Islandia,  literatura,  recenzje

Trauma, komuna i przestrzeń między językami – o książce „Polishing Iceland” Ewy Marcinek

Kiedy czytam Ewę Marcinek, nie mam najmniejszych wątpliwości, że oto trafiłam na znakomitą poetkę – która pozostaje poetką nawet wtedy, kiedy pisze prozę. Coś takiego jest w jej podejściu do samej materii języka, w jej wyczuciu słowa, w jej językowej wrażliwości i świadomości, co już od pierwszych stron zmusza czytelnika do wejścia na jakiś głębszy poziom refleksji. Polishing Iceland nie jest jednak książką poetycką sensu stricto. To raczej zbiór wierszy, fragmentów prozy poetyckiej oraz opowiadań, ułożonych w spójną, świetnie przemyślaną i umiejętnie skomponowaną całość, która jednak wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Bo ani to tomik wierszy, ani zbiór opowiadań, ani powieść. To opowiedziana we fragmentach i migawkach historia młodej Polki, która przyjeżdża do Islandii po tym, jak w kraju stała się ofiarą napaści i próbuje tu poradzić sobie z zupełnie nową rzeczywistością. To książka jednocześnie bardzo osobista, autobiograficzna wręcz oraz – w pewnym sensie – osobliwie uniwersalna. Udaje jej się bowiem uchwycić coś istotnego w samym doświadczeniu emigracji i życia w Islandii; jakiś nasz wspólny, emigracyjny mianownik, który sprawia, że ta niepozorna, kameralna historia wybrzmiewa mi w głowie zaskakująco mocnym echem.

Zagrożenie ze Wschodu?

Wcale nie twierdzę, że trzeba być polskim emigrantem w Islandii, żeby tę książkę docenić. Na pewno nie trzeba, o czym świadczy chociażby spore zainteresowanie samych Islandczyków. To naprawdę świetny kawałek literatury, który obroni się sam, niezależnie od tego, gdzie będziemy go czytać. Ale jeśli przypadkiem tak się składa, że czytelnik tej książki polskim emigrantem w Islandii jednak jest, to wtedy proza Ewy Marcinek trafia w jakąś bardzo czułą i bardzo osobistą strunę. Wyraża coś nieuchwytnego, coś, co rozumiem podskórnie, jakąś dwoistość moich własnych uczuć wobec tego mroźnego, surowego kraju, który wybieram ponad własną ojczyznę. Tę dziwną mieszankę wdzięczności (za to, że mogę tu sobie tak spokojnie i bezpiecznie żyć, zarabiać dobre pieniądze i nie martwić się o przyszłość) i oporu wobec zakamuflowanej, często obracanej w żart i tak subtelnej, że aż trudno dostrzegalnej – ale przecież jednak! – ksenofobii. Tak, na jakimś poziomie – mimo ich ciągłych zapewnień o tym, jak wspaniale nas tu mieć – pozostajemy dla Islandczyków zagrożeniem ze Wschodu:

„He used to call me his Threat from the East.

That’s how funny he was.

Then he forgot that it was supposed to be a joke”.

Poezja międzyjęzykowa

W poetyckich tekstach Ewy Marcinek nie znajdziemy wyszukanych metafor czy wysublimowanych fraz. Siła jej dykcji polega raczej na inteligentnych i zaskakujących połączeniach językowych. Choć może należałoby raczej powiedzieć – międzyjęzykowych. Bo Polishing Iceland – mimo że napisana po angielsku – pełnymi garściami czerpie również z zasobów polszczyzny i islandzkiego, otwierając w ten sposób zaskakujące i świeże tereny dla zupełnie nowych językowych manifestacji. Momentami dziwnych, kiedy indziej zabawnych – a przy tym zawsze oryginalnych i zmuszających odbiorcę do poszerzania pola wyobraźni językowej. Okazuje się bowiem, że na przecięciu tych trzech języków otwiera się rozległa poetycka przestrzeń która tylko czeka, żeby wypełnić ją znaczeniami:

„Kona.

Icelandic 'woman’ is 'dying’ in Polish.

Ewa Marcinek

Kobieta kona.

Kona er að deyja.

Kona kona.

A woman is dying.

A Polish woman kobieta

is dying in Iceland kona

or something is

dying in her. Kona.”

W dodatku ta specyficzna polsko-angielsko-islandzka mieszanka językowa jest przecież naszą codziennością lingwistyczną; jest mową, którą posługujemy się czasem sprawniej, niż którymkolwiek z tych języków z osobna. Dopiero przeczytanie tego w formie wiersza uświadamia jak osobliwy jest to twór, trudny do odszyfrowania poza kontekstem polskiej mniejszości w Reykjaviku i okolicach:

„Wzięłam strajto z Hlemuru.

Pojechałam na utsale.

Mam już kenitalę.

(…)

Nie chcę mieszkać w Keflaviku, na Breitholcie,

wolę w Reykjaviku na downtownie.

Nie w fiszkurni,

wolę we fristundzie lub hithusidzie z dziećmi robić.”

Takk fyrir komuna*

Obok tej językowej refleksji nie zabrakło również u Ewy Marcinek refleksji o tożsamości i o tym, co odróżnia i zawsze będzie odróżniało nas od tubylców – jakkolwiek długo byśmy tu nie mieszkali, jakkolwiek dobrze nie opanowalibyśmy języka i nie pojęli islandzkich zwyczajów, mentalności i kultury. Są rzeczy, których nigdy do końca nie będziemy w stanie zrozumieć o sobie nawzajem. No bo jak niby mamy wytłumaczyć Islandczykom, że jak się człowiek wychowa w kraju, w którym komuna zryła psychiki kilku wcześniejszych pokoleń, to jakiś rodzaj kompleksu i tłumionej wściekłości ma się już na zawsze wdrukowany w DNA? I jak im wytłumaczyć, że – na jakimś zupełnie pokręconym poziomie świadomości – jednocześnie jesteśmy z tego dumni, bo przecież wszyscy mamy w sobie ten bezczelny spryt i junacką pewność, że „Polak potrafi”?

„Takk fyrir komuna

Takk fyrir suppressed anger.

Takk fyrir buying hunger.

Takk fyrir all the other post-orphanage behaviours and

survival skills.

Takk fyrir questionable morality.

Takk fyrir fear.

Takk fyrir komuna.

Thank you for the communism.”

Opowieść o traumie

Ale przecież – oprócz tych wszystkich uniwersalnych treści, które z tej książki wyciągam – Polishing Iceland pozostaje również bardzo osobistą historią o radzeniu sobie z traumą. To przejmujący i szczery zapis rozpadu psychicznego i odradzania się z popiołów, budowania życia na nowo po traumatyzującym doświadczeniu. Nowy kraj, nowa szansa, nowa i czysta karta, biała jak islandzki śnieg. A jednocześnie autorka opowiada nam swoją historię z podziwu godną powściągliwością emocjonalną i językową; oszczędnymi, krótkimi zdaniami, czasem wręcz pojedynczymi słowami, prostymi obrazami. Niewykluczone, że w tym temacie siła jej tekstów kryje się właśnie w tym, co niedopowiedziane.

Książka Ewy Marcinek trafia do mnie na naprawdę wielu poziomach. Najpierw na tym najbardziej ogólnym, wspólnotowym – bo oddaje specyfikę doświadczenia emigracyjnego, które jest również moim udziałem. Potem na tym językowym – bo zdaje się pięknie wypełniać treścią przestrzeń między językami, którymi muszę na co dzień – mniej lub bardziej umiejętnie – żonglować, żeby jakoś tu przetrwać. I na tym osobistym w końcu – bo tematyka (i poetyka) zaczynania od początku w nowym miejscu i zostawiania za sobą zgliszczy dawnego życia jest mi wyjątkowo bliska.

* Przypis dla tych, którzy nie mają z Islandią i językiem islandzkim nic wspólnego: „takk fyrir komuna” tak naprawdę znaczy „dziękuję za przyjście”. Choć byłoby to pięknie surrealne, gdyby kelnerka w drzwiach restauracji dziękowała gościom za komunę.

Ewa Marcinek Polishing Iceland

Wydawnictwo Ós Pressan 2022

Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony autorki: www.ewamarcinek.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *