwie to utalentowanej piosenkarki, nie dostałam w spadku po przodkach dwóch ojczyzn i dwóch sztandarów, ale jest w tej dwoistości, o której dziewczyna śpiewa coś, z czym na pewno bez trudu zidentyfikuje się niejeden emigrant. No bo jak to właściwie jest – czy można w ogóle dwa miejsca nazywać domem, a dwa kraje – swoimi? Jak sobie radzić z tym pomnożeniem wszystkiego w głowie, z tą dwoistością doświadczenia, z tym, jak nam to dziwnie komplikuje poczucie tożsamości?

***

Ostatnio w Polsce wybrałam się do fryzjera, co jak zawsze było doświadczeniem wielce traumatyzującym. Zmęczyłam się przy tym mniej więcej tak, jakbym sama wniosła szafę na dziesiąte piętro i jestem pewna, że zrozumieją mnie wszyscy introwertycy świata. Serio – wizyta u fryzjera to dla nas jedno z najtrudniejszych życiowych doświadczeń. Znacznie gorsze niż, na przykład, wizyta u dentysty – no bo dentysta jednak gmera ofierze w buzi, więc siłą rzeczy nie oczekuje od niej niezobowiązującej pogawędki. A fryzjer w buzi nie gmera (a szkoda!) więc niestety trzeba z nim gadać. I to jest dokładnie taki rodzaj bezsensownej gadki o niczym, w której introwertyk czuje się najgorzej. No chyba, że ktoś ma bardzo zaprzyjaźnionego fryzjera, z którym wchodzi na jakiś głębszy poziom rozmowy – to wtedy może nie być tak źle. Ale jeśli ten fryzjer to jest ktoś, kogo widzimy na oczy pierwszy raz w życiu, to nie ma wyjścia – czeka nas dwugodzinna agonia w torturach.

Jak łatwo się domyślić, podczas tej dwugodzinnej agonii jakoś tak szybko się wydało, że mieszkam w Islandii, po czym padły, oczywiście, wszystkie standardowe pytania na temat emigracji i samej wyspy. Czy zimno, czy ciemno, czy drogo, a jakie jedzenie, a jaka pogoda, czy zarobki dobre, czego brakuje, czy dużo Polaków, kiedy najlepiej przyjechać i co zobaczyć. Oklepany zestaw pytań, na który mam już właściwie wyćwiczone odpowiedzi, bo udzielałam ich gdzieś tak plus minus milion razy. A do tego jeszcze tych kilka bardziej problematycznych pytań, na które ludzie zwykle oczekują prostych odpowiedzi, mimo że rzecz jest dużo bardziej złożona. A mianowicie: dlaczego wyjechałam, czy zamierzam zostać na stałe i czy w tej Islandii jest naprawdę dużo lepiej niż w Polsce.

No i kiedy tak rozkminiałam, jak by tu odpowiedzieć, żeby uniknąć wchodzenia w te wszystkie moje osobiste problemy i dramaty, które kilka lat temu kazały mi spakować walizki i zabukować bilet w jedną stronę, zorientowałam się, że sam temat emigracji ma w sobie coś, co z jakichś powodów prędzej czy później polaryzuje rozmowę. Coś, co stawia naszych rozmówców – tych, którzy zostali – w automatycznej opozycji do nas – tych którzy wyjechali. W którymś momencie takiej rozmowy trzeba się będzie prawdopodobnie wytłumaczyć ze swojej decyzji i ze swojego życia, z tego dlaczego się wyjechało. No bo właściwie po co, skoro nasz rozmówca jest przecież żywym i namacalnym dowodem na to, że w Polsce też da się żyć i można sobie całkiem dobrze radzić. I nie wiadomo już, czy przepraszać za tę swoją emigrację czy może gratulować człowiekowi determinacji i przedsiębiorczości, które pozwalają mu funkcjonować w kraju. Czy w ogóle uciekać gdzie pieprz rośnie (co jest trochę trudne w momencie, kiedy jesteśmy uwięzieni w fotelu fryzjerskim, a nasz rozmówca ma w dłoni ostre i niebezpieczne narzędzie).

Ciekawa, swoją drogą, jest ta powszechna ludzka tendencja do rozpatrywania wszystkiego w kategoriach albo-albo. Białe albo czarne, dobre albo złe, ojczyzna albo emigracja. To jest dokładnie ten sam mechanizm, którego działania doświadczam, kiedy mówię komuś, że nie chcę mieć dzieci – jeśli ten ktoś sam dzieci posiada albo zamierza posiadać, następuje natychmiastowe okopanie się na pozycji przeciwnej do mojej. I oflagowanie – tak, żeby na pewno nie było żadnych wątpliwości, po której stronie walczy. Tak jakby moja decyzja o nieposiadaniu dzieci automatycznie kwestionowała jego/jej decyzję o ich posiadaniu. Z emigracją jest tak samo – moja decyzja o wyjeździe wydaje się ludziom podważeniem ich decyzji o pozostaniu w kraju. Albo w ogóle krytyką całego ich życia. Co przecież nigdy nie było moją intencją.

To jest dla mnie dość straszne, że sami sobie takie rzeczy robimy, że zamieniamy zwykłe rozmowy w jakieś walki światopoglądowe, podczas których trzeba uzasadnić i obronić swoją pozycję. A przecież za decyzją o wyjeździe często stoi wiele czynników, na które niekoniecznie mamy wpływ, różne życiowe komplikacje, trudności i opały, których splot pewnego dnia katapultuje nas gdzieś na koniec świata. I to raczej nie jest tak, że przed wyjazdem rozważamy i kalkulujemy sobie dokładnie wszystkie argumenty za i przeciw i że w jakiejś wielkiej światopoglądowej debacie wybieramy opcję „emigracja” przeciwko opcji „ojczyzna”. Tak naprawdę o wiele częściej wyjeżdżamy, bo akurat mamy nóż na gardle i musimy natychmiast zrobić coś, żeby wygrzebać się z życiowych albo finansowych tarapatów – i raczej nie mamy w tym momencie czasu ani mentalnej przestrzeni na żadne ideologiczne rozważania o wyższości czegoś tam nad czymś innym. Jedziemy, bo nam się grunt pod nogami pali. Naprawdę niewielu jest szczęściarzy, którzy emigrują na własnych warunkach, z pełną świadomością wszystkich konsekwencji i z całkowitym przekonaniem, że dokonują dla siebie najlepszego wyboru. O wiele więcej jest wśród nas tych, którzy uciekają przed biedą i bezrobociem… po czym tu znów trafiają na sam dół drabiny społecznej (więc przekonywanie ich, że przecież w Polsce też świetnie można sobie poradzić i ułożyć życie przypomina trochę kopanie leżącego). Emigracja jest często decyzją podjętą z desperacji albo z rozpaczy w najgorszym punkcie życia.

Więc to naprawdę nie jest tak, że wyjechaliśmy, bo się wszyscy zbiorowo pogniewaliśmy na kraj i trzeba nas teraz na ten kraj z powrotem nawracać.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *