Islandia,  literatura,  recenzje

Ślepe zaułki emigracji. O książce „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji” Piotra Mikołajczaka

Dość rzadko mi się zdarza trafiać w literaturze na takie obrazy emigracji, w których potrafię się odnaleźć i które odpowiadają mojemu własnemu emigracyjnemu doświadczeniu. Nie do końca utożsamiam się ani z przygnębiającymi zwykle narracjami o realiach emigracji zarobkowej, typu wyjechać – zacisnąć zęby – przetrwać – zarobić – wrócić, ani też z romantycznymi wizjami tych, którzy w nowym kraju znaleźli swój własny raj, nowy wspaniały świat, który rozwiązał wszystkie ich wcześniejsze problemy. Mam wrażenie, że moja własna historia leży gdzieś pomiędzy i łączy w sobie elementy obu tych skrajnych wizji. Tak, jakbym sama wciąż szukała odpowiedzi na pytanie: co ty tu właściwie robisz? Przyjechałaś zarobić czy szukasz swojego miejsca na Ziemi?

Emigracja czy ucieczka?

I oto trafiam na NOrWAY. Półdzienniki z emigracji Piotra Mikołajczaka – książkę o emigracji, która na jakimś poziomie świetnie wpisuje się w moje własne emigracyjno-tożsamościowe rozkminy. Co może wydać się nieco zaskakujące, no bo przecież gołym okiem widać, że nie jestem polskim budowlańcem w Norwegii, więc teoretycznie i w tej narracji nie powinnam się jakoś specjalnie odnaleźć. A jednak, Piotr Mikołajczak porusza we mnie jakąś bardzo osobistą strunę; pisze z miejsca, w którym jego wrażliwość w pełni spotyka się z moją. Być może chodzi o to, że NOrWAY to książka bardzo szczera; osobisty i bezpośredni zapis niezwykle trudnego okresu w życiu autora-narratora, który wyjechał do Norwegii zmuszony trudną sytuacją życiowo-finansową (długi), jednocześnie zmagając się z nierozwiązanymi problemami psychicznymi (depresja). A więc – dokładnie tak jak w moim przypadku – jego emigracja to swoisty miks wyjazdu za pracą i ucieczki na oślep przed własnymi demonami.

A oto i kolejna część tej historii, która brzmi zaskakująco znajomo: inteligentny, wykształcony, oczytany i wrażliwy człowiek trafia do środowiska – przepraszam za wyrażenie, ale nie da się subtelniej – prostych polskich roboli. Żeby przetrwać w tym środowisku, musi się z tą całą inteligencją i wrażliwością mocno maskować, czy też – jak ktoś to ładnie ujął w opisie na okładce: „zacząć marzyć na nowo, przytłumić wrażliwość, rozszerzyć zasoby ironii i spojrzeć na wszystko z dystansem”.

Szorstka proza

Dużo w tej historii brudu, znoju, wódki i wulgarności – aż momentami ciężko się przez to brnęło (a właściwie słuchało – bo przesłuchałam tę książkę w audiobooku, który sam w sobie jest dość atrakcyjnym dźwiękowo słuchowiskiem, czytanym przez samego autora). Emigracyjne wzloty i upadki Piotra, jego zmagania z poszukiwaniem pracy, z powolnym odnajdywaniem się w nowej rzeczywistości, poprzeplatane są dziesiątkami scenek z życia robotników-emigrantów. Bywa bardzo zabawnie ale i bardzo przygnębiająco. Co trzeba autorowi przyznać, to że opisuje swoje nowe środowisko z dużą ciekawością i empatią – a nawet z sympatią. Każdy spotkany człowiek to przecież osobna historia – nawet jeśli początkowo może się wydawać, że nie da się w tym miejscu znaleźć materiału na żadną literaturę.

