film,  filmy i seriale

Smutek detektywa czyli „Duchy w Wenecji”

Seans w domu śpiewaczki

Hercules Poirot jest zmęczony. Jest rok 1947 i emerytowany detektyw – mieszkający teraz w Wenecji – nie podejmuje się już nowych spraw, a własna sława zdaje się mu ciążyć bardziej niż cieszyć. Pewnego dnia w weneckim mieszkaniu odwiedza go słynna autorka kryminałów, Ariadna Oliver (Tina Fey), która namawia go na wspólny udział w seansie spirytystycznym. Pisarka chce, żeby Poirot pomógł jej zdemaskować fałszerstwo – jest pewna, że znana i ceniona w calym mieście Joyce Reynolds (Michelle Yeoh), która rzekomo potrafi rozmawiać z duchami, to oszustka. Pisarka uczestniczyła już w niejednym seansie spirytystki, ale zupełnie nie potrafi odgadnąć, na czym polegają jej sztuczki. I słynny detektyw daje się skusić.

Seans ma się odbyć o północy w Halloween, w domu śpiewaczki Roweny Drake (Kelly Reilly), której córka Alicia (Rowan Robinson) jakiś czas temu popełniła samobójstwo. Bliscy dziewczyny chcą porozumieć się z nią i zapytać, co się właściwie stało i co ją popchnęło do rzucenia się z okna. A żeby było jeszcze dramatyczniej, dom, w którym mieszka Rowena uważany jest za nawiedzony – ponoć pełno w nim duchów dzieci, które zmarły tam podczas zarazy. Starannie zaplanowany seans prędko jednak potoczy się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, a jego uczestnicy zostaną uwięzieni w budynku na długą, dramatyczną i burzliwą noc. I tak – będą trupy i będą duchy. Słowem: będzie się działo!

Film daleki od książki

Duchy w Wenecji to trzecia – po Morderstwie w Orient Expressie i Śmierci na Nilu – część serii o Herculesie Poirocie w reżyserii Kennetha Branagha (i z nim samym w roli głównej). Tym razem oglądamy luźną adaptację powieści pod tytułem Wigilia Wszystkich Świętych i jeszcze zanim wybrałam się do kina, większość opinii, które obiły mi się o uszy i oczy dotyczyła faktu, że fabuła filmu ma z treścią książki bardzo niewiele wspólnego. Twórcy filmu dość niefrasobliwie podeszli do materiału wyjściowego i właściwie napisali zupełnie nową historię. Ale ponieważ historia ta, jak na mój gust, świetnie współgra z duchem kryminałów Agathy Christie, to szczerze mówiąc w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Niepokojąca atmosfera

Co na pewno znakomicie się twórcom filmu udało, to atmosfera. Jest niepokojąco i groźnie, a momentami wręcz upiornie. Po ścianach starego domostwa przesuwają się złowieszcze cienie, słychać głosy i szepty (które cały czas każą nam zastanawiać się, czy klątwa dzieci, o której uparcie przypominają nam przesądni lokalsi, przypadkiem nie jest prawdziwa), za oknem szaleje burza, a spienione fale rozbijają się o mury. Bohaterowie uwięzieni w klaustrofobicznych pomieszczeniach zdają się zdani na łaskę i niełaskę mordercy – którym, oczywiście, może być każdy z nich. Czegóż chcieć więcej?

Smutek epoki

Jednocześnie nie da się nie zauważyć, że nad całym filmem unosi się dość dojmujący smutek i melancholia, poczucie jakiegoś nieuchronnego końca. Być może chodzi o samego Poirota, który wydaje się mocno zniechęcony własną pracą, zmęczony życiem, wręcz pokonany. Przeżył dwie wojny i praktycznie przez całe życie na każdym kroku towarzyszyła mu śmierć. Może po prostu widział już za dużo?

Ale smutek emanuje też z innych postaci – nie zapominajmy, że jest rok 1947, więc praktycznie każdy jest w jakiś sposób okaleczony, złamany, straumatyzowany przez wojenne doświadczenia – na przykład doktor Leslie Ferrier (Jamie Dornan) wyraźnie cierpiący na zespół stresu pourazowego. Świat po wojnie – a Europa zwłaszcza – jest już innym miejscem i dużo wody upłynie w weneckich kanałach, zanim podniesie się po tym dramacie. Ten ciężar wyraźnie odróżnia tę część filmowej serii od poprzednich, osadzonych jeszcze w międzywojniu, lżejszych i znacznie bardziej beztroskich. I muszę powiedzieć, że dodaje on filmowi zupełnie nowej głębi i jakości.

Na koniec dodam jeszcze, że Kenneth Branagh może i nie jest moim ulubionym wcieleniem Herculesa Poirota, ale bardzo cieszy mnie sam fakt, że to wcielenie w ogóle powstało – bo przecież oznacza to, że świat stworzony przez Agathę Christie żyje i bardzo dobrze się miewa. To klasyka kryminału, której nigdy nie mam dosyć i którą mogę oglądać w każdej odsłonie. Ta odsłona okazała się dość ciężka i ciemna, oryginalna i momentami zaskakująca (choć nie rewolucyjna). I zostawiła mnie z apetytem na więcej – dlatego mam szczerą nadzieję, że jeszcze zobaczymy na dużym ekranie Branagha w roli słynnego detektywa.


Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz nas wesprzeć, możesz postawić nam wirtualną kawę: buycoffee.to/naszanisza.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *