Migawki z życia emigrantów. Część piętnasta: czy Islandczycy wierzą w elfy?
Jeśli Islandia w ogóle trafia do międzynarodowych serwisów informacyjnych, to zwykle z powodu jakiegoś spektakularnego BUM – takiego, jak na przykład erupcja wulkanu Eyjafjallajökull z 2010 roku. Tak poza tym, to raczej rzadko się o niej wspomina w większych światowych mediach – no chyba, że dziennikarzom uda się podchwycić jakąś bzdurną informację, która brzmi na tyle zabawnie i niepoważnie, że warto ją rozdmuchać i zrobić z niej anegdotę o Dziwnych Ludziach Północy. Jak na przykład ten słynny, od lat krążący po świecie news, jakoby elfy w Islandii wstrzymały kiedyś budowę autostrady. No owszem, brzmi to super fajnie i w ogóle przezabawnie, ale raczej każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o Islandii od razu zauważy, że coś z tym newsem jest niehalo – chociażby dlatego, że w Islandii nie buduje się przecież autostrad. Natomiast zwykłe drogi, owszem, czasami się buduje i elfy raczej za bardzo się w takie sprawy nie wtrącają. Więc jeśli budowa tamtej drogi (a chodziło wtedy o odcinek z Álftanes do Garðabær) została z jakichś powodów wstrzymana, prawdopodobnie miała zahaczać o jakieś ważne historycznie i kulturowo miejsce, które należało przebadać archeologicznie przed oddaniem go pod budowę czegokolwiek. I owszem, to „historycznie i kulturowo” mogło mieć związek z dawnymi wierzeniami – no, ale przecież takie rzeczy dzieją się wszędzie na świecie. Raczej staramy się – tak ogólnie, jako ludzie, niezależnie od narodowości i szerokości geograficznej – nie niszczyć miejsc dawnego kultu; dla dobra nauki, potomności i dziedzictwa narodowego. Tylko że jak spojrzeć na to w ten sposób, to ten news staje się jakby trochę mniej chwytliwy. Lepiej zwalić wszystko na elfy i pękać ze śmiechu, że ci Islandczycy tacy durni.
A to przecież zupełnie nie tak. Wbrew obiegowej opinii, współcześni Islandczycy wcale nie wierzą w elfy – tak samo zresztą, jak współcześni Słowianie nie wierzą przecież w te wszystkie słowiańskie bóstwa i inne demony. Serio – jest XXI wiek i mało kto będąc przy zdrowych zmysłach wierzy, że mu pod kupą kamieni w ogródku mieszka jakiś niewidzialny gość. Islandzkie elfy to folklor, legendy, baśnie i podania – które przy okazji są na tyle atrakcyjne, że faktycznie chętnie opowiada się o nich turystom i w ogóle wykorzystuje się je do promocji kraju i jego kultury. Niewykluczone, że niektórzy przewodnicy wycieczek trochę za mocno wczuwają się w swoje role i trochę za dobrze te legendy potrafią sprzedać… Może to dlatego w którymś momencie w świat poszła ta przedziwna fama, że z tymi elfami w Islandii to oni tak zupełnie na serio. I że jeszcze w dodatku trzeba się z elfią społecznością konsultować w kwestii rozbudowy infrastruktury transportowej.
No nie. Nie trzeba. Islandczycy to raczej racjonalni ludzie i – mimo niewątpliwego przywiązania do własnej, specyficznej tradycji i kultury – budowanie dróg generalnie powierzają specjalistom, a nie siłom nadprzyrodzonym.
***
Historie o elfach (znanych też jako niewidzialni ludzie) pochodzą z czasów, kiedy Islandczycy byli biedni, głodni, zmarznięci i odizolowani od całego cywilizowanego świata. Ich codzienność była ciągłą walką o przetrwanie, o wyżywienie siebie i najbliższych oraz o ochronę przed okrutnymi warunkami atmosferycznymi. Mieszkali w torfowych domach o dachach porośniętych trawą, w których główną rolę odgrywało pomieszczenie zwane baðstofa – najcieplejszy pokój, w którym ciągle palił się ogień i w którym domownicy gromadzili się, żeby robić wszystko. Jeść, spać, pracować… i oczywiście opowiadać sobie historie, co było wówczas chyba jedyną rozrywką dostępną dla wszystkich. Świat wokół nie był bezpieczny i generalnie dość łatwo było umrzeć przedwcześnie: z zimna, niedożywienia albo z powodu chorób, które w takich warunkach po prostu musiały dziesiątkować społeczność (wyobraźcie sobie te wszystkie zarazki, bakterie, wszy i inne robale, od których na pewno roiło się w pomieszczeniu, gdzie cała wielopokoleniowa rodzina spędzała większość życia…). Poza domem niebezpieczeństwa też czyhały na każdym kroku – można było spaść z klifu, wlecieć do jakiegoś wodospadu, utonąć w oceanie, albo po prostu zgubić się we mgle na polu lawy i paść z wyczerpania. A jakby tego było mało – Islandia była wówczas duńską kolonią, w której prawa i obowiązki narzucane były przez obce mocarstwo, do spółki z kościołem. I te prawa i obowiązki często nijak się miały do islandzkich realiów i generalnie tylko uprzykrzały życie. Na pewno niełatwo było w takich warunkach funkcjonować, niełatwo było zrozumieć rzeczywistość. I jeśli coś w ogóle mogło pomóc objaśnić i rozjaśnić sobie ten nieprzyjazny świat – to chyba tylko opowieści1.
Historie o niewidzialnych ludziach (huldufólk) pozwalały na chwilę uciec od tej surowej i nieprzyjaznej codzienności do alternatywnego świata będącego tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Do świata, w którym panował ład i porządek i którego mieszkańcy żyli w dostatku i harmonii. Niewidzialni ludzie mieszkali po sąsiedzku, pod skałami i kamieniami, w osadach ukrytych wewnątrz wzgórz i gór albo na skrajach klifów. Byli piękniejsi i szczęśliwsi niż ich ludzcy sąsiedzi, ich domy były wygodniejsze i bardziej zamożne, ich miasteczka okazalsze, ubrania strojniejsze, a towary – wykwintniejsze. No dosłownie wszystko mieli bardziej i lepiej. Ich świat nieustannie kusił, ale jednocześnie był dość niebezpieczny i spotkanie z przedstawicielem niewidzialnej rasy często kończyło się dla zwykłych śmiertelników niefortunnie. Na przykład zniknięciem – bywało, że skuszeni bogactwami niewidzialnych sąsiadów ludzie nigdy nie wracali do swoich ziemskich rodzin. A już szczególnie narażone na tego typu „zniknięcie” były dzieci i nastolatki. Pisarka Alda Sigmundsdóttir w taki oto sposób wyjaśnia ów fenomen: „To mogło odzwierciedlać jeszcze bardziej ponurą rzeczywistość: dzieci i młodzież, które regularnie umierały lub znikały. (…) Pogrążeni w żałobie i dręczeni poczuciem winy rodzice wymyślali historie, w których ich dzieci tak naprawdę nie umarły, tylko zostały zabrane przez elfy, które miały zapewnić im wspaniałe życie – znacznie lepsze niż to, które oni sami mogliby im zapewnić2 (tłum. D.C)”.
Ale historie o spotkaniach z niewidzialnymi ludźmi służyły nie tylko do wyjaśniania nieszczęść i radzenia sobie z traumą czy stratą. Przy ich pomocy tłumaczono również sprawy o wiele bardziej przyziemne, takie jak, na przykład… niechciane ciąże. Za tą sprawą mieli się kryć panowie znani jako ljúflingar – niewidzialni kochankowie śmiertelnych kobiet. Te historie miały pomóc rodzicom nieślubnego dziecka uniknąć surowych kar, jakie nakładano za jego spłodzenie; znacznie bezpieczniej było zrzucić odpowiedzialność na niewidzialnego sąsiada zza wzgórza, którego ludzkie prawa nie sięgały.
Wachlarz opowieści o islandzkich elfach jest naprawdę szeroki i bardzo bogaty. Niewidzialni ludzie bywają w tych historiach kochankami, przyjaciółmi i dobroczyńcami, ale równie często okazują się podstępnymi wrogami, a nawet mordercami. Z jakichś powodów szczególnie często z morderczymi zamiarami pojawiali się w noc wigilijną albo w przeddzień Nowego Roku, więc należało szczególnie uważać, komu się w tych dniach otwierało drzwi.
Każdy region kraju miał własnych niewidzialnych mieszkańców, więc wiele z zachowanych historii różni się szczegółami i kolorytem. W większości historie te są fascynujące, tajemnicze i …bardzo, bardzo dziwne. Mam wrażenie, że zapoznanie się z nimi trochę pomaga zrozumieć specyfikę tego kraju i jego mieszkańców. Dzisiejsi Islandczycy chętnie chwalą się tym swoim osobliwym i unikatowym dziedzictwem kulturowym, więc niewidzialni ludzie stali się jednym z islandzkich towarów eksportowych (sama pisząc te słowa korzystam z bardzo popularnej książki Aldy Sigmundsdóttir The Little Book of the Hidden People, dostępnej w każdej księgarni i bibliotece). Osobiście im więcej tych historii poznaję, tym bardziej nie mogę wyjść z podziwu dla pomysłowości i twórczego ducha tych dawnych Islandczyków. Oto w miejscu zimnym, ciemnym i nieprzyjaznym, a wręcz niemożliwym do życia, wśród biedy, głodu i beznadziei, gdzie trzeba było non stop zmagać się z żywiołami, żeby w ogóle przeżyć, ludzka wyobraźnia i tak zdołała wspiąć się na szczyty kreatywności. Brawo, wyobraźnia!
1A. Sigmundsdóttir The Little Book of The Hidden People, Reykjavik, Little Books Publishing, 2015, s. 10.
2Tamże, s. 15.
Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl
Jeden komentarz
Kamila
A co powiesz o kobiecie, która publicznie mówi, że rozmawia z elfami (zapomniałam jak ma na imię) i żaden islandczyk jej nie wyśmiał? Kiedy w rozmowie prywatnej pada jej imię nikt nie prycha pogardliwie. Żaden islandczyk nie przyzna się publicznie, że wierzy w gusła…