Na przecięciu wrażliwości autora i chropowatości – a wręcz brutalności – rzeczywistości, do której trafił, pojawia się zaskakująca literacka jakość. Jakość przejawiająca się między innymi w językowej warstwie tej prozy. Siłą dykcji Piotra Mikołajczaka jest bowiem zderzenie wulgarnych, prostackich wręcz momentami dialogów z głęboką, wartościową i błyskotliwą refleksją. A wszystko to poprzeplatane zdumiewająco lirycznymi wstawkami – na przykład opisami norweskich krajobrazów – które lśnią w tej brudnej i szorstkiej prozie jak kryształki w błocie. Tak, od pierwszych minut nie mam wątpliwości – ten język dysponuje niezaprzeczalną, wewnętrzną siłą. I ta jego swoista wewnętrza sprzeczność nie jest bynajmniej wypadkiem przy pracy – to wyraz głębokiej świadomości językowej autora.

Islandia i bezpieczna przystań

NOrWAY to zapiski z trzech trudnych lat emigracji w Norwegii. Jednak epilog zabiera nas na chwilę nie gdzie indziej jak tu, do Islandii, dając nam krótki wgląd w życie autora/narratora kilka lat później. Oto Piotr budzi się rano w mieszkaniu w Grundarfjörður, widzi swoją partnerkę, Berenikę, zajętą pisaniem czegoś na komputerze – i wszystko wskazuje na to, że znalazł w końcu swoją bezpieczną przystań. Że udało mu się zbudować rzeczywistość, z której nie musi już uciekać, że znalazł równowagę i spokój. I to jest, oczywiście, fantastyczna wiadomość – nie tylko dla Piotra i Bereniki, ale i dla wszystkich, którzy błąkają się po świecie w poszukwaniu szczęścia, miłości albo samych siebie. Tyle tylko, że jako czytelniczka naprawdę bardzo bym chciała wiedzieć, jak do tego doszło. Ten swoisty happy end zostawia mnie z pewnym niedosytem, wydaje się mocno odklejony od reszty opowieści. Historia z norweskiej emigracji kończy się takim nagłym przeskokiem do zupełnie innego życia i nieuchronnie pojawiają mi się w głowie pytania, na które już nie znajdę w tej książce odpowiedzi. Jak Piotr trafił do Islandii? Co tu robi? Jak poznał Berenikę? Dlaczego Grundarfjörður? (Być może żeby znaleźć te odpowiedzi trzeba sięgnąć po kolejne jego książki, napisane już w duecie z partnerką?).

Nieudana emigracja?

W trakcie słuchania NOrWay nie mogłam pozbyć się wrażenia – być może mylnego – że oto jestem świadkiem relacji z emigracji, która się z różnych powodów nie udała. Z emigracji, która okazała się rozczarowaniem, ślepą uliczką, która nie doprowadziła donikąd. Choć – jak rozumiem – finansowe cele udało się Piotrowi zrealizować i pospłacać długi, to jednak demony nie ucichły i pod koniec trzyletniego pobytu w Norwegii nasz bohater/ narrator wydaje się nie mniej samotny i nieszczęśliwy niż na początku. Ostatecznie wyjeżdża i postanawia szukać szczęścia gdzie indziej.

I wiecie, co sobie myślę? Myślę, że to jest naprawdę bardzo okej, że takie przesłanie trafia gdzieś w eter i że być może powinniśmy sobie nawzajem opowiadać więcej tego typu historii. Historii potknięć, falstartów, pomyłek i kiepskich wyborów – zamiast tego ciągłego epatowania sukcesami, zwycięstwami i wyretuszowanymi fotkami z rzekomo idealnego życia. Bo przecież czasem bywa i tak, że poświęcimy lata, żeby iść drogą, z której ostatecznie postanowimy zawrócić i naprawdę nie każde przedsięwzięcie – wszystko jedno emigracyjne czy nie – musi się zaraz skończyć jakimś spektakularnym sukcesem. W końcu jesteśmy tylko ludźmi – a z jakichś powodów odsłonięcie tego, co w nas najbardziej ludzkie bywa dla nas wszystkich szczególnie trudne. Piotr Mikołajczak znalazł w sobie odwagę, żeby to zrobić – i powstała z tego książka, która mówi mi o człowieku więcej niż niejedna widowiskowa historia sukcesu.

Piotr Mikołajczak NOrWay. Półdzienniki z emigracji

Audiobook

Wydawnictwo Empik Go 2023

Źródło zdjęć: lubimyczytac.pl


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *